[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Skąd Lucy wie, że tu jesteśmy? - spytała Ellen.- Ode mnie - odparła Ziggy.W jej głosie słychać było napięcie i złość.- Nie chciałam jej tegomówić.Nie miałam takiego zamiaru.Wyciągnęła rękę i dotknęła chłodnych orchidei.Zacisnęła powoli palce, miażdżąc kwiaty i łamiącłodyżki.Potem rzuciła bukiet na środek swojego niedokończonego ogrodu i uciekła, przygarbiona, zgłową nisko pochyloną.- Nie lubi kwiatów - stwierdził Djoti, nie kryjąc zaniepokojenia i konsternacji.Ellen przez chwilę milczała, potem odezwała się:216- Nie, nie lubi swojej matki.Bezradnie spojrzała w stronę domu, w którym zniknęła Ziggy.Po chwili zasłony w jej pokojuzostały zaciągnięte.Skye wyszła na werandę, zwabiona odgłosem stukotu krzeseł rattanowych, które poprzewracały się,gdy Ziggy wbiegała do domu.Stała w milczeniu, spoglądając na strzępy orchidei i zmięty celofan.Najej twarzy widać było tęsknotę i strach.Ellen spojrzała na liścik, który leżał na trawniku.Zawołała Djotiego.- Nie chcę, żeby coś takiego zdarzyło się ponownie -oznajmiła.- Od dzisiaj przynoś wszystkie listyi przesyłki prosto do mnie, tak żeby nikt nie widział.- Tak jest, memsahib - powiedział Djoti poważnie, pochylając głowę.- I proszę, pozbieraj to.- Wskazała resztki bukietu.Wszystkie kwiaty były zniszczone, cowyglądało jak miejsce wypadku na poboczu drogi.19Ellen nie chciała wzywać lekarza ze szpitala misyjnego, mając nadzieję, że skutki listu i kwiatówLucy nie będą trwały długo.Tymczasem dni przechodziły w tygodnie, a Ziggy bez słowa leżała nałóżku i patrzyła w sufit.Skye kręciła się przy niej, przyciągana przez ponury nastrój przyjaciółki.Zebrane przez nią kwiaty osiągały stan pełnego rozkwitu i więdły, jej miejsce w jadalni przy oknieczekało, rozgrzane przez poranne słońce, ale ona przez cały dzień nie ruszała się poza pokój swój ipokój Ziggy.Prianka nadal stawiała na stole trzy nakrycia, ale wkrótce zaczęła gotować dla jednejosoby.W końcu Djoti zaproponował, żeby sprowadzić lekarza, a Ellen zgodziła się z jego sugestią.Czekała na ich przybycie przy fontannie, obok opuszczonego ogrodu Ziggy.Kiedy się217zbliżali, słychać było ciche głosy.Potem pojawili się u wylotu ścieżki i weszli na trawnik.Niezatrzymując się, by choć troszkę odpocząć, lekarz podszedł prosto do Ellen.Wyglądał jak nędzarz,który tułał się po świecie przez całą noc -miał przekrwione oczy, bladą twarz i rozczochrane włosy.Jego ubranie było eleganckie, ale zmięte i przepocone.Kobieta widziała, że lekarz bacznie się jejprzygląda.Wiedziała, że z braku snu ona również ma zaczerwienione oczy.- Mam na imię Ellen - przedstawiła się spokojnie.Wstrzymała oddech i przygotowała się na to, co wydawało się nieuchronne, czyli na słowazaniepokojenia, a potem złości.Jak inaczej lekarz mógł zareagować na wezwanie przez kobietę, którama w swoim domu dwie umierające osoby? Co ona sobie, do diabla, wyobraża?! Przywozi do Indiichore osoby, zabrane z ekskluzywnej kliniki, w której można im było zapewnić wszelkie luksusy,spokój, wygodę, a może nawet zdrowie.Musi być szalona albo okrutna.- Doktor Cunningham.Paul - powiedział mężczyzna, kierując swoje słowa do pleców Ellen, któraprowadziła go w stronę domu.- Przepraszam, ale nie mogłem przyjść wczoraj.Mam za sobą jeden ztych.Ellen obejrzała się przez ramię.- Dobrze się czujesz? - spytała.- Nie wyglądasz najlepiej.- Byłem na nogach przez całą noc - wyznał, przecierając rękami twarz.- Paskudny przypadek.Sporo już w życiu widziałem, ale chyba nigdy się do tego nie przyzwyczaję.- Co się stało? - spytała Ellen uprzejmie.- Przyszła do mnie kobieta z jakiejś odległej wioski.Jej dziecko utknęło podczas porodu w połowiedrogi.- Z niedowierzaniem potrząsnął głową.- Zaczynało się już rozkładać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]