[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyczułamcoś ciepłego i lepkiego, ale na palcach nie było żadnego śladu.Miałam ochotę krzyczeć, gdy fale bóluprzyćmiły moje wizje domu.Ciepło pulsowało we mnie, jakby ożywało, i zrozumiałam, że czujęGarretha.Wiedziałam, że ktoś go krzywdzi.Zmusiłam się, by wstać, ale nogi potwornie bolały mnie od biegu.Nieustannie ponaglałam samasiebie i wkrótce dotarłam na skraj lasu.Wąska ścieżka zapraszała, żeby wejść między drzewa.Kolczaste gałęzie jeżyn i głogów rozpleniły się dziko i czepiały moich dżinsów, jak gdybyprzewidziały, że przybędę, i napinały się, by mnie zatrzymać.Ale te trudności sprawiły jedynie, żekoniec wędrówki wydawał mi się jeszcze słodszy.Dyszałam ciężko.Teraz już nie powstrzymywałam płaczu; byłam na skraju histerii, bałam się, że niezdążę dotrzeć do Garretha wystarczająco szybko.Czułam się tak niewiarygodnie samotna.Nagle z mgły, przez którą brnęłam, wyłoniły się kształty kamiennej kaplicy.Górowała nadotoczeniem jak stary zamek.To nie była ta sama prosta kaplica, którą odwiedziłam wcześniej.Zdałamsobie sprawę, że budowla w lesie w moim świecie stanowiła zaledwie strzęp dawnej świetności.Tugruzy pośród zieleni ożyły.W powietrzu unosił się ciepły zapach rozgrzanego wosku.Najciszej, jak mogłam, szłam przezdziedziniec w kierunku otwartej przestrzeni otoczonej wysokimi krużgankami.Zauważyłam drewniane drzwi.Przez szpary i pęknięcia przesączał się złoty blask,ciepły i kuszący.Czułam, jakby tańczące światło za nimi oddychało i pulsowało, zapraszało mnie dośrodka.To przypomniało mi betonową twierdzę sprzed kilku nocy, gdzie tłoczyli się bezimienni ludzie beztwarzy, dudniła muzyka, wiązki światła rozdzierały ciemność, padały na ściany i przez otwarte drzwina kolejkę przed wejściem - wabiły ich jak syreni śpiew.Jednak mój umysł szybko się oczyścił isłyszałam tylko delikatny szmer wiatru, którego palce przeczesywały bujny gąszcz dokoła.Otworzyłam drzwi.Z gardła wyrwał mi się zdławiony szloch:- Garreth!Za zwieńczonymi łukiem drzwiami, pośrodku dużego kamiennego holu, stał mój ukochany Strażnik,nieruchomy i piękny.Skórę miał bielszą niż kiedykolwiek wcześniej, a wymięte skrzydła zwisałybezwładnie za jego plecami.Kiedy szłam ku niemu po nierównej kamiennej podłodze, zauważyłam,że ręce ma związane w nadgarstkach grubym rzemieniem.- Garreth - szepnęłam.- Och, co on ci zrobił? Ręka mi drżała, gdy sięgnęłam do jego policzka, poktórym jeszcze przed kilkoma godzinami spływała krew.Był zimny jak lód, ale i tak przytuliłam siędo niego.Czułam niewiarygodną ulgę, że w końcu go znalazłam, i to żywego.Przygarnęłam goramionami i wtuliłam twarz w jego pierś.- Muszę ci powiedzieć coś, czego aż do tej pory w pełni nie rozumiałam.Cały czas pragnęłam tego, naco jeszcze nie byłam gotowa.Każda dziewczyna chce marzyć, ale ja nie zdawałam sobie sprawy, co to naprawdę znaczy mieć marzenie i się go trzymać.-Spojrzałam na piękną, bladą twarz i z absolutną pewnością wypowiedziałam słowa, które skrywałamw sobie.- Garreth, kocham cię.Ale on patrzył, nie widząc mnie.Błękitne oczy w blasku świec sprawiały wrażenie przerażającobiałych.- Garreth, słyszysz? - Kompletnie zdezorientowana opuściłam ręce.Poszłam za głosem swojego sercai w końcu zdobyłam się na to wyznanie.Ale nie usłyszałam żadnej odpowiedzi.Stał nieruchomy jak posąg - nic nie widział i nic nie czuł.Rozejrzałam się i zobaczyłam, że nie jesteśmy sami.Wokół w rzędach stały anioły.Kontrolowane.Niektóre wyglądały na mężczyzn, inne na kobiety, jeszcze inne były przepięknie bezpłciowe.Byłamtak skoncentrowana na szukaniu Grretha, że dopiero teraz je zauważyłam.Zresztą nawet gdybym odrazu zobaczyła rzeszę stojących Strażników, i tak bez trudu rozpoznałabym swojego, bo dla mnie byłpiękniejszy niż wszystkie razem wzięte.Mieli na sobie ubrania w różnych odcieniach bieli -biel porcelany, kości, śniegu - a skrzydła skutełańcuchami za plecami.Aksamitne pióra walały się na podłodze.To przywodziło na myśl walkę iklęskę.Widziałam, co dzieje się z człowiekiem pozbawionym Strażnika.Widziałam zmianęosobowości i charakteru; wiedziałam, jak zagubiony czuje się nieszczęśnik bez opiekuna, którypomagałby jego duszy podejmować decyzje i dokonywać wyborów. Lecz widok Strażnika po rozdzieleniu był ponad moje siły.Każdy anioł tkwił nieruchomo i patrzył przed siebie niewidzącym wzrokiem.Sprawiali wrażenierozpaczliwie pustych - oderwanych od swoich podopiecznych.Zostały z nich tylko skorupy.Poczułam narastającą panikę.Gdzie może być Hadrian? Gdzie może być ten, który zmusił teniezwykłe istoty do milczenia i poddania się?Jakby w odpowiedzi, cienie w kątach zadrgały, ożyły i rozsiały aż nazbyt dobrze mi znany zapachstrachu.- Garreth! - przynagliłam błagalnym szeptem.Pociągnęłam go za lodowatą dłoń, ale to nic nie dało.Zarzuciłam mu ręce na szyję.Niestety moje starania okazały się daremne.Potrafiłam myśleć tylko ojego ciepłym zapachu, tej cieniutkiej nici życia, która doprowadziła mnie do tego miejsca i znów naspołączyła.A teraz nie mogłam go wychwycić.Byłam zdezorientowana tym, że trop nagle się urwał,właśnie gdy powinien stać się najsilniejszy.Wspięłam się na palce i patrzyłam w jego pozbawione życia oczy.On tu był i ja też.Czy naprawdęmogło się nie udać? Obsypywałam woskową twarz pocałunkami.Czyżbym się jednak spózniła? Czyjest jakikolwiek sposób, by wyrwać go z tego straszliwego transu? Wtedy, ku swemu przerażeniu,zdałam sobie sprawę, że Garreth wydaje się tak samo pusty jak pozostali.- Co on ci zrobił? - Zagubiona cofnęłam się o krok.-Garreth, proszę.Musisz iść ze mną.Dlaczego się nie otrząśnie, nie zrozumie, że to nasza szansa? Zdarzyło się wszystko to, przed czymmnie ostrzegał! Szeptałam w jego szyję, ale nie czułam ciepła.Chłód zastąpił zapach, który zawsze towarzyszyłGarrethowi.- Zaryzykowałeś wszystko, żeby przyjść do mnie, do mojego świata, a teraz ja zrobiłam to samo, żebyznalezć ciebie.- Nie usłyszałam, kiedy pozostałe anioły bezszelestnie odeszły; nie zauważyłam ichnagłego zniknięcia.Zostaliśmy sami.Nagle w zakamarkach znowu coś się poruszyło i równie błyskawicznie coś ożyło w Garrecie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •