[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kolumnata zsunê³a siê poza fosê, na praw¹ rêkê i id¹c po zap³ociu ogrodów przedmieScia zamknê³awyloty dróg w ³¹ki i pola wiod¹cych.Gdy pierwsza w ciemnoSci zniknê³a, druga kolumna wype³ni³a g³êbokoSæ podwórza i wnetna skinienie mistrza prowincji wyp³ynê³a jako czarna smuga poprzez rozwarte podwoje zam-kowe.Ta posz³a na lew¹ rêkê wzd³u¿ Mot³awy, skrêci³a w stronê wschodnich ogrodów i uwylotu uliczek stanê³a.Za drug¹ wysunê³a siê trzecia z legowisk w izbach podziemnych, a po niej czwarta, ostatnia.Te dwie, rozst¹piwszy siê we dwie strony, mia³y miasto osaczyæ z daleka, od strony Bisku-piej, Gradowej i Cygañskiej Góry.75 Tak to z czterech stron Swiata miasto kaszubskie otoczone zosta³o przez zastêpy krzy¿ackie.Oddzia³ rozumia³ siê z oddzia³em i jeden drugiemu podawa³ has³o:- Gmewe!Gdy ostatni ¿o³nierz znikn¹³ w czeluSci bramy, wróci³ wielki komtur do izby i na dawne miej-sce przy oknie.Opar³ siê znowu rêkami o kamienne stojaki i trwa³ w niemym milczeniu.Za nim, na tym samym stanowisku, w ciemnoSci czeka³ doradca.Gdy sporo ju¿ czasu minê³o, w pewnej chwili rzek³ Graffiacane:- Czas ju¿! Czas wielki!Henryk von Plotzke podniós³ g³owê i zacz¹³ modliæ siê z cicha, patrz¹c w niebo jaskrawymigniazdami zasiane.Sekretarz czeka³ cierpliwie, a nie mog¹c dos³uchaæ siê koñca modlitwy, cichymi kroki pod-szed³ do drzwi, uchyli³ je, zostawi³ otworem.WSród modlitwy swej wielki komtur wyrzek³s³owo:- Zapaliæ!- Zapaliæ! - powtórzy³ Graffiacane do kogoS w ciemnoSci dziedziñca.Na baszcie s³owiañskiej, która z prawieku stanowi³a czworograniasty, obronny trzon zamkusto³pem zwany, skrzesano ognia co ¿ywo i wnet buchn¹³ p³omieñ smo³y podpalonej w przy-gotowanym kocio³ku.Ogieñ ów poda³ umówiony znak zaczêcia kohortom rozstawionym w wêg³ach miasta.Z jed-nog³oSnym okrzykiem -  Gmewe! - który by³ tak wielki, i¿ zag³uszy³ do szczêtu rozgwartargowicy, knechty zakute w ¿elazo, zmarzniête w rowach podmiejskich, rzuci³y siê naprzód.Szli z czterech stron wszystkimi drogami, wszystkimi ulicami.Niby ruchome mury runêliw bramy miasta.Wyk³uli i wysiekli stra¿e przede wroty rozstawione.Wy³amali i wyrwalibram zawory.Po³yskuj¹c w Swietle ostrzem nastawionych grotów, obna¿onych mleczów i wzniesionychtoporów wbiegli na rynek.Poprzez wywrócone stragany i budy przekupniów, poprzez zwie-rzêta i stosy towarów czarne wojsko krzy¿ackie rzuci³o siê skokiem na lud zgromadzony.R¹bano od ucha, ktokolwiek sta³ pod ostrzem topora.Rcinano ³by kupców i ch³opów, siek¹cz ramienia a¿ do pasa.Ginê³y baby i dziewki.Grot dzidy przeszywa³ po równo panów i ku-glarzy.Trup rybaka wali³ siê w gnojowisko Swini, a bartnik pada³ w kadx z rybami.Ludzie na targowisku zebrani Scisnêli siê w ucieczce panicznej i jako fala poprzez rozerwan¹groblê runêli w jedne stronê, gdy na ich braci spada³o nieszczêdne ¿elazo.Lecz z ka¿dej uli-cy, z ka¿dego za³amania drogi, dok¹dkolwiek w ucieczce pêdzili, razi³a ich napaSæ równiestraszliwa jak pierwsza.Pod nowym miejskim murem, nie wiedz¹c, dok¹d siê schroniæ, lu-dzie darli siê pazurami na Scianê wysok¹, Slep¹ i g³uch¹, jakby w nag³ym olSnieniu pojêli, ¿eten mur kamienny zazna uczucia litoSci, gdy je ludzie stracili.Lecz wie¿a Kiek in die Kokniema by³a i z czucia wyzuta, wysoka w swej zemScie, twarda w pogardzie i zabijaj¹ca z roz-kosz¹ jak ludzie.Tam to, u jej stóp, rzex sta³a siê istnym piekie³ obrazem.Krzy¿ackie sold-nery, zaprawione do zbrodni najbardziej wymySlnych w lasach i na zgliszczach pruskiegopodboju, r¹ba³y tu ludzk¹ masê, jak drwal r¹bie drzewo, stêkaj¹c od swej pracy i poc¹c siêw trudzie.Rycerze w liczbie szesnastu, których opiece odda³o siê by³o miasto, przetar³szy oczy ze strasz-nego zdumienia, porwali siê do obrony.Zwo³ywali siê w t³umie i poczêli wydawaæ rozkazystadu ludzkiemu.Ten i ów dopad³ w izbie pancerza, przypasywa³ orê¿, wdziewa³ zbrojê.Ten76 i ów walczy³ sam jeden z nawa³a, zas³aniaj¹c piersiami kobiety i dzieci.Jak na samotnegow kniei odyñca rzuca³y siê na tych mê¿nych psy niemieckie I osacza³y ka¿dego kup¹, zgraj¹,nawa³¹.¯o³nierzy pojmanych bez broni ¿o³dactwo krzy¿ackie roznosi³o na ostrzu ¿elaza,mordowa³o pospólnie.Ktokolwiek zostawi³ broñ w gospodzie, na noclegowisku, pomyka³klasztornymi zau³kami po zbrojê.Lecz nim zdo³a³ dorwaæ siê miecza i he³mu, pada³ pod ra-zami poScigu, w sieniach, w dziedziñcach, na schodach.Pewien szlachcic polski zgin¹³ nawie¿y koScielnej.Inny przypasawszy brzeszczot walczy³ sam z dziesi¹tkiem morderców w ko-Sciele.¯o³nierze Zakonu wtargnêli do obudwu koScio³Ã³w i przelewali krew ludzk¹ wokó³ fi-larów, konfesjona³Ã³w i przy stopniach o³tarzów.Siekiera krzy¿acka nie przepuszcza³a niko-mu na targowicy.P³ata³a w szaleñstwie zbrodni, w dzikim upojeniu, w zemScie dla zemstyi w istnej sztuce mordowania.Jeden odcina³ od zamachu g³owy od tu³owiów, inny oddziela³od ramion rêce wzniesione b³agalnie.A¿ Swinie le¿¹ce w swych ciep³ych ka³u¿ach poczê³yze zdziwieniem smakowaæ w b³ocie krwi¹ przesyconym.Pop³ynê³y strumyki czerwone do ³o¿yska Raduni.Zaczerwieni³y siê wody Mot³awy.Na pró¿no opat Rudiger usi³owa³ zas³aniaæ bezbronnych, rzucaæ siê miêdzy walcz¹cych i b³a-gaæ o zaprzestanie mê¿obójstwa.Skam³ania jego ¿adnego nie odnios³y skutku.Pchniêto gopoza siebie miêdzy konaj¹ce, ¿eby tam sobie do woli spowiedzi pos³ucha³.Rzex coraz bezbrze¿niej szala³a.Wyciêto do nogi, do ostatniego wszystkê szlachtê pomorsk¹,która siê by³a w mieScie znalaz³a.Wrzask Smierci coraz straszliwszy uderza³ o mury miej-skie, o przyxby, wi¹zania, fosy, Sciany i wêg³y wysokiego zamku, a¿ dosiêgn¹³ otwartego oknai otwartego ucha Henryka von Plotzke, który siê modli³ przy oknie.Komtur nachyli³ siê ni¿ej i s³ucha³.Ju¿ setki, tysi¹ce ju¿ razy s³ysza³ g³os zabijanych na wojnie - g³os Smierci.Nieraz sam Smieræzadawa³.Nie obc¹ jego duszy by³a zemsta niemiecka i nienawiSæ.Ale teraz ten krzyk ludzkiwzywa³ ku niemu z pado³u wyciem tak potwornym w swej grozie, jakby siê czeluSæ piekiel-na rozdar³a i stanê³a otworem.Komtur odskoczy³ od okna.Ucieka³.Szczêka³ zêbami od cio-sów lodowatego przestrachu, co mu plecy kañczugiem przecina³.W ciemnoSci izby szamota³siê ze sob¹.Rycza³ z bólu.Postrzeg³ przy sobie cieñ doradczy - i przycich³.Ze wstydu k¹sa³ rêce w milczeniu.KêdySw drewnianym dworzyszczu buchn¹³ p³omieñ po¿aru.Za nim drugi, trzeci, czwarty, pi¹ty.Stanê³a w ogniu wie¿a dominikañska, s³up p³omienny.Wnet jednym stosem ognistym sta³osiê stare miasto s³owiañskie [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •