[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Patrzyła jak Jace upada.Jej cały świat nagle się zawalił.Jace!- Jace: Ktoś chwycił ją za rękę i wepchnął jej pistolet pod brodę.- Dawaj tę pieprzoną torebkę, powiedziałem.Nie zmuszaj mnie, żebym i ciebie zabił,głupia suko.Nie rozumiała, w jakim niebezpieczeństwie się znalazła, mogła myśleć tylko o wciążpowiększającej się kałuży krwi, która zbierała się pod jedynym mężczyzną, jakiegokiedykolwiek kochała.- Jace& Zagryzając zęby, rzuciła torebkę na ulicę i zacisnęła prawą dłoń na lewejpięści.Z gniewnym okrzykiem wymierzyła mocny cios łokciem w żołądek napastnika.Jęknąłz bólu.Naskoczyła na podbicie jego stopy.- Au, dziwko.Co ty sobie&Gdy rąbnęła go w krocze, upadł na kolana, rozluzniając uścisk na rękojeści spluwy.Chwyciła drania za włosy i huknęła go kolanem w nos.Upadł nieprzytomny na chodnik, broń wyleciała mu z ręki.Aggie podbiegła do Jace a.- O mój Boże - wydyszała zbyt zdenerwowana, by cokolwiek zrobić.Tak bardzokrwawił.Była przekonana, że Jace już nie żyje.Wykręciła numer alarmowy.Zanim dyspozytorka odebrała telefon, dobiegło ją zoddali wycie syren.Zabrzmiały dla niej niczym chóry anielskie.- Tu 911.W czym mogę pomóc?- Postrzelili mojego chłopaka.- Proszę podać adres.Nie wiedziała.Już nic nie wiedziała.- Jestem na zewnątrz.Na chodniku.- Czy widzi pani gdzieś tablicę z nazwą ulicy? Rozejrzała się i odczytała nazwę zeznaków na rogu przy najbliższym skrzyżowaniu.- Proszę głęboko oddychać.Ktoś właśnie zgłosił policji rabunek w tej okolicy kilkaminut temu.Patrol i karetka są już w drodze.Wycie syren z każdą minutą stawało się coraz głośniejsze.- Jak ma na imię pani chłopak? Przykryła usta drżącą dłonią i spojrzała na niego.Kałuża krwi wciąż się powiększała.- J-Jace.- Oddycha? Spojrzała w dół, ale zamglonymi oczami nie widziała nic poza kałużąkrwi.- N-nie wiem.- Rozejrzała się z nadzieją, że w pobliżu znajdzie się ktoś z odrobinąrozsądku, kto powie jej, czy Jace wciąż oddycha.Ale wokół nikogo.Jakby cały świat jąopuścił.Opuścił Jace a.Jej jedynym ratunkiem była spokojna kobieta po drugiej stronie Unii.- Jak pani ma na imię, skarbie? - zapytała dyspozytorka.- Aggie - pisnęła.- Aggie, przyłóż ucho do jego piersi.Sprawdz, czy bije serce.Jeśli nie, pomogę cirozpocząć resuscytację.Pochyliła się nad Jace em, przycisnęła ucho do jego pleców i nasłuchiwała.Sercewciąż biło, lecz coraz wolniej.- Bije - poinformowała.- Czy on oddycha? Powinnaś wyczuć strumień powietrza z jego nosa i ust.Przesunęła dłoń nad jego twarz i poczuła ciepły oddech na koniuszkach palców.- Tak - szepnęła.- Oddycha.- W takim razie musisz cierpliwie czekać na pomoc.Cierpliwie czekać? Taką radęmiała dla niej ta kobieta? Aggie upuściła komórkę na chodnik.Musiała coś dla niego zrobić,nie wiedziała jednak co.Czy próbować zatrzymać krwawienie? Obrócić go na plecy? Potarłaczoło.- Nie wiem, co robić - wychrypiała łamiącym się głosem.Wygładziła skórzaną kurtkęna jego plecach, jakby to mogło coś dać.Odsunęła mu włosy z czoła, zostawiając na skórześlady krwi.- Nie wiem, co robić.Jace? Powiedz mi, co robić!Samochody na sygnale przejechały przez skrzyżowanie ku następnej przecznicy.Może mieli zły adres.Musiała ich jakoś powiadomić.Dla dobra Jace a.Ona byłabezużyteczna, oni na pewno mu pomogą.- Zaraz wrócę - zapewniła nieprzytomnego Jace a przerażona tym, że musi gozostawić.Pobiegła na skrzyżowanie i zaczęła dziko wymachiwać rękami, próbując zwrócić nasiebie uwagę radiowozu.Auto zahamowało z piskiem opon.Karetka zawróciła na końcu ulicyi zaparkowała przy krawężniku po drugiej stronie.Gliniarz, który wysiadł z samochodu, zauważył krew na jej twarzy i rękach.- Proszę pani! Proszę pani, jest pani ranna? Ktoś zgłaszał strzelaninę.- Nie, mnie nic nie jest.Proszę.Musicie pomóc Jace owi.To on oberwał.Szybko.Pędem wróciła do miejsca, gdzie zostawiła Jace a.Złodziej właśnie odzyskałprzytomność.Wziął głęboki wdech i sięgnął po spluwę.Policjant biegnący za Aggie wyjąłswojego gnata i uklęknął na jedno kolano.- Rzuć broń! Rzuć broń! - zawołał.Aggie się nie wahała.Doskoczyła do zbira i kopnęła go w skroń.Pistolet wypalił, alenic nie trafił.- Ty sukinsynu - warknęła.Kopnęła drania w krocze.Raz.Drugi.Poczuła, jakrozgniata jego jaja.Facet wrzasnął i chwycił się za jądra, całkiem zapominając o pistolecie.Nie wiedziała, jak pomóc Jace owi, nie zamierzała jednak stać z boku i pozwolić, żeby tenpalant skrzywdził jeszcze kogoś.- Czy pani zwariowała? - ryknął gliniarz, butem przesuwając broń poza zasięgzłodzieja.- On ma broń, a pani się na niego rzuca? Ma pani szczęście, że pani nie postrzelił.- Co pan robi? Proszę pomóc Jace owi! - krzyknęła w odpowiedzi.- Ja nie potrafię.Niech mu pan pomoże!Ratownicy medyczni podbiegli do nich z noszami na kółkach i dużym zestawempierwszej pomocy.Policjant zakuł pobitego faceta w kajdanki, a ratownicy zajęli się Jace em.Najpierw musieli zatamować krwawienie.Zdjęli mu kurtkę i rzucili na chodnik.Cała prawastrona podkoszulka była zalana krwią.Aggie podniosła kurtkę z ziemi i przytuliła ją do piersi, obserwując działania dwóchratowników.- Widzę jedną ranę wylotową, ale druga kula pewnie wciąż tkwi w ramieniu.- Uciskaj.Wieziemy go do szpitala.Traci za dużo krwi.Dwaj policjanciodeskortowali rozbrojonego złodzieja do radiowozu.- Już nie żyjesz, pieprzona dziwko.Jak tylko wpłacą za mnie kaucję, zabiję cię! -zawołał napastnik do Aggie.Słyszała go, ale za bardzo martwiła się stanem Jace a, żeby się przejmować tymipogróżkami.Usłyszał to jednak policjant.- Na pewno umieszczę te grozby w raporcie - mruknął i wepchnął gościa na tyłradiowozu.- Nie masz szans na kaucję.Gdzie twój wspólnik?- Nie mam pojęcia, o czym pan mówi, panie władzo.Wspólnik gwizdnął walizkęAggie i zwiał z piskiem opon.gdy tylko jego kumpel postrzelił Jace a.Nie żeby miało tojakiekolwiek znaczenie.Dla Aggie liczyło się tylko to, żeby znów zobaczyć uśmiech Jace a.- Proszę pani, będziemy musieli zadać pani kilka pytań.Nawet nie spojrzała napolicjanta, nie mogła oderwać wzroku od Jace a.Gdy gliniarz chwycił ją za rękę, wykręciła mu się.- Nie.Zabieraj łapy.Ratownicy przenieśli Jace a na nosze, cały czas mocno uciskając jego ramię.Twarzmiał trupio bladą, a opaska uciskowa na ranie już przeciekała.- Potrzebuje tlenu.- Przede wszystkim potrzebuje krwi.Chryste.- Przenieśmy go do karetki.Zobojętniała na wszystko Aggie poszła za noszamitoczącymi się w kierunku ambulansu.Zeszła z krawężnika, nie zważając na ruch uliczny,którym kierował jeden z policjantów.Ktoś znowu chwycił ją za rękę.Tym razem nie puścił,gdy zaczęła się wyrywać.- Proszę pani, musimy pani zadać kilka pytań.Energicznie pokręciła głową, oślepionaprzez łzy.Gliniarz pociągnął ją do radiowozu.- Co się stało? Musi mi pani powiedzieć, co się stało.- Zabrali moją walizkę.Chcieli też torebkę.Mogłam im ją dać.Jace! Jace! -Zabieramy go do miejskiego - poinformował ratownik.Aggie nic nie rozumiała.Do miejskiego? Jakiego miejskiego? Mężczyzni wsunęlinosze na tył karetki, potem sami weszli do środka.Ktoś zamknął drzwi i poklepał je dłonią.Karetka ruszyła sygnale.- Czy napastników było więcej? - zapytał funkcjonariusz.Przytaknęła i wybuchłaniepowstrzymanym szlochem, kryjąc twarz w zniszczonej skórzanej kurtce Jace a.Rozdział 20Jace jęknął, próbując otworzyć oczy.Czuł się tak, jakby na prawym ramieniu stał musłoń.Ktoś delikatnie dotknął jego policzka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]