[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Casey obeszła auto, otworzyła drzwiczki od strony Marcusa i łagodnieujęła go za ramię.Posłusznie wysiadł, zbyt oszołomiony, abyprotestować.Stał przy samochodzie, wpatrzony w dom.Był biały i miał dużą werandę, która ciągnęła się wzdłuż całejfrontowej ściany.Prowadziły do niej szerokie schody.Kolumienki idaszek udekorowano srebrnymi i złotymi girlandami ozdób i światełek,które teraz się nie paliły.A w głębi werandy stała huśtawka.Stara, aledobrze utrzymana.Marcus oczyma wyobrazni ujrzał małą Sarę, huśta-jącą się właśnie tam, na werandzie tego domu.Ogarnęło go wzruszenie.Zaraz jednak przywołał się do porządku.Po co się łudzić? Nie da sięzmienić przeszłości.- Dziękuję, przyjacielu, za opiekę nad naszymi dziewczętami.Marcus ocknął się z bolesnej zadumy i ujrzał mężczyznę zgwiazdą szeryfa przypiętą do koszuli.- Jestem Garrett Brand.- Miło mi pana poznać.- Marcus uścisnął podaną mu dłoń, ale sięnie przedstawił.Zauważył, że Garrett uważnie przygląda się jegoousladansc twarzy, błądzi po niej spojrzeniem, jakby on także miał poczucie dejavu i usiłował zdefiniować jego przyczynę.- Casey i Laura są dla nas bardzo ważne - powiedział Garrett.- Dla mnie też - odparł Marcus, zdumiony swoim oświadczeniem.Zwłaszcza że tak się starał, aby obie dziewczyny nie zajęły zbyt wielemiejsca w jego życiu.- Czy Casey wyjaśniła panu sytuację? - zapytał.- Powiedziała połowę tego, co chciałbym usłyszeć, ale podobnonie mogła dodać nic więcej.Uparciuch z tej Casey Jones.- Tak pan sądzi? - Marcus spojrzał ponad ramieniem Garretta nalicznie zebranych.Nigdzie nie dostrzegł Casey, ale zobaczył konie napastwisku.Niech to diabli.Znów prześladowały go duchy z dawnychlat.Ujrzał nagle Sarę na kucyku prowadzonym przez jednego z jejkuzynów.Widział jej falujące, ciemne loki.Słyszał jej słodki śmiech.-Ależ jej się tutaj podobało - szepnął.- Przepraszam, co pan powiedział?- Właściwie nic.Powinienem już jechać.Chciał przeprosić i wsiąść do samochodu, ale wspomnienia nadalnapływały.Pojawił się w nich najstarszy z kuzynów Marcusa.Zapewniał, że Sara jest bezpieczna, a oni dwaj mogą teraz iśćpoćwiczyć krępowanie byków liną.Ten chłopak - bardzo wysoki jak na swój wiek - był bardzo miły.I miał na imię.Marcus znów odwrócił się do Garretta.Mój Boże, to chybarzeczywiście prawda, pomyślał oszołomiony.- Odnoszę dziwne wrażenie, że już się kiedyś spotkaliśmy -ousladansc powiedział Garrett.- Nie jestem z tych stron - mruknął Marcus, wsiadł dosamochodu, zatrzasnął drzwiczki i odetchnął głęboko.Wyjechał naszosę, ale ledwie mógł prowadzić.Gdy ranczo zniknęło z polawidzenia, zjechał na pobocze i zatrzymał auto.Oparł się o kierownicę iścisnął dłońmi głowę.- Jak to możliwe? Jak to, do cholery, jest możliwe? - mruknął dosiebie.- Jak co jest możliwe?Marcus zesztywniał.Błyskawicznie się wyprostował i spojrzałwe wsteczne lusterko.Ujrzał dwoje smutnych, piwnych oczu, lśniącychjak klejnoty w oprawie wilgotnych rzęs.I zaraz poczuł dwie dłonie, które zaczęły masować jego ramiona.- Odpręż się, Marcus.Pozbądz się tego napięcia.Rozluznij się.Właśnie tak.Sugestywnym głosem i kojącym dotykiem Casey sprawiła, żewestchnął i zastosował się do jej poleceń.- Co tu robisz? - zapytał.- Miałaś zostać na ranczu.- Nie mówiłam, że zostanę.Fakt, pomyślał.Nie mówiła.- Chcę być nie na ranczu, ale z tobą.- Przestała masować jegoramiona, przeszła przez oparcie przedniego siedzenia i usiadła obok.-Co cię tam spotkało, Marcus? - zapytała.- Nic.- Akurat.Zareagowałeś tak, jakbyś już kiedyś tam był.Jakbyścierpiał, widząc to miejsce i tych ludzi.Znasz ich?ousladansc Przecząco pokręcił głową.- Wiedziałaś, prawda? - wychrypiał.Patrzyła mu w oczy i tak bardzo pragnęła, aby się przed niąotworzył.- Nie, nic nie wiem, Marcus, ale chciałabym wiedzieć.- Wobec tego czemu mnie tam przywiozłaś?- Rozpoznałeś kogoś z nich?- Sam nie wiem, do cholery! - zawołał z rozpaczą.- Nie wiem -powtórzył ciszej.- Może kiedyś.już ich spotkałem.- W dzieciństwie, którego nie pamiętasz? Ze spuszczonymwzrokiem skinął głową.- Nie chcesz sobie niczego przypomnieć, Marcus?- Muszę sobie przypomnieć tylko jedno.Nazwisko mordercymojej rodziny.Nazwisko, które wykrzyczała moja matka, zanimzginęła.- Nie chcesz pamiętać tego, co było przedtem? Z pewnością maszmnóstwo miłych wspomnień z okresu dzieciństwa, ze wspólnie zrodziną spędzonych chwil.- Nie potrzebuję wspomnień.- Dlaczego, Marcus? Spojrzał jej w oczy.- Ponieważ to wszystko utraciłem.Pamięć jest zródłemcierpienia, Casey.Sprawia, że brak mi tego, co miałem.Sprawia, żechcę.- Czego? Takich uczuć, jakie były twoim udziałem? Miłości?Chcesz znów kochać i być kochany?ousladansc - To nierealne.- Nie bądz taki pewien.- Tylko mi nie mów, że.- Ciii.- Przysunęła się do niego i z zamkniętymi oczamiprzycisnęła usta do jego warg.Poczuł niewyobrażalną słodycz.Tę samą, której doświadczał,ilekroć spojrzał na Casey, pomyślał o niej, dotknął jej.Poczuł teżłagodność.Ciepło.Całkiem wbrew sobie oddał pocałunek, otoczyłCasey ramionami, a ona przyciągnęła go do siebie.Jego usta poruszyłysię, a ona rozchyliła wargi i pozwoliła mu się nasycić ich smakiem.Wplótł palce w jedwabiste włosy, czuł przyciśnięte do swego torsujędrne piersi.Casey kusiła jak cicha zatoka samotnego żeglarza, któryza długo przebywał na morzu; niczym zródło krystalicznie czystejwody wędrowca, który właśnie przeszedł przez pustynię.Gdy ich pocałunek się pogłębił i stał się bardziej namiętny izaborczy, Casey delikatnie się odsunęła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •