[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Siedziałem cicho i przysłuchiwałem się rozmowie dwóch Haft-lingów, z których pierwszy byłwysoki, szczupły, drugi w okularach, pochylony.Dopiero teraz rozpoznałem w pierwszym z nich ks.Przystasia z Rudy.Był wychudzony,zmieniony nie do poznania.Nie widząc innego sposobu zagadnięcia mojego dawnegoznajomego, odwróciłem się twarzą do moich sąsiadów i słuchałem bezceremonialnie ichdyskusji.Kiedy oczy rozmówcy spoczęły na mnie, spytałem: Czy ksiądz mnie nie poznaje?Nastąpiło serdeczne powitanie i przedstawienie mnie ks.Dembowskiemu. A co słychać z ks.Aętkowskim? Przecie\ zostaliście razem aresztowani?  zagadnąłem.  Wykończony.W listopadzie ubiegłego roku plac apelowy był świe\ym usypiskiempełnym dziur i wybojów.Do robót niwelacyjnych zaprzęgnięto w pierwszym rzędzie księ\y iśydów pod komendą zgranej paczki kryminalistów.Do najbardziej morderczych pracnale\ało walcowanie boiska, gdzie wśród wielu innych byliśmy obaj zatrudnieni, tj.ja i JanekAętkowski.Walec ogromnych rozmiarów miał dwa długie dyszle, jeden z przodu, drugi ztyłu.Walcownikami dyrygował Krankenmann.Siedział on na przedniej ramie dyszla zpotę\nym biczem w dłoni i u\ywał sobie na nas.Całymi dniami zaprzęgnięci do tej piekielnejmachiny musieliśmy z walcem poruszać się to naprzód, to w tył.Pot lał się z nas strugami,mimo zimna, a on walił biczem i ryczał: Los, los, verfluchte Krilppel.1 Mdleliśmy przy tejrobocie.Naj-1 Nu\e, dalej, przeklęte cherlaki!44gorzej było, kiedy walec się zagłębiał w gruncie.Rwaliśmy ze siebie wszystkie siły, całezdrowie.Musieliśmy ciągnąć i za tych, którzy byli ostatecznie wyczerpani.Chwilewypoczynku mieliśmy tylko wówczas, gdy Krankenmann wyrywał kogoś z nas z dyszla,wlókł go po boisku i zabijał w bestialski sposób.Tak zginął mój najlepszy druh, JanekAętkowski.Kiedy skończyliśmy walcowanie boiska, otrzymałem bardzo dobre komando czyszczenie la- ' tryn. Co? To miało był dobre komando dla księdza?. Byłem mniej bity.Starałem się wykonywać dobrze moje zadanie i nie podpaść.Miało siętrochę kłopotu z chorymi na biegunkę.Kiedy spędzał ich SS-man z latryny podczas pracy,byłem i ja razem z nimi bity za niedopilnowanie.Musiałem ich sam wyrzucać i bić. Poddani zostaliśmy próbie ogniowej  wtrącił się do rozmowy ks.Dembowski  i nikt znas głową murów nie przebije.Tylko najsilniejsi  lecz nie koniecznie najgorsi  mająszanse przetrwania.Szereg pozornie małowartościowych umiejętności mo\e stać się deskąratunku dla niejednego.Zastanowiły mnie słowa Dembowskiego o mo\liwości przetrwania obozu dzięki ró\nymumiejętnościom.Widziałem dobrze wyglądających Haftlingów: fryzjerów, pracujących poddachem szewców, krawców, członków Rollwagerikommando, pielęgniarzy na blokachszpitalnych, kartoflarzy, kucharzy.Tryb \ycia tych ludzi jest bardziej ustabilizowany, nie sąnara\eni na traktowanie tak okrutne i mają okazję do zdobycia miski jedzenia ponad głodowąnormę. Muszę przetrzymać obóz  postanowiłem sobie  a więc muszę znalezć jakieś mo\liwekomando, które uchroni mnie od rychłej zagłady.Wracając na blok, znalazłem odłameklusterka.Z przera\eniem stwierdziłem, \e wyglądam okropnie.Oczy błyszczały niezdrowymblaskiem, pod oczyma w opuchłych workach zbierała się woda, poprzez zapadłe policzkiwyzierały kości, a zęby miałem \ółte, pokryte czerniejącym kamieniem ślinowym.Posłyszałem dzwięki orkiestry, odbywającej próbę na parterze bloku 9.Pod blokiem wzdłu\ Dalii Dalii-Strasse" prowadzącej do bramy obozu, spacerowali więzniowie grupami ipojedynczo i przysłuchiwali się grającej orkiestrze, co znakomicie ułatwiała ta oko-45liczność, \e jedno okno było otwarte.Grzmiał marsz Salve Imperator.Podchodzę do okna.Napodium stał z batutą w dłoni kapelmistrz Franz Nierychło ze Zląska i z wa\ną minądyrygował orkiestrą, składającą się z 26 muzyków.Były skrzypce, trąbki, klarnety, puzon,gitara, bas i bęben.Dyrygent był wygolony, ubrany w czysty pasiak.Właśnie stuknięciem pałeczki przerwał utwór i ryknął jak tur w stronę basisty:  Piasecki,pieronie, tnij ostro i krótko, a nie jak baba mietłą!"  Dał znak.Znów huknęły dzwiękimarsza.Utwór znów został przerwany.Tym razem Franz jak \bik zeskoczył z podium,podbiegł do basisty i kopnął go kilkakrotnie, krzycząc:  Krystusie, pieronie, jeszcze razsfałszujesz, a polecisz na mordę!"  po czym z największym spokojem zajął miejsce nad podium i dyrygował dalej.Przypatrywałem się teraz zbitemu Piaseckiemu.Był to człowiek popięćdziesiątce, ale dłu\szy pobyt w obozie uczynił go starszym.Zawstydzenie i ból malowałysię na jego twarzy.Grał teraz z największą uwagą i skupieniem, gdy\ zdawał sobie sprawę, \eopuszczenie orkiestry, to niechybne krematorium.Odczułem niepohamowane pragnienie bli\szego poznania się z tym człowiekiem.Odstąpiłemod okna z mocnym postanowieniem podejścia do niego, gdy będzie opuszczał salę muzyczną.Spaceruję znów pod blokiem 9 i wodzę oczyma po twarzach towarzyszy niedoli.Jedni z nichprzechadzają się, inni usiedli na kamieniach chodnika i zdają się dumać o lepszych czasach.Zauwa\yłem młodego człowieka, który wydawał mi się znajomy.Ale skąd?  zastanawiamsię intensywnie.Wreszcie przypomniałem sobie.Niejednokrotnie miałem mo\nośćpodziwiania go na scenie amatorskiego zespołu teatralnego w Krakowie w latach 19351937.Tak, to on.Siedział zgięty, z głową opuszczoną, obojętny na wszystko, co się wokół niegodzieje.Na twarzy jego malował się bezbrze\ny tragizm. Janku!  staram się go wyrwać z zadumy.Ocknął się, utkwił we mnie swe du\e, czarne oczy, poznał, lecz nie rozpogodził się ani nachwilę. I tyś się tu dostał, Janku?  współczuję.46Przypomniałem mu piękne dni w Krakowie, jego świetne kreacje.Na nic.Ostre rysy jegotwarzy, kościsty orli nos i rozchylone w cię\kim oddechu usta przypominały bardziej mumięRamzesa, ni\ \ywego człowieka.Przez rozchyloną marynarkę i strzępy koszuli zobaczyłemjego klatkę piersiową.Były to same kości powleczone plamistą skórą. Nie martw się, Janku  mówiłem  jesteś młody, pełen energii; lada dzień mo\eprzynieść wiadomość, \e jesteśmy wolni.Powrócisz do Krakowa  do mamy.No, Janku,głowa do góry!Wybuchnął płaczem: Ja ju\ nie powrócę.Godziny moje są policzone.Tu jest moja wolność  wskazał nakomin krematorium. Jestem trędowaty, zara\ony nieuleczalną chorobą. Wspomniałeś coś o ukochanej dziewczynie. Tak, Hanka Z.Kochaliśmy się.Jedna chwila nieporozumienia pchnęła mnie w objęciaobcej kobiety, jak się okazało, chorej  i zostałem zgubiony.Kiedy się spostrzegłem irozpocząłem leczenie, zostałem zabrany przez Niemców do obozu.Dla mnie, jak widzisz, niema ratunku.W sali koncertowej umilkły ostatnie tony.Słychać było trzask składanych krzeseł i pulpitów.Podszedłem więc do drzwi wejściowych w oczekiwaniu Piaseckiego.Wreszcie wyszedł.Ująłem go delikatnie za rękę, przedstawiłem się i wyraziłem \al, \e został tak niemiłosiernieskopany. Ach, panie, to fraszka, to na ogół dobry chłop.Pokrzyczy, poskacze i wszystko jest znóww porządku.Gdzie indziej, panie, biją na śmierć.To, co Franz nakropi, mo\na przetrzymać, ama się, panie, korzyści z nale\enia do orkiestry i  szanse przetrwania. Tak?  zdziwiłem się. Takiej szansy właśnie posaukuję.Jak pan myśli, czy wartonale\eć do orkiestry? Panie, je\eli pan gra na jakimś instrumencie, radzę natychmiast porozmawiać zkapelmistrzem, a nie po\ałuje pan na pewno.Ot, właśnie wychodzi z bloku.Chodzmy,przedstawię pana [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •