[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W rogupomieszczenia dostrzegła pajęczynę.W świetlereflektorów wydawało się, ze na nitkach osiadłmagiczny pył.Jakie to wyrazne.Jakie piękne.Spojrzała na Aubreya.Kolejny trzask migawki.Podniosła pistolet do skroni.Nacisnęła spust.Rozdział 55A kolor furgonetki? - dopytywał się Jimmy.- Albo napis - dodał Ray.- Jakieś litery.Cokolwiek.Dan i Steve wymienili spojrzenia.- Chyba biała - zaczął Steve.- Był jakiś napis - dodał Dan.- Nazwa firmy.Chyba zielony.- Dobra.- Mills podniósł głowę.- To już coś.Terazpostarajcie się przypomnieć sobie choć jednosłowo.Kilka liter. Dan zmarszczył brwi.Pokręcił głową.- Może coś na H? Harold? Harvey? Ray wpadł napewien pomysł.- Ma pan książkę telefoniczną? - rzucił do Willa iczekał niecierpliwie, gdy tamten grzebał w biurku.Davenport podał mu spis abonentów prywatnych.Ray miał ochotę krzyczeć.- Potrzebna namksiążka firm -uściślił.Dyrektor wypadł z gabinetu.Po dwóch minutach wrócił z odpowiednim spisemznalezionym w sekretariacie na końcu korytarza.Ray gorączkowo przeglądał spis firm.Po pół godzinie żmudnych poszukiwań, z Haroldalub Harveya zrobił się Harpeth.Po kolejnymkwadransie doszli do Harpeth Valleys.Nagle Rayznieruchomiał.- Co jest? - zdziwił się Jimmy.- Czytaj dalej.-Zniecierpliwiony, zabrał Rayowi książkę i zjechałpalcem do miejsca, w którym ten się zatrzymał.-Harpeth.Mycie okien - przeczytał i spojrzał naDana.- Nie wiem.- Dan wzruszył ramionami.- Może tak.Przykro mi, po prostu nie pamiętam.Ale Ray pamiętał.Noc.Centrum.I on, w pikapie.- W dniu aukcji - zaczął powoli.- Jasne, wróćmy i do tej klęski - mruknęłaGenevra.- Co? - zapytał Ned Mills.- Zaparkowałem za furgonetką.- Podniósł wzrok.-Za furgonetką firmy myjącej okna.Oczy wszystkich zwróciły się na niego.Szokrozniósł się falą po całym pomieszczeniu.Jimmy zaklął pod nosem.- O Boże.- Genevra gwałtownie wciągnęłapowietrze.- Co? - Will przyglądał się im po kolei.- O cochodzi? - On tam był - wyjaśnił Ray.- Na aukcji.Był tamcały czas.Jimmy i Mills wymienili znaczącespojrzenia.Wstali jednocześnie.Ray wiedział, że wrócą na posterunek, pójdą doszefa, rozdadzą zadania, zadzwonią gdzie trzeba izbiorą potrzebne informacje.Pewnie trafią wsedno, tyle że dopiero za kilka godzin.- Pomogę wam.Mogę się przydać.- Przykro mi, Ray. W głosie Millsa nie byłowrogości.- Ale nie pracujesz już w policji.A mymusimy przestrzegać określonych procedur.- I nieczekając na Jimmy'ego, wyszedł z gabinetu.- Posłuchaj, Ray.- Jimmy wydał usta, jakbywalczył sam ze sobą.Ray oczekiwał kolejnejzłośliwości, kolejnego ciosu, ale kiedy byłyszwagier znowu się odezwał, mówił cicho, tak żetylko Ray go słyszał: - Ktoś powinien sprawdzić tęfirmę.Ich oczy się spotkały.- Ktoś, kto nie musi.przestrzegać określonychprocedur - dokończył Ray.Jimmy nie odpowiedział.W ślad za Millsem ruszyłdo drzwi.Ray od razu pojechał do małego biura.Mieściło sięobok sklepu monopolowego w jednej zbiedniejszych części miasta.Kierownik - FloydBurdette, jeśli wierzyć tabliczce na biurku - miałpoplamiony krawat i włosy zaczesane na pożyczkę.Ray podał mu fikcyjną nazwę firmy i wymyślonąna poczekaniu propozycję zlecenia:- W sobotę wieczorem widziałem wasz wóz namieście.Pomyślałem, że warto was sprawdzić,skoro pracujecie też w weekendy.Burdette wyglądał na zadowolonego.Dumnie bujałsię na krześle.- W sobotę? W centrum? Jasne, budynek Graya. Duże zlecenie.Ray poczuł przypływ adrenaliny.Budynek CentrumSztuk Plastycznych Graya mieścił się naprzeciwkohotelu, w którym odbywała się aukcja.Floyd pokręcił głową, dumny z rangi zlecenia.- Ogromny gmach.Zajmuje dwa, trzy dni.Wysyłam tam mojego najlepszego chłopaka.Ray zwalczył pokusę, by wyrwać mu nazwisko zgardła.- Ja też go chcę.Szeroki uśmiech.- Zaraz zobaczę, jak pracuje Aubrey.Ray siępochylił.- Aubrey?- Aubrey Banks.- Floyd patrzył na monitorkomputera.- Dobry pracownik.Uprzejmy.Cichy.Zwietnie pracuje.- Tak, zawsze są cisi - mruknął Ray pod nosem.- Słucham?Uśmiechnął się słabo, wstał i podał Burdette'owirękę.- Nieważne - odparł.- Dzięki.Wybiegł na zewnątrz, zadzwonił do biuranumerów, podał dane i po niecałej minucie miaładres.Odjeżdżał z piskiem hamulców.Jechał napółnoc.Po drodze zadzwonił do Jimmy'ego.- Mam nazwisko - powiedział.- Banks.AubreyBanks.- Podał mu adres.- Spotkamy się namiejscu.- Nie ma mowy.Wiesz dobrze, że najpierw muszęmieć nakaz.- Super.Jedz po nakaz.Ja w tym czasie zrobię conależy.- Ray, trzymaj się z daleka od tego domu.Zbieranie informacji to jedno, ale szwendanie siępo miejscu przestępstwa to co innego.Jak nam toschrzanisz, nigdy go nie skażą. - Hej, Jimmy, może przymkniesz go zamorderstwo.Zanim tu się zjawisz, załatwi jądziesięć razy.- Do diabła, Ray, nie wiemy nawet, czy to tenfacet.- Właśnie to chcę sprawdzić.- Ray [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •