[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wewnątrz zaskoczyła ją ciemność.Popatrzyła wzdłuż ciągnącegosię korytarza i zauważyła wiele drzwi, rozmieszczonych bardzo blisko siebie.Pomieszczeniawyglądały raczej na przedziały kolejowe niż mieszkania.Na wyższym piętrze usłyszała kroki, ktoś schodził w dół po drewnianych schodach, wjej kierunku.Odwróciła się prędko i zobaczyła jakiegoś nieprzyjemnie wyglądającego,chudego typa o pokrytej krostami twarzy, ubranego w czarną skórę.W ułamku sekundyzdecydowała, że idzie na jakieś ważne spotkanie do pokoju po drugiej stronie korytarza.Ruszyła w tamtym kierunku.- Cześć - zawołał mężczyzna.- Szukasz kogoś? No mów coś, Bernice.- Idę z wizytą do znajomych, dzięki.- No to miłej wizyty - powiedział, nie przestając mierzyć jej wzrokiem, jakby była conajmniej kotletem schabowym dla wygłodniałego psa.Ruszyła szybko korytarzem, mając nadzieję, że to nie będzie ślepa droga.Chociaż nieoglądała się, była pewna, że typ stoi tam dalej i patrzy w jej kierunku.No, Hogan, już ja ci zato dam.Z ulgą zobaczyła przed sobą drugą klatkę schodową, która prowadziła do góry.Mieszkanie Weeda miało numer 200, więc weszła na schody.Były zbudowane ze starychdesek, oświetlała ją jedna jedyna żarówka, która wisiała gdzieś wysoko na krokwi.Jakieśtrzydzieści lat temu ktoś prawdopodobnie usiłował pomalować ściany.Szła wciąż w górę, niezwracając uwagi na obrzydliwe malowidła zapełniające ściany.Jej kroki dudniły powytartych deskach.Nareszcie doszła do korytarza na ostatnim piętrze i poszła w drugą stronę, zgodnie zkierunkiem malejących numerów.Zza niektórych drzwi dobiegały ją odgłosyprzedpołudniowych seriali, stacji rockowych i małżeńskich sprzeczek.Dotarła w końcu do drzwi Weeda i zapukała.Nikt nie otwiera.Pod wpływem jejstukania uchyliły się drzwi.Popchnęła je lekko i powoli otworzyły się same.Weszła.Pokój był poprzewracany do góry nogami.Bernice bywała już nieraz w domachbałaganiarzy, ale jak można mieszkać na terenie objętym klęską żywiołową?- Kevin? - zawołała.Cisza.Nie, to musieli jednak być jacyś wandale.Weed co prawda nie miał wielkiegomajątku, niemniej to, co posiadał, było teraz porozrzucane po całym pokoju, połamane,porozlewane, roztrzaskane.Wszędzie walały się jakieś papiery i drobiazgi, kanapę w roguktoś przewrócił do góry nogami, gitara Weeda leżała w drzazgach na podłodze, ktoś musiałpo niej chodzić.Stłuczono żarówki, stare, pozbierane z różnych miejsc talerze leżały wkawałkach po całej podłodze maleńkiej kuchni.A potem zobaczyła wymalowane sprayem nacałą ścianę słowa, z potwornie odrażającą pogróżką.Zdawało się jej, że stoi tam całą wieczność.Bała się.Wszystko było jasne: teraz kolejna nią i na Marshalla.Zastanawiała się, co Marshall znajdzie u Strachanów, zastanawiała się,w jakim stanie ona znajdzie własne mieszkanie.Uświadomiła sobie, że nie można dzwonić napolicję - policja jest z nimi!W końcu po cichutku wyszła za drzwi, napisała Weedowi krótką wiadomość, gdybyprzypadkiem wrócił i wetknęła ją w szparkę nad klamką.Rozejrzała się w obie strony iruszyła korytarzem, z powrotem na schody.Na półpiętrze pod drugim piętrem ściana tworzyła ślepy zaułek, w miejscu, gdzieschody zmierzały w przeciwnych kierunkach.Bernice pomyślała sobie, że nie lubi takichślepych zaułków w takich miejscach i że to światło jest okropne.Zza zakrętu schodówwyskoczyła na nią jakaś postać.Bernicewalnęło o wyłożoną starą boazerią ścianę, zęby trzasnęły jedne o drugie.Mężczyzna w skórze! Szorstka, brudna dłoń chwyciła ją za bluzkę.Brutalny, ciemnytyp.Darł jej ubranie, napierał swym ciałem.Potem cios jak grzmot w lewe ucho.Zobaczyłatylko czyjąś zamazaną, pełną nienawiści twarz.Upada.Słabnącymi ramionami próbowała wesprzeć się o drewnianą ścianę, wygięłasię i zsunęła na podłogę.Wielki czarny bucior wgniótł jej okulary w twarz.Czaszką uderzyław ścianę.Nie mogła wydobyć słowa.Ciało Ber-nice jeszcze wiło się w konwulsjach.Napastnik tępo kopał ją aż zupełnie znieruchomiała.Stuk.stuk.stuk.- odszedł.Czy to sen? Kręci jej się w głowie, na podłodze krew i potłuczone, zmiażdżoneokulary.Wstała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]