[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.On sięprzyodział w prosty brązowy habit minoryty i tylko jego pielgrzymia torba była chybapodarunkiem od Mongołów  kunsztownie pozszywana z różnych skór, z ornamentamiobrzeżonymi perłami.Do tego Pian miał obuwie tej samej roboty.Ale i ja miałem kosztownespiczaste filcowe buty z cholewami, których fioletowe aksamitne sztylpy wykończonoskórzanym lamowaniem.Tkwiące w nich szerokie żółte nogawki ledwie było widać spodprzykrywającego wszystko ceremonialnego płaszcza.Wyszedłem z pokoju, aby się pokazać biskupowi, lecz akurat odwołał go jeden zestrażników czuwających przy bramie: Przybyli dwaj arabscy kupcy obładowani drogocennymi upominkami. Dla dzieci?  spytał w roztargnieniu Mikołaj; i wtedy przypomniały mu się chybawskazówki dotyczące bezpieczeństwa, które sam wydał. Czy nie są podobni.? Dary są dla was, ekscelencjo. To natychmiast usunęło skrupuły biskupa, zwłaszcza żestrażnik dorzucił marzycielsko:  Ci kupcy to wielcy panowie, bogaci jak królowie zeWschodu! Kazali was. Już dobrze  uciął Mikołaj pożądliwie. Niech Jarcynt odbierze od nich dary i wskażeim honorowe miejsca.Przywdział tymczasem strój biskupi, wymyślną kombinację barw w czerwonychodcieniach, od lśniącego cynobru aż po przechodzącą w fiolet purpurę; nie nosił żadnychozdób, jedynie masywny złoty krzyż i swój sławny ciężki pierścień.Uważałem, że wyglądawspaniale.Ale mimo że w jego domu miała się odbyć wielka uroczystość z udziałemnajdostojniejszych gości, biskup przy całym zaaferowaniu sprawiał wrażenienieszczęśliwego.Niektórzy ludzie nigdy nie znajdują zadowolenia, są bowiem nienasyceni!Nagle otwarły się drzwi innego pokoju i zobaczyłem jakiegoś biskupa, który przysiadł napoduszce wspierając się mocno na pastorale.Chyba skądś znałem tego dostojnika.Czknął iwtedy uniósł na moment twarz, w której oczy zdradzały upodobanie do trunków.Gdzie jawidziałem ten pijacki nos?.Obrzuciłem szybko spojrzeniem inne osoby w pomieszczeniu.Był tam Wawrzyniec,który coś deklamował przed Hamonem  czytał tekst z kartki, a Hamo próbował za nimpowtarzać.Usiłowałem dosłyszeć brzmienie tego poematu, lecz znowu zamknięto drzwi.Rozejrzałem się dookoła.Pośrodku sceny zbudowano coś w rodzaju ołtarza, do któregoprowadziły stopnie; całość była pokryta białym płótnem.Na prawo i na lewo stały po dwakrzesła.Na jednym siedział wyprostowany jak świeca i śnieżnobiały jak płótno staryTurnbull.Nie poruszył się, nie zwrócił na mnie uwagi, a bądz co bądz mój wygląd wart byłchoćby przelotnego spojrzenia.Oczy starca patrzyły jak nieobecne na zasłonę, przenikały ją ispoglądały gdzieś poza salę, z której dochodziły przytłumione głosy i pełne oczekiwaniaszmery.Zauważyłem, że zupełnie białe stały się także jego włosy.Był kruchą postacią, której myśli przebywały daleko od tutejszych wydarzeń, wysoko jak niedosłyszalne uderzeniaskrzydeł dzikich gęsi ciągnących pod mlecznoszarym niebem.Wycofałem się cicho.Przez zakratowane okrągłe okno zerknąłem w dół na fragment zewnętrznych schodów igłównego portalu, których przecież nigdy jeszcze nie widziałem, bo mnie zaraz po przybyciuumieszczono w piwnicy.Z lekkim przestrachem zobaczyłem papieskich żołnierzy kroczącychpo schodach w równym szyku, uroczyście niczym na procesji.Towarzyszyli kilku mnichom;z mojego punktu obserwacyjnego widziałem tylko czarne kaptury.Przy portalu powstało zamieszanie: dwaj dziwnie ubrani kapłani, jeden chudy i jedengruby, próbowali w orszaku mnichów i papieskich dostać się do środka, ale strażnicyzawrócili ich brutalnie, niektórzy wyciągnęli nawet miecze.Duchowni gestykulowali dziko ipróbowali wezwać na pomoc papieskich, lecz żołnierze i mnisi nie reagowali.Nie zważającna nich, ze spuszczonymi głowami i spojrzeniami utkwionymi w ziemię, przeciągnęli oboknieszczęśników, którzy teraz bili się w piersi i czynili znaki krzyża.Mimo to zostali przegnanijak parszywe kundle, strażnicy zaczęli nawet ciskać za nimi kamieniami.Zaraz wszakże przyjęli znowu pełną szacunku postawę, oto bowiem z powiewającąoriflamme nadciągnęli zapowiadani Francuzi, a na ich czele konno hrabia Joinville.Rozpoznałem go natychmiast, chociaż nie widzieliśmy się od czasu spotkania w Marsylii, aletakiego nadętego pawia i do tego tak bezmiernie głupiego nie da się zapomnieć! Miałemnadzieję, że dzięki swej głupocie już mnie sobie nie przypomni, w przeciwnym razie byłbymoże znów zdumiony. W tajnej misji! Ha, ha!Powróciłem na chwilę do szczeliny w zasłonie oddzielającej mnie od sali, tył scenyzawieszono tymczasem błękitnym adamaszkiem, z którym znakomicie kontrastowała bielołtarza.Po bokach postawiono dwa trójnogi z czarkami napełnionymi palną cieczą, podobneumieszczono w prawym i lewym rogu sceny  miały służyć do iluminacji.Podniosły nastrój ogarnął mą duszę, lecz ciekawość przeważyła.Pozwoliłem sobiejeszcze na ostatnie spojrzenie przez szparę w zasłonie, nim zostanę stąd przepędzony.Sala tymczasem całkiem się zapełniła.Większość przybyłych siedziała, pilnując swoichmiejsc.Pod arkadami naprzeciwko mnie, gdzie kończyły się schody prowadzące z parteru,papieski legat i francuski poseł prześcigali się w uprzejmościach, aby sobie nawzajem daćpierwszeństwo, przy czym każdy chciał chyba wejść ostatni, podobnie jak hrabina, która, jakspostrzegłem, z Zygisbertem pod ramię zniknęła w bocznych drzwiach.Wyrzuciłabynajchętniej obu tych panów, tego byłem pewien!Kiedy duchowny dał za wygraną i papiescy weszli do sali przed Francuzami, poczyniłemdwa odkrycia: po pierwsze, rozpoznałem młodego mnicha.Był to Fra Ascelin, któryprzyjmował mnie w Sutri! Został więc podniesiony do godności legata! Po drugie: obokhrabiego Joinville kroczył Wilhelm z Gisors, piękny templariusz, którego przypomniałemsobie jako zaufanego człowieka towarzyszącego czarnej lektyce Wielkiej Mistrzyni [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •