[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dobry i uczciwy obywatel, jaki obudził się w Marku podczas tej rozmowy,trochę się przestraszył, a do głosu doszła inna, o wiele silniejsza część jego osobowości - ta, któranade wszystko nie chciała znalezć się poza kręgiem wtajemniczonych, decydujących o wszystkim.- Nie chciałem przez to powiedzieć, że nie doceniam pani punktu widzenia.Zastanawiałem siętylko.- Nie widzę różnicy, Studdock - powiedziała chłodno pani Hardcastle, siadając wreszcie przybiurku.- Jeśli ci się nie podoba ta praca, to już twoja sprawa.Idz i załatw to z WD.Uprzedzam, żenie lubi tych, którzy rezygnują, ale, oczywiście, to twoja sprawa.Obawiam się, że będzie miał cośdo powiedzenia Feverstone'owi, który cię tu ściągnął.Byliśmy przekonani, że wszystko rozumiesz.Wzmianka o Feverstonie uświadomiła Markowi z całą ostrością nieubłaganą konsekwencjęjego decyzji: powrót do Edgestow i zadowolenie się karierą zwykłego członka Bracton College.Najakich warunkach mógłby tam wrócić? Byłby nadal członkiem kręgu wtajemniczonych, nawet tam,w Bractonie? Myśl, że miałby utracić zaufanie Postępowej Elity i znalezć się pośród takich ludzi,jak Telford czy Jewel, była naprawdę trudna do zniesienia.A pensja zwykłego wykładowcy nijaksię miała do marzeń, które snuł od paru dni.Już wiedział, że małżeństwo wymaga o wielewiększych wydatków, niż kiedyś myślał.A potem przypomniał sobie nagle o tych dwustu funtachza członkostwo klubu NIBS-u.Ale nie.to byłby absurd.Przecież nie mogą go tym obciążyć.- Tak, oczywiście - powiedział, siląc się na obojętność.- Najlepiej będzie, jak porozmawiam zWD.- Skoro odchodzisz, to muszę ci jeszcze coś powiedzieć.Wyłożyłam przed tobą wszystkiekarty.Gdyby ci przypadkiem przyszło do głowy powtórzyć komuś z zewnątrz to, o czym turozmawialiśmy, radzę ci, nie rób tego.Nie byłoby to wcale dobre dla twojej przyszłej kariery.- Ależ oczywiście.- zaczął Mark.- Powinieneś już iść.Cóż, życzę miłej rozmowy z WD.Ty lko za bardzo go nie zdenerwuj.Ontak nie znosi rezygnacji!Mark próbował jeszcze przedłużyć rozmowę, ale pani Hardcastle na to nie pozwoliła.Musiałwyjść.Resztę dnia spędził w dość żałosny sposób, starając się trzymać z dala od ludzi, żeby się niewydało, że jest tutaj osobą, która nie ma co robić.Przed obiadem wybrał się na jedną z tychkrótkich, bezsensownych przechadzek, które podejmuje czasem człowiek, kiedy znajdzie się wobcej dla siebie okolicy, nie mając ani swojego starego ubrania, ani laski.Po obiedzie obszedł park,ale szybko stwierdził, że nie jest to ten rodzaj parku, po którym spaceruje się dla przyjemności.Edwardiański milioner, który zbudował Belbury, otoczył jakieś dwadzieścia akrów ziemi niskim ceglanym murkiem z żelazną balustradą na szczycie, tworząc wewnątrz coś, co pracujący dla niegoprzedsiębiorca budowlany nazwał Ozdobnym Parkiem Wypoczynku.Były tam różne drzewa ikręte ścieżki wyłożone okrągłymi białymi kamykami, po których z trudem można było chodzić.Były rozległe klomby, jedne prostokątne, inne w kształcie rombu, a jeszcze inne półkoliste.Byłyplantacje - może lepiej byłoby je nazwać  plackami" - wawrzynu, który wyglądał, jakby jego liściezrobiono ze sprytnie pomalowanego i polakierowanego metalu.Wzdłuż ścieżek stały co jakiś czasjadowicie zielone ławki.Wszystko to przywodziło na myśl cmentarz komunalny.Mimo to Markudał się tam również po popołudniowej herbacie, paląc papierosa za papierosem, choć wiatrzdmuchiwał mu żar na usta i miał już całkiem przepalony język.Wałęsając się bez celu, zawędrował na tyły budynku, gdzie wyrosły już nowe, niższeprzybudówki.Tu zaskoczy! go zapach przywodzący na myśl stajnię i mieszanina zwierzęcychodgłosów - warczenie, szczekanie i skomlenie - wszelkie oznaki dość dużego ogroduzoologicznego.W pierwszej chwili nie wiedział, o co chodzi, ale pózniej przypomniał sobie, że wjednym z programów badawczych NIBS-u wykorzystywano na szeroką skalę wiwisekcję,uwolnioną wreszcie od ograniczeń Czerwonej Linii i małostkowej ekonomii.Kiedy dowiedział sięo tym po raz pierwszy, nie wykazał zbytniego zainteresowania - sądził, że chodzi o zwykłe przytakich doświadczeniach szczury, króliki, a w wyjątkowych wypadkach psy.Mieszaninazwierzęcych głosów, którą teraz słyszał, sugerowała coś zupełnie innego.I kiedy tak stał,rozmyślając nad tym wszystkim, rozległ się pojedynczy, przypominający potężne ziewnięcieskowyt, a natychmiast po nim rozbrzmiał przejmujący chór różnego rodzaju ujadań, pisków,trąbień, a nawet śmiechu.Trwało to krótko, a potem powoli ucichło, rozpływając się w cichym,pełnym smutku skomleniu.Mark nie miał skrupułów co do wiwisekcji.Ten chór zwierzęcych protestów uprzytomnił mutylko doniosłość i skalę przedsięwzięcia, z którego najwyrazniej miał zostać wykluczony.Pomyślało tysiącach funtów, jakie instytut bez wahania wydał na zakupienie i utrzymywanie całego tegozwierzyńca, tylko dlatego, że mogło to być szansą na dokonanie jakiegoś odkrycia naukowego.Musi dostać tę pracę, musi jakoś rozwiązać problem Steele'a.Ale odgłosy, jakie wciążdochodziły z tej menażerii, były nie do zniesienia.Odszedł stamtąd.* * *Obudził się następnego ranka z poczuciem, że czeka go dzisiaj pró ba pokonania trudnejprzeszkody, a może nawet dwóch.Pierwszą była jego rozmowa z wicedyrektorem.Jeśli nie uzyskajasnej odpowiedzi na temat swojego stanowiska i uposaż gotów był zerwać z instytutem.enia,Wtedy czekała go druga przeszkoda: powrót do domu i wyjaśnienie Jane, że trzeba się pożegnać zewszystkimi marzeniami.Tego ranka Belbury spowiła pierwsza prawdziwa jesienna mgła.Mark zjadł śniadanie przysztucznym świetle.Nie dotarła poczta i gazety.Był piątek i służący wręczył mu rachunek zadotychczasowy pobyt w instytucie.Mark rzucił okiem na sumę i włożył papier do kieszeni zpostanowieniem, że pod żadnym pozorem nie wspomni o niej Jane.Ani końcowa suma, aniwyszczególnienie należności nie należały do spraw, które żony potrafią zrozumieć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •