[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gwendolyn usłyszała, że ktoś krzyknął i uświadomiła sobie, że to ona.Dostrzegła ruch i słaby błysk polerowanego drewna, gdy w dłoni Jasonapojawił się pistolet.Napastnik skoczył ku Jasonowi.Huknął wystrzał.Gwendolyn patrzyłaoszołomiona, jak bandyta powoli osuwa się na ziemię z wyrazem zdumienia natwarzy.Mała plamka krwi na jego piersi rozrosła się szybko, zalewając przódkoszuli.Wolno odwróciła oczy od ponurego widoku i spojrzała na Jasona.- Miał nóż - powtórzyła nieprzytomnie.- Na szczęście, kochanie, ja miałem pistolet.- Och, Jasonie!Ulga była tak ogromna, że Gwendolyn zachwiała się na nogach.Zarazotoczyły ją silne ramiona Jasona.Dotyk męskiego ciała uspokoił jej napięte doostateczności nerwy.Czuła, że Jason drży - on także przestał trzymać emocje na wodzy. - Boże dopomóż, nigdy w życiu tak się nie bałem - szepnął chrapliwie,zanurzając twarz w jej włosach.- Kiedy zobaczyłem, że cię złapał, niemogłem oddychać, wydawało mi się, że biegnę do ciebie godzinami.Bałemsię, że nie zdążę.Nie mógłbym żyć, gdybym cię stracił, Gwendolyn.- Ani ja - szepnęła.Odsunęła się trochę, patrząc mu w oczy z miłością.Nie wiadomo skąd, pojawili się ludzie.Jason się odwrócił, podnoszącobronnym gestem nienaładowany pistolet.Na szczęście był to Jasperz obnażoną szpadą, na czele grupki mężczyzn.- Złapaliśmy pozostałych - oznajmił.- Wystarczyła odrobina perswazjii powiedzieli nam, gdzie trzymają Ellinghama.- Musimy tam natychmiast jechać! - zawołała Gwendolyn.- Posłałem już paru ludzi - odparł Jasper.- Jeśli powiedziano nam prawdę,wkrótce powinni wrócić.- Wicehrabia się rozejrzał, marszcząc nos, kiedywyczuł unoszący się w powietrzu zapach prochu.-Widzę, że opanowałeśsytuację, Jasonie.Zapadła cisza, wszyscy spojrzeli na człowieka, który najpierw napadł naGwendolyn, a potem zaatakował Jasona.Jego ciało było nieruchome, szklisteoczy wpatrywały się, nie widząc, w horyzont.- Nie żyje? - zapytała przestraszona Gwendolyn.Jasper ukląkł obok leżącego.- %7łyje.Puls ma stały i wyrazny.Kula przeszła przez mięśnie ramienia.Sądzę, że na wylot.- Podniósł oczy i się uśmiechnął.- Mówiłem pani, pannoEllingham, że mój brat to znakomity strzelec.- Trudno byłoby chybić z tej odległości - odparł Jason skromnie.- Choć przyznam, że ledwie się powstrzymałem od tego, żeby mu strzelićprosto w serce.- Jesteście pewni, że nic wam nie jest? - zapytał lord Fairhurst.- Obojgu?Gwendolyn skinęła głową.Bezpieczna w ramionach Jasona, czuła, jak jejtroski odpływają.Pogładziła lekko jego plecy, napawając się poczuciembezpieczeństwa. - Dobry Boże, ci zbóje musieli przyłożyć mi po głowie mocniej, niżsądziłem, bo przysięgam, że teraz widzę podwójnie.- Wuj Fletcher!Usta Gwendolyn drżały, kiedy podbiegła do niego.Pokuśtykał jej naspotkanie.Miał podbite oko i parę widocznych sińców, ale objął ją ciepłoi serdecznie.- Co z Ardleyem? - zapytał wuj Fletcher.- Poważnie ranny, ale jest nadzieja, że dojdzie do siebie - odparł Jason,wysuwając się naprzód.- Fairhurst?- Nie, Jason Barrington, brat wicehrabiego - odparł.- A wkrótce pańskizięć.Mężczyzni uścisnęli sobie dłonie.Wuj Fletcher wydawał się oszołomiony.Gwendolyn nie była pewna, czy był to wynik tego, co przeszedł, czy teżoświadczenia Jasona.- Jestem panu i pańskiemu bratu tak wdzięczny, że nie potrafię tegowyrazić słowami.- Zmarszczył czoło w wyrazie głębokiego zmartwienia.-Choć może, kiedy poznacie całą prawdę, pożałujecie, że pośpieszyliście miz pomocą.- Oni już wiedzą - powiedziała Gwendolyn.Starszy pan popatrzył na nich zawstydzony.- Oddamy waszej rodzinie wszystko, co do szylinga.Przyrzekam.- A zatem trzymam pana za słowo.- Jason westchnął głęboko.-Chciałbym odprowadzić pana i pańską bratanicę do domu, panie Ellingham.Mój brat zajmie się resztą.Przyprowadzono dwa konie.Po wielokrotnych zapewnieniach wuja, że jestw stanie utrzymać się w siodle, usadowiono go na wierzchowcu.Gwendolynczekała, aż przyprowadzą konia Jasona.Zaskoczył ją, wskakując na jegogrzbiet, a potem sadzając ją przed sobą.- Jedziesz ze mną - oznajmił stanowczo, jakby spodziewał się protestu.Gwendolyn usiadła wygodnie i oparła się o jego pierś.Uśmiechnęła się,kiedy objął ją czułym, serdecznym gestem.Czuła się szczęśliwa. W duchu zmówiła modlitwę dziękczynną za całe dobro, jakie ją spotkałow życiu.To była spokojna, triumfalna podróż do domu.Wszyscy się zgadzali, że to wymarzony dzień na ślub.W sierpniu pogodabywała wilgotna, duszna, niekiedy bardzo upalna.Dzisiaj jednak błękitneniebo zdobiło zaledwie parę białych chmurek, a słońce świeciło jasno, grzejącprzyjemnie.Tłum zgromadzony w kościele Zwiętego Jerzego przy Hanover Squareporuszał się niespokojnie w ławkach, czekając na pannę młodą, któraspózniała się już kwadrans [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •