[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Przy śniadaniu złożonym z francuskich grzanek, suto posypanych cukrem i ociekających syropem,słyszę jakiś odgłos.Pukanie.Opuszczam widelec na talerz.Pani Hennessey też je słyszy.- To u ciebie?Potrząsam głową, wstaję i podchodzę do okna salonu.- Nie wiem, kto by to mógł być - mówię, wyglądając przez żaluzje.Przy drzwiach mojego domu stoi Will.Zamieram.Rozważam, co robić.Paść na podłogę i ukryć się tak, żeby on nie zauważył tego ruchu?Nie jestem gotowa na spotkanie z nim.- To twój chłopak? Przechylam głowę.- Nie.tak.nie.Pani Hennessey śmieje się ochrypłym głosem.- No cóż, w każdym razie na pewno jest na kim zawiesić oko.Dlaczego nie pójdziesz z nim pogadać?Rzucam jej zaskoczone spojrzenie.- Co? Zły pomysł? - pyta.- Czegoś się boisz? Kręcę głową, trochę za mocno.- Niczego.To akurat kłamstwo.Tak, boję się tego, co powie.Słów, których nie wymówił w toalecie, ale były onewypisane w jego oczach, a teraz okrzepły na tyle, by móc nimi we mnie miotać jak wyostrzonymistrzałami.Jednym susem staję z brzegu okna i stamtąd wyglądam na zewnątrz.Patrzę, jak znowu puka.- Jacinda? - woła mnie przez drzwi.Pani Hennessey mruży oczy, spozierając przez rozsunięte żaluzje.-Jeśli się nie boisz, to czemu się chowasz? Przecież on nie jest agresywny, prawda? - Nie, on mi nie zrobi krzywdy.- W każdym razie tak myślę.Nie skrzywdził mnie, gdy pierwszy razsię spotkaliśmy, ale teraz.Chrząkam.Ukrywam drżące dłonie w fałdach bluzki.Moja skóra tężeje.Omiatam wzrokiem ogród, jakbym spodziewała się ujrzeć jego kuzynówprzyczajonych w krzakach, gotowych do skoku.Spoglądam w górę, ale nie widzę helikopterówkrążących jak myszołowy.Pamiętam, jak patrzył na mnie w ubikacji.Do tej pory nie zdołałam się jeszcze otrząsnąć zewspomnienia wyrazu jego twarzy, oczu rozszerzonych przerażeniem.Szoku patrzenia na mnie -dziewczynę, która mu się spodobała - przemienioną w dokładnie to stworzenie, na które nauczono gopolować.Cóż za kontrast w porównaniu z jego reakcją, gdy poprzednio widział mnie we wcieleniudra-gonki.Ta różnica sprawia, że żołądek skręca mi się w jeden wielki supeł.- No, to na co czekasz? - pyta pani Hennessey.Na jakąś ulgę.Na to, by życie przestało być takie trudne.A ponieważ to się nie zdarzy, posyłam pani Hennessey niepewny uśmieszek i wychodzę na zewnątrz.- Cześć, Will - mówię cicho.Odwraca się.Ogarnia mnie wzrokiem, jakby czegoś szukał.Czego? Czy spodziewał się, że stanęprzed nim całkowicie przemieniona? Ze skrzydłami, ognistą skórą i tak dalej?Przenosi spojrzenie ponad moje ramię i wiem, że zauważa panią Hennessey w oknie.- Wejdzmy do środka.- Szybko go wymijam i wchodzę do naszego domku przy basenie.Wita naslodowate powietrze, które działa jak balsam na moje parujące ciało.Gdy mama i Tamra wyszły, przykręciłam termostat na niższą temperaturę, spragniona chłodu,mroznego tchnienia na skórze.Cieszy mnie to zwłaszcza teraz.Kiedy on jest tutaj.Słyszę, jak zamyka drzwi.Stojąc na środku naszego saloniku, odwracam się i patrzę mu w oczy.Wbijam ręce głęboko w kieszenie szortów, aż ich pasek zsuwa się nieco niżej.- Czy nie powinieneś być teraz w szkole?Wpatruje się we mnie przenikliwymi, jasnymi oczyma.Dziś bardziej złocistymi niż brązowymi czyzielonymi.A moje serce trochę się ściska, bo przypomina mi się sprzedany przez mamę bursztyn, tenutracony kawałek mojej duszy.Spojrzenie Willa zawsze było przenikliwe, ale tym razem jest inne.Jakby patrzył na mnie po raz pierwszy.I w pewnym sensie chyba tak jest.W wyrazistych oczach maluje się poczucie krzywdy, bycia oszukanym.Doświadczył tego z mojejstrony i nie mogę się niczego wyprzeć.Jego krzywda mnie rani.Bardziej, niż mogłabym się tegospodziewać.Ten ból dorównuje cierpieniu po stracie ojca, po opuszczeniu stada, rozstaniu z Az iNidią.Jest podobny do poczucia utraty mojej dragońskiej natury, ulatującej jak mgła, która przeciekaprzez palce.I do uczucia zdrady moich pobratymców.nawet jeśli zamierzali mnie oszukać i podciąćskrzydła.- Wziąłem sobie wolny dzień - oznajmia, skoro już pytam.- Twój tato pozwala ci tak po prostu.- Nie pytam go.O nic.Dopóki nie wylecę, nic go nie obchodzi.- Dołeczki w jego policzkachpogłębiają się.-Obchodzą go za to inne rzeczy.- Powoli kiwa głową.Czuję skurcz w żołądku.- Chybawiesz, o czym mówię. Skurcz przeradza się w ból.No to jesteśmy w domu.Równie dobrze mogę to nazwać po imieniu.Wyłożyć kawę na ławę.Bo on wie, że ja wiem.- O rodzinnym biznesie - przyznaję.Zaciska usta w ponurą kreskę.- Tak.Mój rodzinny biznes to polowanie na twoją rodzinę.Wciągam powietrze.Boję się tego pytania, ale muszę to wiedzieć:- Powiedziałeś im o.- Czy naprawdę myślisz, że żyłabyś jeszcze, gdybym to zrobił? - odpowiada zjadliwym tonem, a jegooczy ciskają we mnie gniewne gromy.Opadam na kanapę, skubię brzeg moich szortów.- Chyba nie.Kręci głową.- Widziałaś tamten gabinet w moim domu.- Tak - odpowiadam szybko, nie mam ochoty rozprawiać o tej komnacie trofeów rodzinnych.Jejwidok prześladuje mnie za każdym razem, gdy tylko zamykam oczy.- Wiem, do czego zdolna jesttwoja rodzina.- I mimo to do mnie przyszłaś? - warczy.- Zycie ci niemiłe?- Nie miałam wyboru! - opasuję się ramionami, zaciskam je mocno, jakbym w ten sposób mogłaosłonić się przed jego gniewem.Wzdychając, siada obok mnie.Bliżej, niż się spodziewałam.Bliżej, niżbym teraz chciała.Czujęzapach mydła.Jego skóry.W moich płucach wzbiera żar, gorąco dociera aż do ust, a dym do nosa.- Ty chyba nie jesteś enkronką - mówi.-Jesteś.smoczycą. Widzę, że mówi to z ciężkim sercem i niemalże się uśmiecham.- Nie, nie jestem enkronką.Nie jesteśmy też smokami, już od dawna.Od nich po prostu sięwywodzimy.Nazywamy siebie dragonami.- Dragony.- Powoli kiwa głową.Potem nachyla się bliżej, w jego oczach widać gniew.- Pewnieniezle się tym wszystkim bawisz, co? - Jego głos jest tak cichy i miękki jak muśnięcie piórkiem naskórze.- Nie.- Drżę.Nie wiem, czy to ze strachu, czy z przyjemności.Może z obu powodów.On naprawdę niepowinien być tak blisko mnie.- Niczego nie nazwałabym zabawnym.- Może i nie, ale wiesz co.mogłaś mi powiedzieć.-Mogłam? - Pocieram dłonią czoło, dokładnie naśrodku, tam, gdzie zaczyna mnie mrowić.- Tak samo, jak ty byłeś szczery ze mną.- Przynajmniej mójgłos sprawia wrażenie silnego, chociaż w środku cała się trzęsę.Jego twarz przybiera kamiennywyraz.- A czego się spodziewałaś? %7łe dziewczynie, której nie potrafię sobie wybić z głowy, powiem, żemoja rodzinka poluje na mityczne stworzenia? %7łe te łowy to obsesja moich krewnych? Ze kręci ichmordowanie, zbijanie kasy na szlachtowaniu.- Przestań! - Podnoszę rękę, dotykam warg, próbuję odpędzić z ust nieprzyjemny smak, powstrzymaćżołądek podjeżdżający mi do gardła.Nie chcę znać tych wszystkich szczegółów.Nie mogę słuchać, cojego rodzina wyprawia z moimi ziomkami.Które z tych działań widział na własne oczy.a możenawet maczał w nich palce.Muszę wymazać z mej pamięci obraz tego sklepu z horrorami, który onnazywa domem.- Ale ty przecież wiedziałaś - mówi.- Widziałaś mnie wcześniej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •