[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie możesz całkowicie ignorować obowiązków wobec cara.Najważniejsze, żebyś pomyślał o wprowadzeniu przyszłej narzeczonej dopetersburskiego towarzystwa.Narzeczonej.Przez lata Edmond wmawiał sobie, że jest przeklęty, że loswymaga, aby był sam, i w ten sposób zapłacił za śmierć rodziców.Może tonieracjonalne, ale nie zamierzał z tym walczyć.Na pewno nie teraz, gdy dwukrotnie Brianna omal nie umarła na jegorękach.- Nie będę o tym rozmawiał.Herricka zdziwił ostry ton Edmonda.- Wiem, że ciągle martwisz się o bezpieczeństwo panny Quinn, alezdrajcy zostali aresztowani i jedyne, co grozi jej teraz, gdy wyszło na jaw, żejest twoją kochanką, to nieprzyjemne plotki.Wiesz, że Aleksander Pawłowiczwybaczy każdą niedyskrecję pod warunkiem, że są zachowane pozory.Musimyprzenieść pannę Quinn do mniej.niekonwencjonalnego domu i postawić przyniej anioła stróża o niekwestionowanej reputacji.- Zostanie tutaj, ze mną.- Ale.- Dosyć, Herrick.- Rozdrażniony Edmond nalał sobie kolejną porcjębrandy.- Brianna nigdy nie będzie moją żoną.- A kto, do diabła, kiedykolwiek wspominał ci o tym, że chcę być twojążoną? - usłyszeli od drzwi.- 255 -SRSzklanka wypadła z dłoni Edmonda.Brianna opierała się o futrynę, żebynie upaść.Smukłe ciało ginęło w fałdach obszernego szlafroka Wani, potarganewłosy okalały wymizerowaną twarz.Wyglądała młodo i krucho, biła jednak odniej siła.- Ma souris - wybełkotał, robiąc krok w jej stronę.Nie wiedział, co jej powie, ale to było bez znaczenia.Jej spojrzenie było ostre niczym sztylet.Zebrała wszystkie siły izatrzasnęła mu drzwi przed nosem.Gdyby nie czuła się taka słaba i przygnębiona, znalazłaby sposób nawyładowanie frustracji.W pokoju nie brakowało kosztownych bibelotów, którenadawałyby się do rozbicia.Mogłaby to być całkiem efektowna kanonada.Zamiast tego przekręciła klucz w zamku i wróciła do łóżka.Wsunęła się podkołdrę.Do diabła z Edmondem Summerville'em! Jak śmiał zwierzać się temusiwowłosemu człowiekowi, że nigdy nie poprosi jej o rękę?! Nie chciała wyjśćza niego za mąż.Nie martwiła się o zrujnowaną reputację.Nie zależało jej natym, żeby ich związek przekształcił się w coś więcej niż przelotne zauroczenie.Nie powiedziała temu łajdakowi, że prawdopodobnie nosi jego dziecko.I dobrzesię stało.Nie ścierpiałaby, gdyby w poczuciu winy zaczął udawać, że mu na niejzależy, albo jeszcze gorzej, gdyby zaproponował pieniądze, aby się jej pozbyć.Nie wiązała żadnych nadziei z Edmondem, a mimo to była rozczarowana.To co, że ruszył jej na ratunek, zaniedbując obowiązki wobec cara, że zapomniałna chwilę o lojalności wobec Aleksandra Pawłowicza.To co, że całą nocprzesiedział przy jej łóżku i czule głaskał ją po włosach, szepcąc do ucha słowapocieszenia.Była głupia, że w momentach przebudzenia dawała się omamić miłemuuczuciu bycia adorowaną.%7łe z wdzięczności się do niego garnęła, szukającpociechy.Dość tego! Nie pozwoli, by zranił ją jeszcze głębiej, traktując jaknałożnicę.- 256 -SR- Brianna, otwórz! - zawołał Edmond, łomocząc w drzwi.W końcu mu się znudzi, uznała Brianna.Dwie godziny pózniejrzeczywiście przestał się dobijać.Odetchnęła z ulgą.Naciągnęła kołdrę nagłowę.Rana na ramieniu pulsowała tępym bólem.Rozległo się ciche pukanie dodrzwi, po czym usłyszała głos Wani.- Brianna? Przyniosłam ci coś.Mogę wejść?- Jesteś sama? - Brianna wystawiła nos spod kołdry.- Tylko z pokojówką.- Poczekaj chwilę.Próbowała podnieść się z łóżka.- Nie wstawaj, mam klucz.Klucz zazgrzytał w zamku, do pokoju weszła Wania, a za nią młodadziewczyna o rumianych policzkach.- Zobacz, co mam dla ciebie.Wania dała znak pokojówce, żeby postawiła przed Brianną wielką tacę.Dziewczyna zrobiła, czego od niej oczekiwano, dygnęła i wybiegła z pokoju.Powietrze wypełnił smakowity zapach.Mimo mdłości, które powróciły w ciąguostatniej godziny, Brianna poczuła przypływ apetytu.- Pierniki?Podniosła lnianą serwetę.Na tacy znajdował się talerz rosołu, obok grubopokrojony chleb i świeżo upieczone pierniki.- Jeszcze ciepłe, dopiero wyjęte z pieca, ale najpierw zjedz rosół.Kucharka twierdzi, że to najlepsze lekarstwo na wszelkie choroby.Brianna posłusznie sięgnęła po łyżkę.- Doskonały - powiedziała i opróżniła talerz.Wsparła się na poduszkach.Była świadoma, żeWania cały czas przygląda się jej z troską.- Jak się czujesz?- Słabo.- Boli cię?- 257 -SR- Tak, chociaż przyzwyczajam się do ran postrzałowych.Wania uśmiechnęła się i usiadła na skraju łóżka.- Lepiej, żebyś się nie przyzwyczajała.- Też wolałabym nie.Liczę na to, że gdy wrócę do Londynu, zacznęprowadzić spokojniejszy tryb życia.- Wracasz do Londynu? Zamierzasz wyjechać z Petersburga?- Oczywiście.Rosja to piękny, choć raczej zimny kraj, a ty okazałaś migościnność, ale mój dom jest w Anglii.- Rozumiem twoje pragnienie powrotu do siebie, jednak Edmond niezgodzi się wyruszyć w drogę, zanim całkiem nie wyzdrowiejesz.Brianna nie odpowiedziała, dopóki nie zjadła ostatniego pierniczka.Odstawiła na bok tacę i wreszcie spojrzała na Wanię.- W planach dotyczących podróży nie uwzględniam Edmonda.W planachna przyszłość również.Wania ujęła jej dłonie.- Ależ, kochanie, mam nadzieję, że nie obarczasz Edmonda winą za to, cocię spotkało.Brianna wzruszyła ramionami.Nie obwiniała go o porwanie.Edmond niemógł przewidzieć, że Wiktor Kozakow okaże się taki bezwzględny.%7ływiła doEdmonda pretensję o ingerencję w jej życie i spowodowanie w nim wielkiegochaosu.Nie zamierzała wyjawić tego nikomu, nawet tej życzliwej,wyrozumiałej kobiecie.- Prawdopodobnie nie.Zapewniam cię jednak, że nie strzelano do mnieani mnie nie porywano, zanim Edmond nie wymyślił, żebym udawała jegonarzeczoną.Wania zrobiła zdziwioną minę.- To nie do końca prawda, przyznasz, moja droga
[ Pobierz całość w formacie PDF ]