[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Moja brygada składała się z dwóch oddziałów i kompanii zwiadu.Szefem sztabu został kapitanWorobiew.Teraz miałem przy sobie przeważnie nowych ludzi, bo oprócz Chwiszczuka zestarej partyzanckiej braci pozostali mi jedynie Krywyszko, Berek Pułkownik, Nakonieczny, Mustafa i jeszcze kilku chłopców.Posuwaliśmy się marszem ubezpieczonym: z przodu i z tyłu jechał konny zwiad, z bokówplutony narciarzy.Transport brygady składał się z trzydziestu sań, naładowanych amunicją,żywnością i medykamentami.Partyzanci, obładowani bronią, własną amunicją, granatami iżywnością, maszerowali pieszo.W ciągu pierwszego dnia marszu, na całej trasie, wynoszącej około trzydziestu pięciukilometrów, nie spotkaliśmy ani jednej wsi zamieszkanej przez ludzi.Chaty były w większościspalone i zrównane z ziemią, a po ruinach błąkały się zdziczałe psy i koty.Tu i ówdzie spodprzysypanej śniegiem ziemi sterczały ludzkie kości.Zdawać by się mogło, że jakiś straszliwydemon zniszczenia nawiedził tę nieszczęsną ziemię, pochłaniając człowieka wraz z tymwszystkim, co jego rozum i ręce stworzyły przez wieki.Z przerażeniem patrzyliśmy na tępustynię, dosłuchując się w; poświście wiatru płaczu dzieci i jęku mordowanych kobiet.W zbliżającym się dniu wolności, który stanie się dniem wyzwolenia człowieka, któż pocieszytę ziemię, kto będzie ją kochał, sławił i błogosławił? Kto wiosną chwyci za pług i o wschodziesłońca zaorze pierwszą bruzdę?W gęstym sosnowym lesie, w pobliżu spalonej wsi Sopaczów, rozbiliśmy biwak.Zapłonęłyognie i zaraz jak spod ziemi wypełzły trzy postacie.Stary zgarbiony dziad, z brodą po piersi,bezzębny, sękaty jak rachityczne drzewo, z błędnym spojrzeniem, młoda kobietaw łachmanach, z kołtunem na głowie, i małe owrzodzone dziecko.Podeszli do ogniska i zwyciągniętymi rękami błagali o chleb.Nakarmiliśmy ich.Jedli i płakali.Pózniej wyszedłem z dziadem na brzeg lasu.- Tam był nasz dom - wskazał trzęsącą się ręką na kupkę gruzów przysypanych śniegiem.- Dawno to się stało?- Będzie pół roku.- Azy popłynęły mu z oczu.- Nie płaczcie, dziadku.Wojna się już kończy.Przyjdziemy i pomożemy wam odbudować chatę.- Nie, panie.Ja już tu nie wrócę.Zemrę w lesie.Wiem o tym.A i tak nie mógłbym tu już żyć.Tu było piekło.Kiedy przychodzę o północy pod wieś, słyszę, jak diabeł chichocze i buszujepośród burzanów.W ciągu dwóch następnych dni przemierzyliśmy jeszcze wiele spalonych wsi i chutorów,porosłych bujnym rudym zielskiem, które jak gdyby pragnęło ukryć przed światem ślady wielkiejzbrodni.*Na trochę dłuższy postój zatrzymaliśmy się dopiero we wsi Telcze, jednej z nielicznych, któreczęściowo ocalały od zniszczenia.Było tu ze dwadzieścia nie spalonych chat i kilkanaściestodół.Wyznaczyłem ochronę i zabraliśmy się do gotowania kartoflanki z mięsem, pierwszego obiaduod czterech dni.To nic, że mieliśmy go spożyć dopiero koło północy; nikt i tak nie byłbyw stanie, mimo wielkiego zmęczenia, usnąć bez posilenia się czymś gorącym.Przed północą zwiadowcy Burlenki przyprowadzili dwóch uzbrojonych ludzi, ubranych w białemaskujące kombinezony, futrzane czapki z gwiazdkami i ciepłe rękawice.Na pasach mieliautomaty.- Kto wy? - spytałem.- %7łołnierze - odparł śmiało jeden z przybyłych, wysoki, zdrowy, o opalonej twarzy.- Skąd przyszliście?- Z frontu. Ogarnęła mnie złość, zawołałem:- Nie żartujcie! Mówicie z dowódcą brygady partyzanckiej.- A ja jestem kapitanem Armii Radzieckiej - odparł wysoki.- Powiedziałem wam prawdę,towarzyszu.Przyszliśmy do was z rozkazu naszego dowódcy.Stoimy dookoła.Jesteścieokrążeni.- My? - krzyknąłem.- Co to ma znaczyć?!- Nic.Po prostu nie byliśmy pewni, kto stoi w tej wsi, i otoczyliśmy was.- Jak mam w to uwierzyć, że jesteście żołnierzami Armii Czerwonej?- Mamy dokumenty - kapitan rozpiął kombinezon, pod którym spostrzegłem zielony mundurradziecki, i wyjął legitymację.Drugi z przybyłych również wręczył mi swój dokument wojskowy.Mustafa, który asystował przy tej rozmowie, wtrącił się:- Towarzyszu dowódco brygady, proszę mi pokazać te legitymacje.Trochę się na tym znam,służyłem przecież w Armii Radzieckiej.Pokazałem mu dokumenty.Przypatrywał się uważnie pieczęciom i poszczególnym rubrykom [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •