[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nazajutrz bowiem z mocy swej plenipotencji miał odwołać wydanąMarwiczowi i sprawę zlecić innemu.Pożegnali się jednak dosyć grzecznie, bo Marwicz postępowanie ostrożnegokolegi, znalazł zupełnie wytłumaczonym i naturalnym.KONIEC TOMU I-go.DWA BOGI, DWIE DROGI.Tom II.W maleńkim dworku drewnianym, niskim, obwiedzionym płotem z dylów wsłupy zarzucanych, zamykającym w sobie ogródek warzywny trochę ocienionykrzakami wiszniowymi i bzami, stało okno na sad otwarte, a w nim siedziałmłody jeszcze mężczyzna w szlafroku wyszarzanym, który prawdopodobniedawniej szarym być musiał.Długie jego używanie wypisało na nim całą historię życia pana i sługi.Częśćtylna była wysiedziana tak, iż się stała miejscami prawie przezroczystą; nałokciach widne, były łaty z tego samego materiału lecz niezblakłego, odbijająceswoją świeżością od wypłowiałego tła tej sukni.Kołnierz zatłuściły spadającenań włosy; na piersi, opieranie się o stół wykreśliło linią prostą przecinającą jeprzez połowę.Mnogie fałdy tak się statecznie układały jednakowo, iż wnętrzeich, ochronione od światła zachowywało barwę dawną, gdy wypukłości lśniłysię nitkami białawymi.Nie chcemy już mówić o skrajnych częściach tej poufałejodzieży, którą nieco fantastyczne strzępki kończyły.Był to szlafrok przyjaciel pracowitego człowieka, wierny towarzysz nocnychczuwań nad księgami, wkładany jak tylko się wróciło ze szkoły do domu,niezrzucany aż chyba w łóżku, lub gdy mundur trzeba było przywdziewać.Szlafrok ten znali uczniowie, bawili się nim koledzy; namawiano na zastąpieniego nowym, ale uczony mąż znajdował starego przyjaciela bardzo jeszczewygodnym i przyzwoitym.Ex uno disce omnes można było powiedzieć o tym co w izbie dosyć niskiej,posępnej i bardzo niewykwintnie zagospodarowanej, otaczało profesoraKwiryna.Na ścianach wisiały proste półki z tarcic ponapychane książkami, inne stałyoparte o nie, również ładowne z tą różnicą, iż z pomiędzy foliantów wyglądałyseksterny i luzne arkusze.Stół przed wygniecioną kanapą, na której leżała spłaszczona i bezbarwnapoduszka skórzana, cały też zarzucony był papierami i tomami porozkładanymi,pokrywającymi się w różnych kierunkach.Na pierwszy rzut okaniewtajemniczony ktoś nazwałby to nieładem, lecz gdyby ręka nieopatrznazrobiła z niego pozorny porządek dopiero by zapanował chaos doniewybrnięcia.Właściciel tych ksiąg i stołu, łatwo się wśród tych kupnagromadzonych do pracy orientował.Nie wolno też tu było nikomu ani pyłuścierać, ni dotykać najmniejszego świstka.Wielka ta dosyć izba do pracy, dla przyjęcia gości, ze stolikiem na boku dospożywania skromnego obiadu gotowanego przez gospodynię dla profesora istojących naprzeciwko w tym samym domu studentów; mniejszy pokoiksypialny, stanowiły cale mieszkanie profesora Kwiryna.O wygody i piękność nie dbał wcale, chociaż młodym był jeszcze, pięknym iwesołego a uprzejmego charakteru człowiekiem.Kobiety znajdowały go wielceinteresującym.W istocie twarz miał piękną, oczy rozumne, rysy regularne ijakąś dobrodusznością łagodną namaszczone; ale praca zrobiła gokrótkowidzem więc oczy piękne przymrużał; zadumanie długo czasemtrwające, pofałdowało mu oblicze, jakiś rzewny smutek, niby tęsknota zaniepoścignionym czymś nadawała wyraz całości pociągający razem iobudzający rodzaj politowania.Poznać było można, iż człowiek ten duchem niemieszkał na ziemi, a gościem był na niej tylko.Piękne, dosyć silnie zbudowanebarki nagięło nawyknienie do stolika.Pomimo zaniedbania, profesor ubierał się czysto i szczególnym szczęściemjakimś we wszystkim co kładł, dobrze mu było.Nazywano go dziwakiem, chociaż nie unikał ludzi a w towarzystwie rzadko sięznajdując, był wesół, uprzejmy, dziecinnie prawie naiwny.Widywano go zestudentami grywającego w palanta, w piłkę, biegającego nawet na wyścigi.Doumysłu uczniów swoich i usposobień ich umiał się zastosowywać cudownie,cierpliwość miał niewyczerpaną a gniewnym nikt go nigdy nie widział.Znudzony lub zniecierpliwiony zacinał usta i milczał; było to u niego znakiem,rzadkim, wielkiego niezadowolenia.Uczniowie za nim przepadali, bo przed nim ze wszystkiego zwierzyć się mogli,a każdemu z nich o ile zdołał pomagał.Pozwalano sobie wiele w jegoobecności, lecz słuchano skinienia bez oporu.Nigdy nikomu nie stojąc na drodze, nie dobijając się ani nagród, ani łask, anistanowiska wyższego, profesor Kwiryn miał miłość i u współtowarzyszów.Wszystkie panie profesorowe, które z mężami swoimi dosyć biedy miewały,patrzały na tego spokojnego, dobrego Kwiryna, jak na ideał, wzdychając, że siężadnej z nich nic podobnego nie dostało.W stosunkach z kobietami był po swojemu oryginalnym bardzo, nadzwyczajgrzeczny i uprzejmy chwytał je za serca, okazywał największą przyjazń,sympatię jakąś dla całej płci, wśród której wyboru nie chciał czy nie umiałuczynić.Siostry profesorów będące na wydaniu, kuzynki, córki spoglądały nań czasemtak wyraziście, jakby mu powiedzieć chciały: wez-że mnie sobie.Na to profesorodpowiadał niezmiernie wdzięcznie, lecz bardzo wyraznie: żal mi, żal, niemogę!!Dlaczego nie mógł? panny sobie łamały głowy nie odgadując.%7ładna nie chciałaprzypuścić, aby kto tak naukę mógł poślubić, aby mu na nic więcej w sercumiejsca nie zostało.Wiedziano, że czule kochał matkę, której portret wisiał nadjego łóżkiem w sypialnym pokoiku, że siostrę też miał, do której byłprzywiązany mocno.Pani Zyndramowiczowa, sławna ze swej otwartości, raz wprost zagadnęła. Czemu bo profesor się nie żenisz? Zaschniesz tak jak grzyb, zestarzejeszprzed czasem; panien tyle ładnych, niektóre i nie bez grosza.Kwiryn się na to uśmiechał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]