[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mądrze pokiwał głową:- Nie ma obawy, żeby jeden genueński szubrawiec zaszkodził naszemukrajowi.Ale postąpię zgodnie z pani wolą.- Wstał z krzesła, włożył ręce doprzepastnych kieszeni kremowych bryczesów i zaczął się na głos zastanawiać.SR - Wypływamy do Bostonu jutro z porannym odpływem.To bardzo długa po-dróż i może nie być wolna od niebezpieczeństw.- Zdaję sobie z tego sprawę, kapitanie.- Tak, domyślam się.- Ten Boston, kapitanie, to jest blisko Nowego Jorku?- Niedaleko, moja pani.Nie widzę powodu, żebym sam nie miał odstawićpani do generała Howe'a i pani męża.Cokolwiek by o nich mówić, ge-nueńczycy są świetnymi budowniczymi i naprawa masztu zakończyła się ty-dzień wcześniej, niż się spodziewaliśmy.- Pogładził się z namysłem po nikną-cym podbródku, a Cassie wstrzymała oddech, bojąc się, że gotów zmienić zda-nie.Odetchnęła z ulgą, kiedy okazało się, że martwi się tylko, gdzie ją ulo-kować.Za nic nie chciała się zgodzić, żeby odstąpił jej swoją kabinę, ale z ra-dością przystała na kabinę pana Thompsona.- Obawiam się, moja pani, że większość podróży przyjdzie jej spędzićpod pokładem.Marynarze Jego Królewskiej Mości bywają nieokrzesani, a janie chciałbym mieć na swoim statku nieprzyjemnych incydentów w czasie tegorejsu.- Wskazując na uporządkowaną stertę zakurzonych woluminów na dol-nej półce regału, dodał: - Moja biblioteczka jest oczywiście do pani dyspozycji.Spojrzał na nią błyszczącymi oczami, z których znikła lodowata rezerwa.- Pani wybaczy.Pójdę dopilnować, żeby pan Thompson zadbał o paniwygodę.- Dziękuję panu, kapitanie.Kiedy wyszedł, Cassie powoli podniosła się z krzesła i podeszła do rzęduokienek.Tam też zastał ją pózniej pan Thompson, zapatrzoną w zielone wzgórzagórujące nad miastem.SR Rozdział 23Brytyjska bandera zwisała z masztu, nieniepokojona lekką chłodną bryząwiejącą od zatoki w stronę ufortyfikowanego obozu Battery.Był to kolejnyprzyjemny marcowy dzień w Nowym Jorku.Królewscy marynarze nawoływalisię radośnie, czyszcząc karabiny i polerując buty.Musieli przekrzyczeć dzie-siątki półnagich Murzynów pracujących przy rozładunku statków towarowych.Ich umięśnione ciała połyskiwały od potu.Pracowali rytmicznie, dzwigając ipodając sobie bele wełnianej tkaniny, skrzynie świec, najrozmaitsze trunki, Bi-blie, przyrządy do nawigacji, baty i pudła szczoteczek do zębów.Towary tetrafiały do doku, skąd czekające powozy zabierały je dalej na Broadway.Han-del kwitł.Dla brytyjskich żołnierzy i dla lojalistów Nowy Jork stanowił oazę,gdzie taniego jedzenia mieli, ile dusza zapragnie, i mogli zaopatrzyć się wewszystko, czego Anglik potrzebuje do wygodnego życia.Nawet podczas miesięcy zimowych, kiedy śnieg pokrywał zamarzniętąziemię i po ulicach hulały mrozne wiatry, w Nowym Jorku nie brakowało ba-lów, obiadów i sztuk teatralnych, które umilić miały Anglikom ponure wieczo-ry.Z nadejściem pierwszych oznak wiosny lojaliści rzucili się w wir życia to-warzyskiego ze zdwojoną ochotą, jakby chcieli udowodnić, że mimo rebeliimiasto nie traci splendoru.Edward pochylił się i poklepał swoją szarą klacz po lśniącej szyi.Wie-dział, że nie przepadała za hałaśliwym portem i wolała spokój wsi albo porzą-dek panujący w obozie.W porcie robiła się narowista i spięta, jakby tętniąceżyciem doki przypominały jej tumult bitwy.Położył rękę na lewym udzie i pomasował je.Podczas jednej z wielu po-tyczek z rebeliantami na Staten Island został raniony szablą i rana ciągle muSR dokuczała.Znowu pogłaskał kark Delili, myśląc z wdzięcznością, że gdybyona nie stanęła dęba, żeby go chronić, to szabla przeszyłaby mu brzuch.Z dzielnicy Battery skierował się na Broadway, gdzie pod numerem jedenmieściła się rezydencja generała Howe'a.Otrzymał wezwanie od generała, kie-dy właśnie kończył przegląd swoich żołnierzy przed budynkiem City Hall.Po-kręcił głową, sfrustrowany perspektywą rozmowy z dowódcą.Kiedy przed pa-roma tygodniami generał spokojnym tonem ogłosił swój plan otwarcia liniikomunikacyjnej z maszerującymi z Kanady oddziałami Burgoyne'a, co wyma-gało przeniesienia bazy na południe do Chesapeake, Edward i inni oficerowienie mogli uwierzyć własnym uszom.Chociaż Edward wiedział, że generałHowe i generał Burgoyne nie lubili się nawzajem, uważał to za niebywałe, że-by takie błahe personalne antypatie były w stanie zaćmić militarny osąd do-wódcy.Zostawiając Burgoyne'a na lodzie, wyświadczyliby przecież ogromnąprzysługę siłom rebelianckim.Był to idiotyczny plan i Edward wciąż miał na-dzieję, że zdoła go udaremnić.Czas był po jego stronie, bo nie przypuszczał,żeby Howe zdecydował się ruszyć w drogę przed latem.Kennedy House, solidna dwupiętrowa georgiańska rezydencja przy Bro-adway 1, wsunięta była nieco w głąb ulicy, a od ruchliwej drogi oddzielał jąszpaler potężnych olch.Fakt, że wezwano go tutaj, a nie do bazy dowódcy napółnoc od miasta w Beecham House, niewątpliwie świadczył o tym, że przedwiosennymi działaniami generał chciał się zbliżyć do żołnierzy.Edwarduśmiechnął się cynicznie, podając wodze młodemu szeregowemu i wchodzącpo szerokich frontowych schodach rezydencji.Niespecjalnie mu się uśmiecha-ło dołączyć do ekspedycji Howe'a na południu, ale z drugiej strony taki rozkazuwolniłby go od osoby sir Henry'ego Clintona, który miał przejąć dowództwow Nowym Jorku jako generał broni.Generał Clinton, zdaniem Edwarda, byłjeszcze mniej kompetentny niż sam Howe.Pomyślał wręcz, że nie zdarzyło muSR się jeszcze spotkać człowieka głupszego, a do tego bardziej zarozumiałego igburowatego niż Clinton [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •