[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie mogli się skarżyć, bo Cezar jak nigdy na nichbył łaskaw, a czuli jednak, że to przymilenie było grozbą.Osamotnienie wjakiem się znalezli, najlepiej tego dowodziło. Droga, którą z wierzchołka góry Plutonowej schodzili, wiodła do gaju Venery;podnosiła się ona kilkakroć drapiąc po grzbietach skał, to znów spadała wdoliny, przebywając kute w kamieniu wąwozy i mosty rzucone nadprzepaściami, nim wreszcie ukazał się jak wczora lasek ów gęsty, całyoświecony już i ogniami płonący.Miły po biesiedzie chłód dawał się czuć w dolinie zamkniętej, która nawet poobrazie groty lazurowej wydała się piękną, w innym choć nie mniej czarującymrodzaju.W pośrodku lasu, na zielonej darni, biały marmurowy wodotrysk wystawiałlubieżnie uściśniętą z łabędziem Ledę, całą oblaną wodami, w których ptakpłynąć się zdawał.Szeroka sadzawka otaczała to arcydzieło greckiej sztuki,przy świetle lamp wydające się jakby żywą postacią.Na około wśród litostratowych ścieżek, w cieniu pomarańczowego lasu, pełnobyło, to złudzenie zwiększających, posągów.ale nie z marmuru kutych zastąpionych ludzmi żywymi.Dziewczęta, chłopcy, mężczyzni, których Priscusdobierał i ustawiał, przedstawiały sceny i grupy z Owidyuszowych przemian ipoematów miłosnych.Jedne z nich przedstawiały Nimfy, inni Satyrów i Faunów, Apolla, Muzy,Gracye, a wszyscy stali jakby skamienieli chwilę, potem grali swe roleuganiając za sobą, walcząc, obejmując z wyuczonym wdziękiem i namiętnościąkłamaną.Wśród cieniów nocy, białe te zjawiska, ledwie lekkiemi osłonione szatami lubcałkiem nagie, naśladowały znane rzezby greckiego dłuta i posąg, mistrzów,ulubione Rzymianom.Wszystkich tu Priscus ustawił dla zabawienia Cezara, zestaraniem największem, a rzezbiarz z trudnością by mógł piękniejsze kształtywymarzyć nad te, które jak cienie snuły się po gaju Venery.Uśmiechały się usta ich nieme, błyskały oczy, wdzięcznie zginały ręce drżące, agdy Cezar, wniesiony w ten świat czarów, jakby na Elizejskie Pola, wśródprzelatujących szczęśliwych cieniów umarłych, zatrzymał się u wodotrysku,zkąd widok na dolinę był zewsząd otwarty, znowu na dany znak stężałowszystko, skamieniało i życie uciekło z tych przed chwilą ruchomych posągów.Tyberyusz ruszył się i wszystko ożyło, rozpoczęły się milczące gonitwy iigraszki po lesie.Piękność tej sceny zwiększało jeszcze towarzyszące jej milczenie głębokie,dziwne, niepokojące, straszne  ruchy ledwie się zdradzały szelestem gałęzi,zdeptaną pod nogami trawą, szmerem jakimś niepochwyconym, a bacchantekusta otwarte do śpiewu, a krzyczące wargi wyrywających się nimf  niewydawały głosu. Zaprawdę  rzekł Tyberyusz  Priscus, powtarzam wam, jest wielkimartystą. Wielkim mistrzem Priscus!  wtórował Cajus po cichu, choć z zazdrośnemjakiemś uczuciem. Cezar wstał z siedzenia, na którem go niesiono i skinął, by odprawiononiewolników, powoli puszczając się między drzewa.Nikt nie śmiał pójść zanim.Priscus pogłaskany pochwałą, cieszył się, spodziewając, że lubieżny ów obrazgaju Venery ożywi Tyberyusza, młodsze mu przypominając lata; ale widać byłopo chodzie powolnym, po roztargnionem wejrzeniu, że uroczy ten dramatożywionych posągów nie czynił na nim najmniejszego wrażenia.Oczy zbladłeskierował czasem ku grupie, którą spotkał nad drogą, na widok jego stającej sięmarmurem bezwładnym, to znowu opuszczał wzrok ku ziemi; widocznie czułsię chorym, złamanym, ale bólu okazać ani słabości odkryć nie chciał.tajemnicą i udaniem całe swe czyniąc życie.Nie wierzył w lekarzy, jak nieufał ludziom i nigdy nie uciekał się do nich, wobawie trucizny i zdrady, a ilekroć bolał jak teraz, czekał, by natura samaprzełamała chorobę.Po wzroku obłąkanym, po spalonych ustach, pogorejących policzkach, poznać było łatwo, że cierpiał, ale się nie przyznawał docierpienia; oko dworzan dostrzegło tylko zmianę i wszyscy przejęci bylibojaznią, bo Cezar chory straszniejszym był jeszcze od zdrowego Cezara.Oddaliwszy się od towarzyszów, Tyberyusz jęknął z cicha i to mu ulgę sprawiło,ale obejrzał się żywo, czy go kto nie podsłuchuje i trzęsącą dłoń do spotniałegoprzyłożył czoła.Nawyknienie udawania uśmiech zaraz wywołało na usta.W miarę jak się coraz dalej posuwał w głąb pomarańczowego i cytrynowegogaju, gruppy Nimf i Faunów, igrające przy wodotrysku, z razu skupione,rozproszyły się za nim po lesie i zdala otaczając, przedstawiały się w coraznowych postawach z za zielonych gałęzi.Ilekroć podniósł głowę, wszystkostawało i twardniało, potem znowu poruszało i biegło jak cień milczący.Wśródzacienionych głębi ginęły i nikły białe postacie, a niekiedy promyk światła,wciskający się wśród liści, to twarz uśmiechnioną, to ramiona drgające oblewał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •