[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W głębi swej świadomości, w najgłębszych pokładach swej wewnętrznej istoty,prowadziła rozmowę z posłańcem.Oczom pogrążonej w transie Langstrat posłaniec jawił się jako młoda dziewczyna,odziana w białe szaty, o rozpuszczonych jasnych włosach sięgających niemal ziemi, którenieustannie falowały unoszone powiewem.- Gdzie jest mój mistrz? - zapytała Langstrat.- Czeka ponad miastem, obserwuje je - odpowiedziała dziewczyna.- Jego armieczekają na twe słowo.- Wszystko gotowe.Może czekać na mój sygnał.- Tak, o pani.Posłaniec odszedł, jakby wdzięczna gazela odbiegając w dal zwinnymi skokami. Posłaniec odszedł, a w chwilę pózniej przeistoczył się w obrzydliwą czarną,koszmarną poczwarę, unoszoną na błoniastych skrzydłach.Odszedł, by zanieść słowoRafarowi, który wciąż czekał.Ashton ogarniała ciemność.Zwieca w pokoju Langstrat skurczyła się w okrągłygasnący płomień, pełzający po kałuży wosku.Ciemność, czarna jak czeluść, tłumiła słabepomarańczowe światełko.Langstrat poruszyła się, otworzyła załzawione oczy, podniosła się zkanapy.Jednym dmuchnięciem zgasiła świecę i jakby odurzona ruszyła w stronę salonu,gdzie na stoliczku do kawy płonęła inna świeca.Topiący się wosk rozlewał się i zastygał wkształt makabrycznych szponów na fotografii Teda Harmela, na której stała świeca.Langstrat uklękła przy stoliczku, z uniesioną głową i przymkniętymi oczami,wykonując powolne, płynne ruchy.Jak gdyby płynąc swobodnie w przestrzeni, jej ramionauniosły się nad świecą, rozciągając ponad płomieniami niewidzialne sklepienie.Potem,prawie niesłyszalnie, jej usta zaczęły wypowiadać raz po raz imię starożytnego bożka.Imię, ogardłowym twardym brzmieniu, wysypywało się z jej warg jak garście niewidzialnychkamyków, a każde jego wymówienie pogrążało ją coraz głębiej w transie.Stopniowoimię rozbrzmiewało coraz głośniej, coraz szybciej, oczy Langstrat otworzyły sięszeroko i tak pozostały, bez mrugnięcia, nie widzące.Jej ciało zaczęło drżeć i trząść się, głosprzekształcił się w przerazliwy jęk.Rafar słyszał wszystko.Czekał.Zaczął oddychać corazgłębiej, wypuszczając z nozdrzy cuchnącą żółtą parę.Zmrużył oczy, rozluznił szpony.Langstrat kołysała się i drżała, wciąż przyzywała imię.Utkwiła wzrok w płomieniuświecy, przyzywała imię.Nagle zamarła.Rafar podniósł wzrok.Był niezwykle spokojny, skupiony, wytężył słuch.Czas zamarł.Langstrat trwała w bezruchu, z ramionami ponad płomieniem świecy.Rafar słuchał.Z wolna do ust i nozdrzy Langstrat zaczęło przedostawać się powietrze i wypełniać jejpłuca.Nagle, wydając z głębi swej istoty gwałtowny okrzyk, spuściła ramiona w dół niczymjakąś pułapkę i zacisnęła dłonie na knocie świecy, gasząc płomień.- Już! - krzyknął Rafar, a setki demonów wystrzeliły w niebo gwałtownie, niby stadonietoperzy, po prostej trajektorii mknąc na północ.- Patrzcie - powiedział jeden z wojowników.Na tle nocnego nieba Tal i jego zastępzobaczyli kształt jakby czarnego roju, jakby podłużny kłąb dymu.- Lecą na północ - zauważył Tal.- Gdzieś poza Ashton. Rafar odprowadził wzrokiem szwadron, który po krótkiej chwili zniknął mu z oczu.Szyderczy uśmiech obnażył kły.- No to zgaduj zgadula, Kapitanie Zastępu! Tal wydał rozkazy:- Chronić Hogana i Busche a! Obudzić Resztkę! Setka aniołów pomknęła w dół kumiastu.Tal ciągle widział Rafara, siedzącego na wielkim obumarłym drzewie.- Jakież są twe plany, Książę Babilonu? - wyszeptał.***Dzwonek telefonu wyrwał Marshalla z niespokojnego snu.Zegar pokazywał 3.48 nadranem.Kate też się zbudziła i jęknęła.Chwycił słuchawkę i wybełkotał  halo.Przez chwilę nie miał pojęcia, kto jest po drugiej stronie i co mówi.Głos brzmiałdziko, histerycznie, piskliwie.- Hej tam, uspokój się trochę i mów wolniej, bo się wyłączę! - zachrypiał Marshall.Wtem rozpoznał głos.- Ted? To ty, Ted?- Hogan.- Doszedł go głos Teda Harmela - przyszli po mnie! Są tu wszędzie!Marshall rozbudził się na dobre.Przycisnął słuchawkę do ucha, próbując zrozumieć,co Ted bełkocze.- Nie słyszę! Co mówisz?- Wiedzą, że mówiłem! Są tutaj wszędzie!- Kto taki?Ted zaczął krzyczeć i jęczeć niezrozumiale, a brzmiało to tak, że Marshal-lowi sercepodeszło do gardła.Zaczął macać naokoło w poszukiwaniu długopisu i notatnika.- Ted! - krzyknął do słuchawki, aż Kate zerwała się przerażona i spojrzała na niego.-Gdzie jesteś? W domu?Kate słyszała krzyki i jęki dobywające się ze słuchawki.Tego już było za wiele.- Marshall, kto to jest?- nalegała.Nie mógł jej odpowiedzieć, był zbyt zaabsorbowany próbą wyduszenia z Tedajakiejkolwiek odpowiedzi.- Ted, posłuchaj, powiedz mi, gdzie jesteś.Cisza.Znów jakieś wrzaski.- Jak się tam dostać? Słyszysz, jak się tam dostać? Marshall zaczął bazgrać cośpośpiesznie.- Próbuj się za wszelką cenę stamtąd wydostać.Kate słuchała, ale nie mogła zrozumieć, co mówi rozmówca po drugiej stronie.- Posłuchaj - mówił Marshall do tego kogoś.- Nie będę tam wcześniej niż za pół godziny, a jeszcze muszę znalezć jakąś stację i kupić benzynę.Nie, zaraz tam będę, trzymajsię.Dobrze? Ted! Dobrze?- Kto to jest Ted?- W porządku - powiedział Marshall do słuchawki.- Daj mi trochę czasu, zaraz tambędę.Uspokój się.Na razie.Odłożył słuchawkę i wyskoczył z łóżka.- A któż to był? - chciała wiedzieć Kate.Marshall chwycił ubranie i zaczął wkładać je pośpiesznie.- Ted Harmel, pamiętasz, mówiłem ci o nim.- Ale przecież nie pojedziesz tam teraz, co?- Facet zwariował czy co, nie wiem, co się dzieje.- Wracaj do łóżka.- Kate, muszę tam jechać! Nie mogę stracić z nim kontaktu.- Nie! To niemożliwe! Ty chyba żartujesz!Ale Marshall nie żartował.Pocałował ją na pożegnanie, zanim do niej dotarło, żefaktycznie jedzie - i już go nie było.Oszołomiona, siedziała przez kilka chwil, potem zezłością rzuciła się na łóżko.Patrzyła w sufit słysząc, jak samochód wyjeżdża na ulicę i mkniegdzieś w ciemną noc.Rozdział 24Marshall pojechał około pięćdziesiąt kilometrów na północ, spory kawałek za miastoWindsor.Był zaskoczony, że Ted Harmel mieszka wciąż tak blisko Ashton, zwłaszcza, żespotkali się w górach o jakieś 150 kilometrów stąd [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •