[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wizja strzału w tył głowy niespodziewanie zyskałana atrakcyjności. I jeszcze& Siemionow nie powiedział nic więcej, lecz jego głośnewestchnienie było na tyle wymowne, że Korolew natychmiast na niegospojrzał. Co się stało? zapytał. Nic.Naprawdę.A zresztą wiem, że nie powinienem się skarżyć,ale czy musimy pracować z Larininem? Rozumiem, że jest szanowanymczłonkiem Partii, ja chyba jednak nie darzę go sympatią.I o co chodzi ztym śledztwem w sprawie generała Popowa? Nagrodzono go przecieżOrderem Czerwonej Flagi oraz Orderem Lenina! On jest tak wiernieoddany Partii jak sam towarzysz Stalin!Przez moment mężczyzni w milczeniu rozważali słowawypowiedziane przez Siemionowa.Korolew odezwał się pierwszy. Być może& Tak, wiem, co chcecie powiedzieć.Porównywanie generała dotowarzysza Stalina& Podczas gdy toczy się w jego sprawie dochodzenie& Nie było najlepszym pomysłem przyznał Siemionow, oblewającsię rumieńcem. Musi mu być ciężko , pomyślał Korolew.Bycie dobrym komunistąw ich czasach przypominało służenie kapryśnemu bóstwu,wymagającemu, by jednego dnia wierzyć w to, że białe jest białe, ainnego, że czarne.Miało to sens tylko wówczas, gdy pamiętało się, iżkraj otoczony był ze wszystkich stron wrogami, przerażonymi jegoistnieniem.Walcząc z tak zajadłym przeciwnikiem, Partia musiała odczasu do czasu podejmować kroki, które trudno było wytłumaczyć wkontekście historii rosyjskiego narodu.Mogło to wprawić w osłupienieprostych robotników, takich jak Korolew czy Siemionow, lecz obajdoskonale rozumieli, iż musi ona za wszelką cenę przeć do przodu.Korolew zachowywał całkowitą wierność linii Partii, nawet jeśliwymagała ona od czasu do czasu odwrócenia się od wiary.W okopachnauczył się, że życie w zgodzie z samym sobą musi czasem ustąpićmiejsca umiejętności dopasowania się do innych.Kapitan wypatrzył w oddali ośnieżoną budkę, przed którą zebrałasię grupa osób skuszonych jedynym reklamującym ją słowem: Smarzalnia , na dodatek napisanym z błędem.Korolew był jednakpewien, że nawet jedzenie serwowane przez Smarzalnię podniesie naduchu młodego chłopaka takiego jak Siemionow, tym bardziej żedoskonale znał właściciela budki.Za każdym razem gdy ją mijał,odczuwał ulgę, iż nie znikła ona z powierzchni ziemi na faliprzebudowy miasta lub w ramach ograniczenia prywatnejprzedsiębiorczości serwowane tutaj blincziki, czasem nawet zdodatkiem mięsa, należały do najlepszych w Moskwie. Umieram z głodu, Wania.Zróbmy sobie krótką przerwę na obiad.Przez cały dzień nie miałem niczego w ustach.Zatrzymali się, Korolew wysiadł z samochodu i przywitał się zwłaścicielem smażalni. Jak się miewacie, Borysie Nikołajewiczu? Dwa blincziki proszę.Kilku spośród czekających w kolejce mężczyzn spojrzało na niegospode łba, lecz widząc czekający samochód z Siemionowem w środku,szybko dodało dwa do dwóch, a paru nawet postawiło kołnierz iodeszło.Przygotowując blincziki, Borys Nikołajewicz podzielił się zKorolewem nowinami: ponieważ jego budkę wcielono do państwowejstołówki, wzrosły problemy z biurokracją, jak również skurczyły sięmożliwości zdobywania składników do przygotowania posiłków. To, co najlepsze, zostawiają dla siebie, jednak jakoś sobie radzę stwierdził dumnie właściciel, zawinął blincziki w papier i wręczył jeKorolewowi, który zapłacił mu dziewięćdziesiąt kopiejek. Szczęśliwiejestem synem zamiatacza ulic.Spójrzcie na tego nieboraka Denisowa,syna właściciela fabryki, sprzedającego po drugiej stronie ulicy.Nieuwierzycie, ile on ma problemów, a obaj rodziliśmy się wdziewięćdziesiątym siódmym.Kto by pomyślał, że nasze losy tak sięodwrócą?Zapłaciwszy za jedzenie, Korolew wrócił do samochodu i podałSiemionowowi jedną z porcji.Dopiero gdy rozpakował swój placek,zauważył, iż został on zawinięty w stronę wydartą z %7ływotów świętych, ana jego blincziku odbił się napis w języku staro-cerkiewno-słowiańskim.Spojrzał ukradkiem na Siemionowa, który zajadał się w najlepsze.Przezmoment Korolew wahał się, lecz w końcu i on ugryzł swój blinczik, wnadziei, że nie robi niczego złego.Przez moment żuł w milczeniu.Możei to, co właśnie zrobił, było grzeszne, ale również pyszne.Z tą myśląwziął kolejny kęs, jednocześnie prosząc Boga o przebaczenie.Po jakimś czasie dotarli do niewielkiego stadionu, na którympowiewały czerwono-białe flagi Spartaka.Zestawienie go z położonymipo przeciwnej stronie ulicy trybunami Dynamo sprawiło, że wydał imsię jeszcze mniejszy, choć przecież nie rozmiar się liczył.To Spartak byłduszą tych ulic, podczas gdy Dynamo reprezentowało siłę, usiłującą jąstłamsić.Być może Korolew pracował dla służb bezpieczeństwa, lecznigdy nie przestał być chłopakiem z okręgu Krasnaja Priesnia, choć losrzucił go do mieszkania w Kitaj-gorodzie.Nie wolno było kalaćwłasnego gniazda, przynajmniej tak nakazywał mu honor.Siemionowzatrzymał samochód przy budynku administracyjnym.Korolewzauważył grupę zbliżających się w ich stronę graczy: zmęczenie natwarzach widoczne było gołym okiem, a kłęby wydychanego powietrzaupodabniały ich do parowozów.Za nimi pojawiła się znajoma sylwetkamężczyzny ubranego w parę szarych wysłużonych spodni flanelowych,zieloną kurtkę łowiecką i czerwono-biały szalik.Sztywne brązowewłosy podskakiwały, odsłaniając ostre rysy twarzy, w której błyszczałapara oczu koloru starego srebra, z niedowierzaniem przyglądających sięprzybyłym gościom.Oblicze Nikołaja Starostina rozjaśniło się na widokunoszącego dłoń w geście powitania Korolewa. Nikołaju! zwrócił się do niego kapitan. Widzę, że jak zawszewyciskacie z zawodników siódme poty.Przez grupę mężczyzn przeszedł żartobliwy szmer, potwierdzającysłowa Korolewa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]