[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kaddafi stosował te\analogiczne do komunistycznych metody niszczenia prywat-58 nych przedsiębiorstw.Podczas mego pobytu w Libii ukazało sięnp.wchodzące natychmiast w \ycie rozporządzenie ogranicza-jące do 2000 dinarów (oficjalnie ok.6000$) kwotę, jaką obywa-tel mo\e dziennie podjąć z banku.Właścicielom prywatnychwarsztatów, którzy muszą kupować surowiec, płacić kooperan-tom i pracownikom, ograniczyło to lub uniemo\liwiło prak-tyczną działalność.Ju\ następnego dnia w ogóle nie otwartobram wielu warsztatów kamieniarskich i samochodowych,wczoraj jeszcze tętniących \yciem i  jak to w arabskim kraju wykonujących część pracy wprost na chodnikach ulic.A cenazłota podskoczyła z dnia na dzień o 50%.Oprócz Jurka Radomskiego moimi najbli\szymiprzyjaciółmi z okresu szkoły podstawowej, byli: MaciekKozłowski i Włodek Rojewski.Mieszkaliśmy blisko siebie itworzyliśmy zgraną paczkę  czterech muszkieterów.Głównym miejscem naszych zabaw był obszerny terenotaczający ruiny kościoła św.Barbary, między ulicami EmiliiPlater, Wspólną, Barbary i tylną ścianą gmachu Romy.Działałtam nieformalny, uliczny klub sportowy UKS  Piorun.Kilkajego dru\yn, liczących 6  8 zawodników, rozgrywały miedzysobą mecze na prowizorycznych boiskach, tymcharakterystycznych, \e rosły na nich drzewa.Tamzałatwialiśmy te\ szkolne nieporozumienia metodą bokserskichpojedynków oraz bawiliśmy się w policjantów i złodziei.Atrybutem tych ostatnich zabaw było uzbrojenie w postacistalowych rurek zaspawanych z jednego końca i wygiętych nakształt pistoletu.W ten drugi, otwarty koniec wkładało sięzapaloną laskę prochu artyleryjskiego w postaci przypomi-nającej gruby makaron z przebiegającą wzdłu\ niego dziurką iwbijało się łuskę karabinowego naboju.Gaz wytworzony zespalającego się prochu osiągał po kilku sekundach ciśnieniewyrzucające łuskę na kilkadziesiąt metrów.Na szczęście brońta była bardzo niecelna.O amunicję do niej nie było trudno.Wśród gruzów kościoła św.Barbary mieliśmy schowany arse-nał kilkunastu granatów, kilkuset naboi karabinowych, prochuitp.Auski uzyskiwaliśmy wyciągając pociski z naboi.Samenaboje, po wytopieniu wypełniającego je ołowiu, słu\yły jako59 groty strzał do łuków, a proch  do ró\nego rodzaju fajerwer-ków.Spłonki łusek te\ mo\na było doprowadzić do efektow-nych eksplozji wrzucając je do ognia lub zgniatającuderzeniami młotka albo kamienia.Z wykorzystaniem grana-tów były kłopoty.Kiedyś postanowiliśmy je wypróbować.Uznaliśmy, \e odpowiednim miejscem do ich rzucenia będziepusty basen przeciwpo\arowy z resztkami wody na dnie, usytu-owany na rogu ul.Marszałkowskiej i Wspólnej, na zapleczuwybudowanego zaraz po wojnie ciągu parterowych sklepówwzdłu\ Marszałkowskiej.Któregoś dnia, po szkole, ok.godzinytrzeciej po południu, w szczycie ulicznego ruchu, zza chronią-cego nas zwału gruzów cisnęliśmy razem z Jurkiem Radom-skim dwa granaty, uzbroiwszy je uprzednio.Na szczęście \adennie eksplodował, widocznie zapalniki ju\ nie były sprawne.Losem niewybuchów nie interesowaliśmy się.Równie\ naszczęście wkrótce potem przystąpiono do odbudowy kościoła,nasz arsenał został odkryty przez robotników i ku naszej rozpa-czy, bezpowrotnie utracony.Dziś wstyd mi przyznać się do tejgłupoty, ale gdy będąc ju\ dorosłym słyszałem, jak jeden z mo-ich kolegów surowo zabraniał swemu synowi samemu jezdzićwindą, bo brakowało mu kilku miesięcy do ukończenia regula-minowych 14 lat i mógłby się przestraszyć, gdyby winda za-trzymała się miedzy piętrami, to przypomniałem sobie, \e wwieku 10 lat byłem współwłaścicielem składu granatów i śmiaćmi się chciało z tej ostro\ności.Ale nie wszystkie przygody z granatami kończyły się takpomyślnie.Mniej więcej w tym samym okresie inna grupachłopców usiłowała, nie wiem po co, rozebrać granat.Majstro-wali przy nim pod ścianą dawnej, a wcią\ istniejącej, cmentar-nej kaplicy przy ul.Wspólnej.Zauwa\ył to jeden z moichkolegów spacerujący tam z prowadzoną za rączkę małą sio-strzyczką.Zatrzymał się przy nich i zwrócił im uwagę, \e to niema sensu i jest niebezpieczne.Wyśmieli go i powiedzieli \ebyuciekał, jak się boi.Ledwie zdą\ył odejść i znalezć się po dru-giej stronie kaplicy, gdy nastąpiła detonacja.Jednego z chłop-ców rozszarpało na miejscu, drugi odczołgiwał się od miejsca60 eksplozji ciągnąc za sobą obfity ślad krwi i umarł kilkanaściemetrów dalej.Kilku było powa\nie rannych, ale prze\yli dziękiszybkiej reakcji odległego o zaledwie kilkaset metrów pogoto-wia ratunkowego.Nie rozumiałem wówczas nieracjonalnego zachowania siętego chłopca, odczołgowującego się po fakcie z miejsca wy-padku, gdy ju\ przecie\ nie było \adnego zagro\enia.Zrozu-miałem je kilka dni pózniej.Wytapialiśmy właśnie na ogniskuołów z karabinowych pocisków, gdy podszedł do nas syn ko-ścielnego z kilkuletnim braciszkiem.Ten, podniósł le\ący nie-daleko mozdzierzowy granatnik i wrzucił go do ogniska.Granatnik, w kształcie przypominającym maleńką bombę, byłpozbawiony dolnej, zaokrąglonej części, w której normalnieznajdował się uderzeniowy zapalnik, więc pozornie nie stano-wił zagro\enia.Zanim wyciągnęliśmy go z ogniska i odturlali-śmy za stertę cegieł, płomienie zaczęły penetrować otwarte jegownętrze, a wśród  fachowców otaczających ognisko rozgorzałspór, czy trotyl wypełniający granatnik jest materiałem palnym,czy te\ nie.Chyba był, bo granatnik nagle eksplodował [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •