[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdyby zerwała zaręczyny,postawiłaby się w jak najgorszym świetle.Może już nigdy nie mogłaby siępokazać w przyzwoitym towarzystwie i nie znalazła męża.Zresztą chciaławyjść za mąż jedynie za Jacka.- 144 -SRUświadomiwszy sobie, że znalazła się w potrzasku, bezsilnie opadła nałóżko i rozszlochała się.Gdy wreszcie poczuła, że nie ma sił więcej płakać,wstała i omyła twarz zimną wodą.Wciąż jednak widniały na niej czerwoneplamy, uznała więc, że zrezygnuje z podwieczorku.Nie chciała, by ktokolwiekzorientował się, co przeżywa.Po mniej więcej godzinie zadzwoniła na Millie, która pomogła się jejprzebrać w suknię do kolacji.Służąca przyjrzała się Lucy z widoczną troską ispytała, czy coś się stało.- Nie - zaprzeczyła Lucy, siląc się na normalny ton.- Coś mi wpadło dooka i bardzo się spłakałam.- Przypudrować panience nos? - spytała Millie, choć wiedziała, że wnormalnych okolicznościach cera Lucy nie potrzebuje wspomagania.- Tylkotrochę, żeby nie był taki czerwony.- Może rzeczywiście to dobry pomysł - przyznała Lucy.Wyjęłapuderniczkę i wacikiem nałożyła puder, starając się nie przesadzić.- Prawdęmówiąc, nie lubię pudru, chociaż niektóre damy używają go bardzo obficie,podobnie zresztą jak różu.- Kilka lat temu puder był bardzo modny.Słyszałam jednak, że nie należygo stosować, bo jest niezdrowy.Raz na pewno panience nie zaszkodzi.- Tak twierdzono dawniej.Wtedy do wyrobu pudru używano ołowiu.Tosię zmieniło.Inaczej mama nie pozwoliłaby mi się pudrować.- W każdym razie nos panienki już nie jest czerwony - powiedziała Millie,która skończyła układać włosy Lucy.- Nikt się nie zorientuje, że panienkapłakała.- To wszystko przez kurz.- Lucy odwróciła głowę.- Dziękuję, Millie,zejdę już.Pokojówka odeszła, zdecydowana tym razem nie dzielić się wrażeniami zinnymi służącymi.Polubiła swoją nową panią i była oburzona, że pan tak jązasmucił.Millie chętnie dowiedziałaby się, o co poszło.Pana szczerze- 145 -SRpodziwiała, jeśli jednak zawinił wobec panienki, to na pewno nie zasługiwał napodziw!Lucy wyjątkowo pojawiła się na dole ostatnia.Natychmiast uznała, że Millie miała dobry pomysł z tym, żebyprzypudrować nos, bo wszyscy skierowali spojrzenia na Lucy.Uśmiechnęła sięwięc promiennie i przeprosiła, że kazała na siebie czekać, choć widać było, żejej swoboda jest wymuszona.Pani Horne zauważyła to natychmiast,postanowiła jednak milczeć i pózniej dowiedzieć się o przyczynę gorszegosamopoczucia córki.Jack nie był takim dyplomatą.Gdy podał ramię pani Horne, byzaprowadzić ją do sali jadalnej, natychmiast spytał:- Czy Lucy coś się stało?- Nie wiem - odparła pani Horne.- Wcześniej wydawała się całkiempogodna, ale potem poszła na długi spacer.Zdaje mi się, że w stronę stawu.Może zobaczyła coś, co ją poruszyło.Ona jest bardzo wrażliwa, chociaż nielubi dużo mówić o swoich uczuciach.Nauczyłam się, że trzeba poczekać, ażsama zechce się zwierzyć.Jack skinął głową.Nie ulegało dla niego wątpliwości, że Lucy jest zła i żeto on jest przyczyną, bo starannie unikała jego wzroku.Przez całą kolacjępilnował się, żeby nie wywołać publicznej sceny, ale gdy panowie przyszli dosalonu, gdzie po posiłku zgromadziły się panie, podszedł do narzeczonej izapytał:- Czy wybierzesz się ze mną na przechadzkę po ogrodzie?- Chyba nie mam ochoty na spacer - odparła chłodno Lucy.- Proponuję więc obejrzenie rodzinnych klejnotów, które przysłano dziśpo południu.Kazałem je przywiezć, abyśmy mogli zdecydować, które precjozawymagają przeróbek.- Zostawiam to do twojej decyzji.- 146 -SR- Lucy! - Jack się zdenerwował.- Jeśli nie pójdziesz ze mną, będęzmuszony załatwić tę sprawę w obecności rodziny.- Jak sobie życzysz.- Z reguły Lucy unikała konfrontacji, teraz jednakuznała, że skoro Jack jej szuka, to trudno.- Chodzmy tam, gdzie nie będzieświadków, najlepiej do ogrodu, bo tam nikt nas nie podsłucha.Poszła pierwsza.Jack dogonił ją na tarasie, chwycił za ramię i odwróciłku sobie.- O co chodzi? - spytał.- Dąsasz się przez cały wieczór.- Wcale się nie dąsam! - odparła wściekła Lucy.- Chciałam zachować sięgodnie, żeby nie wywołać kłótni, ale skoro chcesz prawdy, to proszę bardzo!Nie znoszę kłamstw i kłamców.Po południu podobno miałeś jakąś sprawę dozałatwienia.- Miałem.- Jack zmarszczył czoło, widząc, że Lucy odwróciła się doniego plecami.- Co się stało?- Jeśli przez sprawę do załatwienia rozumiesz wizytę u swojego bękarta ijego matki, to wycofuję zarzut kłamstwa!Jack nie podejrzewał nawet, że narzeczona potrafi tak się zaperzyć.- To nie jest moja kochanka! - podkreślił z mocą Jack.- Nie mamzwyczaju kłamać, a poza tym wyjaśniłem już, że Rosa jest piastunką chłopca.- Wygląda tak, jakby była kochanką, a poza tym szczerze mnie nie znosi.Skąd ta jej wrogość?- Nie mam pojęcia - odparł Jack.- Chyba że.- Pokręcił głową, niewiedział bowiem, jak wytłumaczyć to Lucy.Wyraznie zapowiedział Rosie, żeby nie pokazywała się mieszkańcomdworu, bo inaczej każe jej się przeprowadzić, a ona musiała uznać, że powodemjej nieszczęścia jest Lucy.- Przysięgam, że ona nie jest moją kochanką.- 147 -SR- Dlaczego więc trzymasz ją i chłopca? Proszę tylko mi nie wmawiać, żeto dziecko dalekiej kuzynki, bo widziałam, jak się z nim bawiłeś, Jack.Dla mniejest oczywiste, że bardzo go kochasz.Czy to twój syn?- Domyślam się, że słyszałaś plotki, jakobym miał nieślubne dziecko.Niewolno mi wyjawić prawdy o pochodzeniu tego chłopca.To tajemnica, którejobiecałem nigdy nie zdradzić.- Ale czy to twój syn? Tyle na pewno możesz mi powiedzieć.- Właściwie dlaczego? - spytał Jack.- Gdybyś mnie kochała, jak o tymzapewniałaś, nie musiałbym wyjawiać niczego, co pod przysięgą obiecałemzachować w sekrecie.Zamiast mnie szpiegować, powinnaś mi zaufać.- Wcale cię nie szpiegowałam.Chłopiec chciał, żebym się z nimpobawiła.Jest bardzo miły.Ciekawiło mnie, dlaczego ta kobieta, jego piastunka,tak niechętnie się do mnie odnosi, i postanowiłam się tego dowiedzieć.Tymczasem zobaczyłam ciebie, Jack.- Musiałem powiedzieć Rosie, że wciąż szukam dla niej nowego domu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]