[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rygiel przesunął się bez najmniejszego oporu,jak gdyby ktoś go dopiero co nasmarował.Rachela roześmiała się głośno.Muzyka i harmoniauzdrowiły ją i uratowały przed zagładą.Wyczerpana zarówno rozpaczą, jak i euforią, rzuciła się na łó\ko, z uśmiechem słuchającdziwnej kołysanki, którą za pomocą piszczałek wykonywał dla niej wiatr.Uspokoiła się przy tymna tyle, \e prawie natychmiast zasnęła i nie obudziło jej nawet pukanie do drzwi, oznajmiająceporę kolejnego posiłku.Kiedy ponownie otworzyła oczy, było pózne popołudnie, o czym przekonała się,zobaczywszy w oknie słabe ju\, złotawe światło kończącego się dnia.Spała głębokim snem,który jednak mógłby trwać trochę dłu\ej.Obudziła się z umysłem odświe\onym, choć jeszczeniezupełnie wypoczętym.Ogień na palenisku wygasł i w pokoju panował lodowaty chłód.Przedzaśnięciem zapomniała przykryć się kołdrą, tote\ w tej chwili dr\ała z zimna.Piszczałkiodzywały się nierównomiernie, sprawiając, \e Rachela słabo się uśmiechnęła, chocia\ wcale niebyła w radosnym nastroju.Nie musiała się jednak cieszyć - potrzebowała tylko spokoju iharmonii.Kiedy się obudziła, wiedziała ju\ dokładnie, co powinna zrobić.Po skutecznym zaryglowaniu drzwi zdecydowała, \e nie będzie ich więcej otwierać.Byłaprzekonana, \e jedynym sposobem na wydostanie się z tego więzienia jest śmierć, chocia\ Rafaelzamierzał odwlec ten moment.Jeśli zaś miała po\egnać się z \yciem, nie chciała, by jej ofiaraokazała się daremna.Oznaczało to, \e jeszcze przed Glorią musiała zwolnić Gabriela z wszelkichzobowiązań mał\eńskich.Wniosek był prosty: powinna jak najszybciej odebrać sobie \ycie.A mogła tego dokonać tylko w jeden sposób.Była cała odrętwiała z zimna, ale stwierdziła, \e sprzyja to jej zamiarom.Wstała z łó\ka;trzęsła się, lecz nie była zdenerwowana.Rozejrzała się po pokoju, \eby sprawdzić, czy ma tutajjeszcze coś do zrobienia.Nie, zupełnie nic.Powoli, lecz pewnym krokiem, niechętnie, ale bezlęku, podeszła do okna i próbowała poruszyć zasuwę, która jak dotąd nie poddawała się jejwysiłkom.Ten zamek równie\ ustąpił pod naciskiem jej dłoni.Okno otwarło się i do środka wpadłowilgotne i lodowate górskie powietrze, które zawirowało wokół Racheli i pokryło jej włosyswoimi chciwymi pocałunkami.śeby wydostać się przez okno, musiała przysunąć sobie drewniane krzesło.Nie bezwysiłku przecisnęła się przez wąską ramę, ale w końcu znalazła się na zewnątrz.Fortecęwzniesiono na bardziej spłaszczonej części góry, tote\ lekko pochyły, skalisty grunt znajdowałsię ledwie metr lub dwa poni\ej linii okna.Skoczyła, wylądowała niezgrabnie na ziemi iprzewróciła się, kalecząc sobie biodro, udo i łokieć.Na takiej wysokości wieczorny chłód okazałsię jeszcze dotkliwszy, ni\ przypuszczała.Ale nie miało to przecie\ znaczenia.Te i inne trudy ju\niebawem definitywnie się skończą.Walcząc z atakującym jej włosy i spódnicę wiatrem, Rachela wspinała się w stronęwierzchołka góry.Jeszcze dwukrotnie upadła - raz przewrócił ją silniejszy powiew wiatru, a razskręciła kostkę, potykając się o kamień.Straciła czucie w stopach, dłoniach i policzkach.Równie\ jej umysł ogarnęła apatia (albo celowo próbowała nie myśleć).Stawiając uparcie krokza krokiem, wspinała się na szczyt mrocznej góry, zmagając się z coraz silniejszym wiatrem.Znalazła się na samym wierzchołku, nie spojrzawszy ani razu przed siebie albo w bok.Przez cały czas patrzyła na swoje buty oraz na niepewny grunt pod nogami.Teraz, gdy była ju\na szczycie, tym bardziej nie wolno jej było się rozglądać a\ do chwili, w której miała stoczyć sięw przepaść.Znajdowało się tutaj coś w rodzaju cypla wznoszącego się bezpośrednio nad wąwozem, wktóry zapadała się góra.Powoli, lecz z wielką determinacją Rachela przesuwała się kuwysuniętemu najdalej występowi skalnemu.Wiatr bezskutecznie próbował pozbawić jąrównowagi.Nie związane włosy owiewały twarz i ramiona dziewczyny; spódnica przylgnęła jejdo ud i wybrzuszyła się na kolanach.Było jej tak zimno, \e czuła się, jakby miała gorączkę.Pomyślała, \e gdyby dotknęła dłonią zamarzniętej kału\y, lód roztopiłby się i zaczął parować.Kiedy znalazła się na skraju skalnego występu, spod jej butów potoczyły się prosto wprzepaść drobne kamyki.Słyszała, jak spadają, odbijając się od napotkanych po drodzeprzeszkód.Przepaść nie była chyba głęboka.Rachela ostro\nie uniosła wzrok, \eby przyjrzeć siętemu, co ją czeka.Zobaczyła czarną otchłań na dnie ogromnego szybu.Góra, na której stała, zwę\ała się wtym miejscu, tworząc głęboki kanion o pionowych niemal\e zboczach.Wielkie kamienie onieregularnych kształtach i ostre szpice zwietrzałych występów skalnych oświetlone były przeznikłe promienie zachodzącego słońca, które jednak nie docierały na dno wąwozu sięgającego byćmo\e a\ do samego jądra ziemi.Rachela zaczerpnęła głęboko tchu, ale nie odwróciła wzroku.Bała się tego przez całe\ycie, lecz w tej chwili patrzyła wytrwale w przepaść, pomimo stromizny skał, zawrotnejwysokości i gwałtownego wiatru.Nad głową usłyszała łopot skrzydeł górskich ptaków -najpewniej sępów, które czekały na rychłe pojawienie się padliny, albo orłów rozwścieczonychobecnością intruza na im tylko przynale\nym terytorium.Wszystko to było smutne i pięknezarazem.Ju\ za moment odzyska wolność.Takie było jej przeznaczenie.Po raz ostatni powiodła wzrokiem po szarym zboczu; spojrzała na jaśniejący mlecznymświatłem horyzont.W oddali mignął jej niewyrazny zarys du\ego jastrzębia.A potem zamknęłaoczy.- Oddaję się w twoje władanie, Iovo - wyszeptała i zsunęła się ze skały.ROZDZIAA 17Do pewnego momentu spotkanie Gabriela z samaryjskimi mo\nowładcami mo\na byłouznać za wysoce udane.Wszyscy stawili się w komplecie, mniej więcej w takim samym stopniuwściekli na dotychczasowe poczynania przyszłego archanioła.Jednak\e ich furia skrywałastrach, a na to właśnie liczył Gabriel.Odmówił indywidualnych spotkań ze swymi gośćmi do chwili, w której wszyscy dotrą doErie.To te\ miało ich zirytować.Hana zaprowadziła dostojników na poczęstunek do niewielkiejsali konferencyjnej, a następnie przekazała Gabrielowi ich komentarze na temat jego nikłejinteligencji, nikczemnego charakteru i podłych metod.Jednak przez dwie godziny - tyle bowiemczasu Gabriel kazał im na siebie czekać - nikt nie opuścił pomieszczenia.- Czcigodni panowie - zwrócił się do nich, gdy wszedł na salę.Określenie to byłonieprzypadkowe, gdy\ okazał im w ten sposób, i\ świadomie zebrał ich tutaj razem, nie dbając oich indywidualną pozycję czy presti\.Było ich dziesięciu: Manadawi, Jansaje, nadrzeczni kupcy ijeden dostojnik z Luminaux.śadnego z nich nie zachwycił widok anioła.Pierwszy odezwał się Eliasz Harth, który wyglądał na najbardziej obra\onego.- Jak zamierzasz wytłumaczyć się ze swoich poczynań? - zapytał chłodno potę\nyManadaw.- Chcesz nam prawić o jedności, a skoro tylko nadarzy ci się sposobność, siejeszwśród nas niezgodę.To nie jest dobry początek, Gabrielu.Anioł skinął głową.śaden z pozostałych gości nie zdobył się na otwarty atak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]