[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lally ciągnęła:- Na twoim miejscu weszłabym do środka i miała to z głowy.Inaczej Marjorieznów przyjmie tę pełną wyższości pozę i będzie pełnić honory domu, a tego niezniosę.Thomasine wzięła głęboki oddech i weszła do salonu.Taca z czajniczkami,puszkami z herbatą, imbrykami i spirytusowym palnikiem stała już na stole, apokojówki znosiły półmiski pełne placuszków, kanapek i ciastek.Thomasine usiadła na jedynym wolnym miejscu, tuż przy tacy.Od początkunienawidziła tego kompletu.Funkcjonalnością nie dorównywał elegancji: srebrnerączki zdobionych herbami dzbanków i czajników były tak wąskie i tak zawilepowykręcane, że osoba trzymająca za nie ryzykowała oparzenie palców.Płomieńpalnika do podgrzewania wody raz strzelał zbyt wysoko, innym razem całkiemwygasał.Skupiła się na prozaicznej w końcu czynności i drżącymi rękami nalewałaherbatę.Byle tylko zapomnieć o kompromitacji z poprzedniego dnia, nie pamiętać ożalu w oczach Williama, gdy zostawiała go w kołysce.W którym czajniczku jestherbata indyjska, a w którym chińska? Musi zaczekać, aż woda zawrze, aby listkirozprostowały się jak należy, przestać myśleć o tym, że wszyscy tylko czekają, bypopełniła jakiś błąd.Przy napełnianiu filiżanek udało jej się nie uronić ani kropli.Pamiętała nawet,by spytać żonę biskupa, jaką pije herbatę - z mlekiem czy cytryną.Ale gdy wstała,by podać jej filiżankę, lady Blythe odezwała się donośnym głosem:- Czy pamiętasz, by zajrzeć do Williama, Thomasine? Wydawało mi się, żenie wygląda najlepiej.- Thomasine spojrzała na teściową oszalałym wzrokiem,filiżanka z cieniutkiej porcelany z brzękiem rozbiła się na posadzce.Zostawić tenpokój, ten dom, pomyślała w gorączce.Wybiegła z salonu.SR Aapiąc oddech, popędziła przez trawnik po łagodnym zboczu w stronępastwiska.Wspinając się na ogrodzenie, rozerwała sukienkę, pończochy szorowałypo szorstkich deskach.Zatrzymała się dopiero na brzegu dopływu rzeki Lark.Serce jak szalonewaliło jej w piersi, buty oblepiała glina.Drakesden Abbey, które z żarłocznościąwessało ją, teraz niechcianą wypluwało.Przez długą chwilę patrzyła w dół, na szarąwodę, potem na smutne niebo nad głową.Paznokcie wbijały się w zaciśnięte dłonie,pozostawiając na skórze małe, czerwone półksiężyce.Wyprostowała się, ciasnooplotła ramionami.Chmury nad jej głową nieustannie zmieniały kształt, to piętrzyłysię, to układały na podobieństwo potężnego zamczyska, na koniec przemieniając sięw ziejącą ogniem paszczę smoka.Stała, trzęsąc się z zimna, i wreszcie zrozumiała:choć dała Drakesden Abbey dziedzica, będzie zawsze obca.By wieść takie jakBlythe'owie życie, trzeba się takim urodzić.Oni wiedzieli o tym od samegopoczątku.Thomasine ruszyła przed siebie skrajem nadrzecznego wału, chroniąc sięprzed podmuchami wiatru, głowę wtuliła w ramiona.Po drodze widziała osypującąsię z umocnień ziemię, miejsca, w których woda sięgała samego brzegu.Te polarzeka odbierze sobie już niedługo, gdy kanały wyleją.Mijała próchniejące mostkiprzerzucone przez rowy, zauważyła trzcinę i osty na polach graniczących z tamą.Tutaj nie wyrośnie nic więcej, myślała.Stała przez dłuższą chwilę, próbując ogarnąćwzrokiem okolicę.Nie ma wyboru - czekają na nią mąż i syn.Ruszyła w stronędworu.Myśl, że wraca do więzienia, szybko od siebie odsunęła.Przed powrotem do Londynu Lally spędziła pół godziny sam na sam z matkąw jej saloniku, przylegającym do sypialni.W otoczeniu mebli przykrytychperkalowymi pokrowcami, wśród koronkowych serwetek i porcelanowych figurek,jak zawsze czuła się nieswojo.Stanęła przy oknie, wyglądając na ogród, matka wtym czasie nalała kawę do filiżanek.Na podjezdzie niania Harper spacerowała z du-żym dziecięcym wózkiem.Poranny spacer Williama dla zdrowia, pomyślała Lally.Ziewnęła.SR Odwróciła się do matki.- Skąd wytrzasnęłaś tę okropną kobietę?Lady Blythe z niezmąconym spokojem uniosła wzrok.- Nie rozumiem, Lally.- Tę harpię, nianię biednego Williama.- Panna Harper miała wyśmienite referencje.Siadaj Lally, kawa stygnie.Zapanowała chwila ciszy.Lally upiła łyk.- Nie możesz jej znieść, prawda mamo?- Kogo?- Thomasine, oczywiście.- Chyba żartujesz.- Lady Blythe roześmiała się krótko, śmiechem, który, jakzapamiętała Lally, zawsze poprzedzał demonstrację fałszu i przebiegłości.Lally nie dała się zbić z tropu.Z zaciekawieniem patrzyła na matkę.- Nicholas ją kocha, chyba wiesz.Spokój lady Blythe zburzył gwałtowny wybuch nienawiści.- Nicholas zadurzył się.Każda sprytna, w miarę atrakcyjna kobieta, potrafiomotać mężczyznę, jeżeli się o to postara.Lally wszystko zaczęło się układać w logiczną całość.- Bezustannie podkopujesz jej autorytet, mamo, starasz się, by w siebiewątpiła.- Pokazuję jej, kim naprawdę jest - głos lady Blythe brzmiał szorstko -udowadniam jej tylko, że nie jest odpowiednią żoną dla Nicholasa, i nigdy niebędzie.Brakuje jej klasy, w ogóle do nas nie należy.Gdyby nie to, myślała Lally, że następny tydzień spędzony w Drakesdendoprowadziłby ją do szaleństwa, chętnie zaczekałaby tutaj na dalszy rozwójwydarzeń, obserwowała jak matka, wręcz wspaniała w swej amoralności, niszczyThomasine Thorne.Podniosła się z krzesła.- Nie martw się, nie powiem Nicholasowi.Chyba masz rację, oni nie powinnibyli się pobrać.SR Doktor Lawrence zbadał Williama.- Lekkie przeziębienie - orzekł.Zalecił podawanie dużej ilości płynów, trzy-manie dziecka w cieple, ale bez przegrzewania.- Za dzień, dwa będzie zdrowy jakryba.- Thomasine zapięła poranny kaftanik synka; poczuła wielką ulgę.Goście wyjeżdżali następnego ranka; nieprzerwany potok samochodów itaksówek płynął podjazdem, a potem dalej, przez wioskę.Thomasine pożegnała ostatnich gości i wróciła do dziecięcego pokoju.Już od drzwi słyszała urywane łkanie dziecka.Beznadziejny szlochmaleństwa, które płacze od dawna, bezskutecznie próbując zwrócić na siebie uwagę.Przez chwilę patrzyła na błyszczącą podłogę, świecące czystością miednice iwanienki, na meble bez jednego pyłku, lśniące naczynia, na sterty pieluszek,kocyków i prześcieradeł, wszystkie poukładane na swoim miejscu, na rzędywysterylizowanych butelek, na starannie złożone, wyprane i wyprasowane śli-niaczki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •