[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Towarzysze Geda niewiele się odzywali do siebie nawzajem, a jeszczemniej do niego.Byli to przeważnie ludzie z wyspy Osskil, mówiący nie hardyckim językiemArchipelagu, ale swoim własnym narzeczem - srodzy mężczyzni o bladej cerze, czarnychobwisłych wąsach i prostych włosach.Kelub,  czerwony" - takim imienjem przezwali Geda.Choć wiedzieli, że jest czarnoksiężnikiem, nie okazywali mu względów, lecz raczej coś wrodzaju powściąganej niechęci.On sam też nie miał nastroju do nawiązywania przyjazni.Nawetna swej ławie, ogarnięty przemożnym rytmem wiosłowania, jeden spośród sześćdziesięciuwioślarzy na statku mknącym po pustych, szarych wodach, Ged czuł się wydany na łup,bezbronny.Gdy zawijali o zmroku do obcych portów i gdy otulał się płaszczem chcąc spać,mimo zmęczenia śnił, budził się i śnił znowu; miał złe sny, których nie potrafił sobieprzypomnieć po przebudzeniu, choć odnosił wrażenie, że dotyczyły statku i ludzi ze statku; toteżnie ufał nikomu z nich.Wszyscy wolni Osskilczycy nosili u bioder długie noże; pewnego dnia, gdy cała zmianaspożywała wspólnie południowy posiłek, jeden z tych ludzi spytał Geda:- Jesteś niewolnikiem albo krzywoprzysięzcą, Kelub?- Ani jednym, ani drugim.- To czemu nie masz noża? Boisz się walczyć? - pytał drwiąco ów człowiek imieniemSkiorh.- Nie.- Twój piesek walczy za ciebie?- Otak - odezwał się inny, który się przysłuchiwał.- To nie pies, tylko otak - i powiedział wjęzyku osskilskim coś, co sprawiło, że Skiorh spojrzał spode łba i odszedł.W chwili gdy sięodwracał, Ged dostrzegł jakąś zmianę na jego twarzy, jakieś zamazanie i przesunięcie rysów; jakgdyby na moment coś go zmieniło, posłużyło się nim, wyglądając z ukosa poprzez oczy na Geda.Ale już po chwili Ged ujrzał Skiorha obróconego doń twarzą; wyglądał jak zwykle, toteżmłodzieniec powiedział sobie, że to, co widział przedtem, było jego własnym strachem, jegowłasną trwogą odbitą w cudzych oczach.Jednakże w nocy, gdy stali w porcie Esen, Gedowiprzyśniło się coś i we śnie tym pojawił się Skiorh.Odtąd Ged unikał tego człowieka, jak tylkomógł, i zdawało się też, że Skiorh trzyma się odeń z dala; nie zamienili już z sobą ani słowa.Ośnieżone szczyty Kawioru znikły za nimi na południu, zamazane mgłami wczesnej zimy.Wiosłowali dalej, mijając wylot Morza Ea, w którym dawno temu utopiła się Elfarren, a potemprzepłynęli obok Enladów.Stali dwa dni w porcie Berila, Mieście Kości Słoniowej, bielejącymponad zatoką w zachodniej części legendarnej wyspy Enlad.We wszystkich portach, do którychzawijali, załoga musiała pozostawać na pokładzie statku i nie schodziła na ląd.Potem, gdywstało czerwone słońce, wypłynęli na Morze Osskilskie, w północno-wschodnie wiatry, któredmą bez przeszkód z pozbawionego wysp przestworu Rubieży Północnych.Przez tonieprzyjemne morze przewiezli bezpiecznie swój ładunek, na drugi dzień po wypłynięciu z Berilidocierając do portu Neshum, głównego ośrodka handlowego Wschodniego Osskilu.Ged ujrzał niskie wybrzeże smagane przez słotny wiatr, szare miasteczko przycupnięte zadługimi kamiennymi falochronami tworzącymi przystań, a za miastem bezdrzewne wzgórzapod zaćmionym przez śnieg niebem.Daleko odpłynęli od słonecznego Morza Najgłębszego.Robotnicy portowi z Cechu Morskiego portu Neshum weszli na pokład, aby wyładować towar- złoto, srebro, klejnoty, cienkie jedwabie i gobeliny z Południa, wszystkie owe drogocennewyroby, które władcy wyspy Osskil gromadzili w skarbcach - i wolnych członków załogiodprawiono.Ged zatrzymał jednego z nich, aby zapytać o drogę; aż do tej chwili podejrzliwość,jaką żywił wobec nich wszystkich, nie pozwalała mu wyjawiać, dokąd zmierza, ale teraz, sam w obcym kraju i zmuszony iść pieszo, musiał poprosić o wskazówkę.Zapytany człowiek szedł dalejniecierpliwie, odpowiadając, że nie wie, ale Sklorh, który podsłuchał pytanie, odezwał się:- Dwór Terrenon? Na Wrzosowiskach Keksemt.Idę tą samą drogą.Skiorh nie był towarzyszem, którego Ged byłby sobie wybrał, ale nie znając ani języka, anidrogi, nie miał wielkiego wyboru.Zresztą - pomyślał - nie miało to wielkiego znaczenia;przybycie tutaj nie było wynikiem jego własnej decyzji.Ged był kierowany, i obecnie cośkierowało nim w dalszym ciągu.Naciągnął kaptur na głowę, wziął swoją laskę i worek i ruszyłza Osskilczykiem ulicami miasteczka, a potem pod górę, stokami zaśnieżonych wzgórz.Małyotak nie chciał siedzieć na jego ramieniu, ale ukrył się w kieszeni tuniki z baraniej skóry, którąGed nosił pod płaszczem: zawsze to robił w zimną pogodę.Wzgórza rozciągnęły sięniegościnnie, faliste wrzosowiska, sięgające tak daleko, jak sięgał wzrok.Szli w milczeniu; ciszazimy spoczywała na całej okolicy.- Jak daleko jeszcze? - zapytał Ged, gdy uszli już kilka mil; nigdzie wokoło nie widział aniśladu wioski czy zagrody i pomyślał właśnie o tym, ae nie mają żywności.Skiorh odwrócił nachwilę głowę, naciągając kaptur, i odparł:- Niedaleko.Była to szpetna twarz, blada, z gruba ciosana i okrutna, ale Ged nie lękał się żadnegoczłowieka, choć mógł się lękać, tam gdzie jego przewodnikiem był taki człowiek Skinął głową iposzli dalej.Droga, którą szli, była tylko rysą na bezmiarze pokrytym cienką warstwą śniegu ibezlistnymi krzakami.Od czasu do czasu inne ścieżki krzyżowały się z tą drogą albo z niejodgałęziały.Teraz, gdy dym z kominów Neshum skrył się za wzgórzami w zmierzchającympopołudniu, nic już nie wskazywało szlaku, którym mieli iść albo który przeszli.Tylko wiatr dąłniezmiennie ze wschodu.I gdy maszerowali już kilka godzin, Gedowi wydało się, że daleko nawzgórzach w kierunku północno-zachodnim, w którym wiodła ich droga, widzi na tle niebamaleńką kreseczkę bielejącą jak ząb.Ale światło krótkiego dnia szarzało i gdy droga znów siępodniosła, Ged nie mógł dostrzec wyrazniej niż poprzednio tej rzeczy, wieży, drzewa czycokolwiek to było.- Czy idziemy tam? - zapytał, wskazując na tę rzecz.Skiorh nie odpowiedział, lecz stąpał ciężko dalej, zakutany w swój pospolity płaszcz zespiczastym osskilskim kapturem o futrzanym podbiciu.Ged w dalszym ciągu kroczył obok.Zaszli już daleko; czuł senność na skutek miarowego kroku, jakim maszerowali, i długotrwałegoznużenia w ciągu trudnych dni i nocy spędzonych na statku.Zaczęło mu się wydawać, że szedłtak zawsze i będzie szedł wiecznie obok tej milczącej istoty, poprzez milczącą, pogrążającą się wciemności krainę.Jego czujność i uwaga uległy przytępieniu.Kroczył jak w długim, długim śnie,w którym podąża się donikąd.Otak poruszył się w kieszeni Geda, a nieznaczna, nieuchwytna trwoga również zbudziła się iporuszyła w sercu młodzieńca.Zmusił się, aby przemówić:- Coraz ciemniej i śnieg pada.Jak daleko jeszcze, Skiorh?Po chwili milczenia jego towarzysz odpowiedział, nie odwracając się:- Niedaleko.Jego głos brzmiał jednak nie jak głos człowieka, lecz tak, jakby to zwierz próbowałprzemówić, chrapliwie i gardłowo.Ged zatrzymał się.Wszędzie naokoło w póznym, zmierzchającym świetle ciągnęły sięwzgórza.Rzadki śnieg wirował z lekka opadając.- Skiorh! - powiedział Ged; tamten przystanął i odwrócił się.Pod spiczastym kapturem niebyło twarzy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •