[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ochmistrzyni wydęta usta.- Co? Co się stało? - ze zdziwieniem spytała Madeleine.Murzynka wzruszyła ramionami.- Nic.- Nie dam się oszukać - powiedziała Madeleine.- Coś ci się niepodoba.O co chodzi?Avalina zrobiła nadąsaną minę.- O to, że pan  zakochany" nadzwyczaj wcześnie żegnanarzeczoną.- Daj spokój.Desmond robi to ze względu na mnie! - Madeleinepostanowiła bronić lorda.- Jestem mu za to bardzo wdzięczna.Ochmistrzyni wzniosła oczy do nieba.- Jeszcze potrzebna jestem panience na dzisiaj? - zapytała.- Nie, dziękuję.Sama się rozbiorę.- W takim razie dobranoc, milady.- Odwróciła się i poszła dokuchni.Madeleine przez chwilę spoglądała za nią.Odniosła wrażenie, żeAvalina nie przepada za lordem Enfieldem.Ale dlaczego? PrzecieżDesmond był dla niej bardzo miły i od czasu do czasu dawał jej jakiś prezent.Nie każdy w Nowym Orleanie tak traktował służących.Mimoto Avalina omijała go z daleka.Madeleine westchnęła ciężko i poszła do siebie na górę.Byłojeszcze za wcześnie, żeby się położyć.Wcale nie chciało się jej spać,wręcz przeciwnie, dręczył ją jakiś niepokój.W dzień gorący klimat Luizjany działał na nią kojąco i sennie.Noce odwrotnie, wręcz prowokowały do ciągłego działania.Wilgotnyzapach wieczoru, księżyc nad Missisipi, słodki zapach gardenii,dochodzące gdzieś z dala dzwięki banjo.Madeleine podeszła do żelaznej bariery, otaczającej balkonwychodzący na ulicę i głęboko wciągnęła powietrze.Niemal ztęsknotą popatrzyła na tętniące życiem miasto.Turkot kół wzbijał się w ciemne niebo.Po bulwarachprzechadzały się całe grapy rozbawionych i roześmianych ludzi.Odziesiątej wieczór Miasto Półksiężyca było pełne eleganckich parspieszących do teatru, do restauracji albo kasyna.Wiele osób dopiero teraz wychodziło z domów.Avalina miałazupełną rację.Desmond pożegnał się za wcześnie.Powinien zostaćdużo dłużej.Madeleine zmarszczyła brwi i wróciła do sypialni.Nie zapalając światła, zaczęła się rozbierać.I tak wiedziała, że niezaśnie.Ogarnęła ją nagła złość.Nerwowymi ruchami zdjęła suknię isięgnęła po czystą koszulę nocną, położoną na łóżku przez Avalinę.Po chwili jednak pokręciła głową i rzuciła koszulę na krzesło.Upięławłosy w wysoki kok i zupełnie naga rzuciła się na łóżko.Staranniezaciągnęła baire, wytrzepała puchową poduszkę i położyła się nawznak.Wbiła spojrzenie w satynowy baldachim jasną plamą majaczącynad nią w półmroku.Zrobiła głęboki wydech i rozprostowała długie,smukłe nogi.Poruszyła palcami u stóp.Przyrzekła sobie, że od tejpory będzie myślała tylko o Desmondzie i o latach, które spędząrazem.Lord Enfield na pewno już dotarł do domu.Przecież mieszkałzaledwie parę przecznic dalej.Teraz, być może, przed spoczynkiempił filiżankę herbaty.Pogoda wreszcie uległa zmianie. Minęło wilgotne i upalne lato.Nadeszła pogodna, leczchłodniejsza jesień.Moskity uciekły przed zimnym powiewem wiatruod strony rzeki.Pewnego chłodnego wieczora na początku pazdziernikaMadeleine dowiedziała się, że wraz z lordem Enfieldem wezmieudział w pierwszej maskaradzie, zaplanowanej na ten sezon.Przyjęłatę nowinę z wielką ekscytacją.Aż nie mogła usiedzieć na miejscu.Wgruncie rzeczy pozbyła się wspomnień.Smagły kochanek przestał jąnawiedzać.Z trudem przypominała sobie jego rysy.Nawet imięArmanda de Chevaliera powoli stawało się dla niej jedynie pustymdzwiękiem.Obiecała sobie, że będzie dobrą i kochającą żoną.Ze już nigdy wżyciu nie spojrzy na żadnego mężczyznę poza lordem Enfieldem.Właśnie skończyła się ubierać na bal.Stanęła przed lustrem i zuśmiechem popatrzyła na swoje odbicie.Nikt poza służącą jej pomocąAvaliną nie widział jeszcze tej sukni.Madeleine na czas maskaradymiała stać się Julią - bohaterką tragedii Szekspira.Przygryzła usta,żeby stoły się czerwieńsze.Ciekawe, pomyślała z zadumą, czy earlprzejrzał moje zamiary i pojawi się jako Romeo?Tuż po ósmej wieczór rząd powozów stanął przed ogromnym St.Louis Hotel - jednym z najbardziej luksusowych hoteli we francuskiejdzielnicy.Fasadę budynku, pozbawioną wysuniętego portyku, zdobiłosześć smukłych kolumn.Zgodnie z tradycją nowoorleańską, każdepiętro otaczała galeria z kunsztownie kutą żelazną balustradą.Hotelbył imponujący, lecz o jego rzeczywistej klasie świadczyła ogromna,kryta kopułą rotunda, przez wielu uważana za ósmy cud świata.Budynek stał pośrodku francuskiej dzielnicy.To tutajzatrzymywali się ludzie interesu.Tu organizowano rozmaite spotkaniai imprezy.To właśnie tutaj przedstawiciele miejscowej śmietankitowarzyskiej przybywali na liczne bals de societe, urządzane przezkreolską arystokrację.Tego wieczora przed rotundą z błyszczących powozów wysiadaływspaniale wystrojone damy w towarzystwie dżentelmenów.Ciemnookie i jasnoskóre Kreolki tuliły się do najprzystojniejszychkawalerów w mieście.Dzisiejszy bal należał do najważniejszych wydarzeń sezonu.Zciągała nań cała elita.W powietrzu wisiał ciężki zapach świeżo ciętych kwiatów.Francuski szampan lał się strumieniami [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •