[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jedna z kobiet pokazała jej, że ma wejść na długi stół pośrodku izby, wspięłasię tam więc na drżących nogach i rozchyliła kończyny, przymuszona natrętnymidłońmi akuszerek.Zacisnęła powieki, gdy wprawne palce kobiet przemykały pojej ogarniętym wstydem ciele w poszukiwaniu wymownego znamienia na skórze.ygały ją w kępki włosów pod pachami i wędrowały po bokach, a wraz z nimiprzesuwała się plama ciepła świecy, którą czuła najpierw pod kolanami, a potemcoraz wyżej, aż po najbardziej intymne miejsce między nogami.Jednocześnieinne ręce metodycznie przeczesywały jej włosy na głowie, począwszy od czołaaż po kąciki za uszami.RLTDeliverance poczuła wsuwającą się między jej rozchylone uda świecę, którejpłomień dotkliwie parzył wrażliwą skórę najbar dziej sekretnych fałdów, i usły-szała szepty kobiet pochłoniętych dyskusją.- Nadnaturalny rozrost ciała - zabrzmiał cichy głos jednej z nich, która no-towała, i szmer potwierdzenia przy końcu stołu, gdy szorstkie palce macały ją irozchylały.Gorące łzy rozżalenia napłynęły jej do oczu, przecisnęły się w kąci-kach pod powiekami i popłynęły po policzkach ku uszom.Wtedy świecę usunię-to.Kiedy uniosła powieki, zobaczyła krąg wpatrujących się w nią twarzy, wro-gich, naznaczonych potępiającym wyrokiem.- Masz cycek czarownicy, Liwy Dane, i to na samym czubku twojej przeklę-tej kobiecości - oznajmiła jedna z kobiet.- Po mojemu dawałaś się ssać czarciemu potomstwu albo chowańcom!Przyznaj się! - zawtórowała druga.Deliverance oparła się na łokciach, twarz miała wykrzywioną wściekłościąpodszytą lękiem.Lubieżna bajka to wszystko, ot co, pomyślała.Przecież cho-wańce wcale nie są diabelskie.Ale oczywiście nie mogła powiedzieć tego gło-śno.- Niczego takiego nie robiłam! - syknęła gniewnie i zebrane kobiety odsunę-ły się od niej nagle, przestraszone jej porywczością.Deliverance zsunęła się nie-zgrabnie ze stołu i bliska furii naciągnęła koszulę.- Jesteś głupia i nikczemna,Mary Josephs! - krzyknęła.- Tyle dzieci odbierałaś i nawet nie znasz kobiecegociała, które jest dziełem Boga! Zostałam stworzona na obraz i podobieństwo Bo-że, tak samo jak ty! Daj mi świecę, a znajdę ten cycek czarownicy u niejednej zwas!Rozgniewane kobiety stłoczyły się wokół niej, ganiąc ją i ciskając przeciwkoniej zarzuty, ale Deliverance stała się głucha na ich głosy.Gdy odziawszy się wpośpiechu, szła z powrotem do więzienia, otoczona gromadką jazgoczących,RLTwytykających ją palcami kobiet, starała się skupić na procesie, który miał sięodbyć nazajutrz, ale tak naprawdę wszystkie jej myśli krążyły wokół córki.RLTROZDZIAA DWUDZIESTY PIERWSZYMarblehead, Massachusettspoczątek września1991 rokuPowierzchnia stołu była zasłana notatkami i papierami, a pośrodku tego roz-gardiaszu siedziała Constance Goodwin z głową pochyloną nad grubym, otwar-tym rękopisem, oprawnym w ciemną, impregnowaną skórę zszytą grubą dratwą.Kartki manuskryptu pożółkły ze starości i wydzielały zapach zasuszonych rybi-ków, charakterystyczny dla działu zbiorów specjalnych Radcliffe.Księga miałamniej więcej rozmiary Biblii, a spomiędzy jej kartek wystawało kilka sprasowa-nych, pomarszczonych roślin.Constance od kilku dni nie odrywała się od lektu-ry.W zasięgu ręki miała też inną książkę, zatytułowaną bodaj Przewodnik poziołach i miejscowych roślinach Nowej Anglii.Ta również była otwarta, na stro-nie z wykonanym tuszem rysunkiem złocienia.Na stole obok manuskryptu leżałytrzy małe karteczki: na jednej z nich widniał łaciński tytuł zawierający słowopomidor. Pewny środek na gorączkę i dreszcze" głosił napis u góry drugiej, natrzeciej umieszczono jakąś łamigłówkę słowną.Connie rytmicznie stukała ołów-kiem o skroń, ale odkąd pochłonął ją tekst, kartka w notatniku przy jej łokciuwciąż była pusta, zapomniana.Czytała, bezgłośnie poruszając ustami.RLTW drugiej ręce ściskała ciężką lupę z mosiężną rączką, która jeszcze kilkadni temu spokojnie leżała w szufladzie babcinego biurka; słowa objęte jej zasię-giem pęczniały i wydłużały się, przesuwając się jedno za drugim pod szkłem so-czewki.Wydawało się, że manuskrypt nie rządzi się żadną logiką i nie ma w nimani żadnego porządku, ani nawet spisu treści.Zdążyła naliczyć już sześć, a możenawet osiem rozmaitych charakterów pisma i niemało różnych rodzajów druku,wpisy często zachodziły jeden na drugi, choć były też kapryśnie porozdzielanepustymi kartkami.Niektóre fragmenty wyglądały na łacińskie; dzięki długiejprzyjazni z Liz była w stanie wydobyć z nich strzępki znaczeń
[ Pobierz całość w formacie PDF ]