[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To wielki smutny lament - skarży się Antonio, gdywjeżdżamy do miasta i mijamy kościół, który zamknięto zpowodu zagrożenia zawaleniem.- Dlaczego historyczne budynki nie są odpowiednioutrzymywane i rozpadają się? - pytam.- Dlatego, że za dużo tego mamy w Italii.Jak jest za dużopiękno, utrzymać trudno.Pomyśl o kobiety.No tak, to wiele wyjaśnia.Zaraz potem nonna Anna szczypie mnie w policzek ioferuje kawę.- Panettone do tego?- Nie, dziękuję.- Kupiłam świeżutkie panettone u Lombardiego.- Dziękuję, po drodze już coś zjadłem.Ufff, jestemnajedzony.- Ale przecież nie jesz panettone, bo jesteś głodny, tylkodlatego, że ono jest dobre.- Ale w tej chwili nie mam apetytu.- A ja mówiłam Lombardiemu, żeby dał mi takie spore, zdużą ilością skórki cytrynowej, mój niemiecki chłopak to lubi,bo dostaje je tylko u mnie.- Może pózniej.- Pózniej wszyscy umrzemy. Przełykam panettone z dużą ilością wody i bez godności.Sara nic nie je, krótkim ruchem ręki oznajmiła swojej babci,że niczego nie chce.Dlaczego tylko w moim przypadku to niedziała?Potem jedziemy do Marca, który z wężem na szyi inajpewniej na haju otwiera nam drzwi.Centralnym meblem wjego salonie jest kolorowa kapiąca świeca, która tli się w dzieńi w nocy.Dla uczczenia naszego przybycia Marco zapaliłkadzidełko, które ma taki zapach, jakby gdzieś tu palił siętchórz.Układamy nasze torby w koszykach na zakupy, którymiMarco ozdobił swój dom i mościmy się pomiędzy terrarium aakwarium.Jeżeli nie zostaniemy pożarci, to będziemy tuspokojnie spać, ponieważ Antonio z pewnością nie pofatygujesię aż tutaj w środku nocy, żeby stanąć przede mną w piżamiei opowiedzieć mi treść swojego nowego Teksa.Potem wracamy do normy, bo Antonio koniecznie chce iśćze mną na spacer.Już po kilku minutach jestem przemarzniętydo szpiku kości.Sara ostrzegała mnie, że w tej górskiej wioscepanuje specyficzny, szczególnie przenikliwy chłód, który jestojcem wszystkich chłodów.Powiedziała, że powietrze jestzupełnie suche i że przenika przez ubranie, przez co możnaodnieść wrażenie, jakby się niczego na sobie nie miało.Spodnie pozostają zimne w dotyku jeszcze długo po powrociedo domu.Ale ja, osioł, jej nie wierzyłem.Mijają nas niscyWłosi, którzy w swoich grubych watowanych kurtkachwyglądają jak pralinki.Poza tym jest pusto.Ludzie zapadli wsen zimowy i czekają, aż śnieg w końcu stopnieje.Gdy ktośmusi wyjść na zewnątrz coś załatwić, porusza się jeszczewolniej niż zazwyczaj - krew nie płynie przecież tak szybkojak w miesiącach letnich.Nawet motory i skutery  Vespa",które normalnie zgrabnie przemykają uliczkami, śpią teraz spokojnie pod szarymi daszkami, które chronią je przedmrozem i śniegiem.W zimie tylko włoscy piłkarze muszą ciężko pracować,jednak nie ci z Campobasso.Bogaty w tradycje klub, którygrał nawet raz we włoskim pucharze, dawno splajtował, a jegozawodnicy siedzą teraz w ciepłych domach i oglądają LaSperanzę.Ja natomiast idę w cienkiej kurtce przez staremiasto.Znowu ujawniło się moje typowo niemieckierozumowanie.Tak jakby na południu Włoch nie mogło byćzimno.Stupido, ja.Antonio ma ze sobą szarą sfatygowaną walizkę, na którądo tej pory nie zwróciłem uwagi.Prawdopodobnie jest pusta,bo Toni niesie ją bez wysiłku.- Co to za walizka?- Drogi chłopak, chowałem ją i teraz zwrócam.A tybędziesz mój świadek.Domyślam się, że to walizka Baffonego.Ledwo minęłoczterdzieści lat i proszę, ma już swoją walizkę z powrotem.Chcemy załatwić to od razu, więc idziemy najpierw przezPorta Mancina.Skręcamy raz w lewo, potem dwa razy wprawo, potem znowu w lewo.I gdy właśnie zaczynam tracićorientację, stajemy przed sklepem mięsnym.W jego okniewystawowym wiszą na hakach zające bez skóry, a wblaszanych pojemnikach leżą wielkie kawały mięsa.Zdaje się,że w sklepie nikogo nie ma, nawet rzeznika.Za kontuaremznajdują się drzwi do chłodni.Wchodzimy do sklepu, wktórym jest zimno i czuć ostry zapach.Antonio stawia zakurzoną walizkę na ladzie.Teraz jestzupełnie zasłonięty.Wreszcie słyszymy głos:- Moja walizka! To naprawdę moja walizka.Pauza.- Antonio Marcipane oddaje mi moją walizkę.Mięsistaręka chwyta walizkę i zdejmuje ją z lady. Z tyłu wyłania się gruby mężczyzna w poplamionymkrwią fartuchu.Na głowie ma wieniec czarnych włosów ibujny zarost.Może mieć około sześćdziesięciu lat.Antoniouśmiecha się do niego i mówi: - Bierz w końcu swoja głupiawalizka z powrotem.Tylko mi zawodzi.Potem obaj obejmują się i całują.Z zainteresowaniemoglądam zawartość misek pełnych zakrwawionychwnętrzności [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •