[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pióropusz zaczyna drżeć, światło przygasa na krawędziach.Acton spogląda na swój nadgarstek.- Niezle.- Szczęśliwy traf - kwituje Clarke.Vocoder maskuje jej niepewność.Smoker z trudem zdobywa się na kilka słabych wybuchów, po czym całkowicie sięuspokaja.Acton podpływa bliżej.- Wiesz, na samym początku, gdy mnie tu przysłali, wydawało mi się, że to miejsce okażesię straszną norą.Spodziewałem się, że zabiorę się do roboty, odsiedzę swoje i wyniosę sięstąd.Ale jest zupełnie inaczej.Rozumiesz, co mam na myśli, Lenie?Rozumiem.Ale nie mówi tego na głos.- Tak myślałem - oznajmia mężczyzna, zupełnie, jakby jednak to zrobiła.- To miejscenaprawdę jest.piękne, w pewnym sensie.Potwory też, jeśli tylko dobrze je poznasz.Wszyscy jesteśmy piękni.Acton sprawia wrażenie niemalże łagodnego.Clarke gorączkowo grzebie w pamięci,szukając czegoś na swoją obronę.- Nie mogłeś tego wiedzieć - mówi.- Zbyt wiele zmiennych.To niemożliwe dowyliczenia.Tu wszystko jest nieobliczalne.Obca istota spogląda na nią z góry i wzrusza ramionami.- Obliczalne? Pewnie nie.Ale poznawalne.Nie mam na to czasu, powtarza sobie Clarke.Muszę się zabrać do pracy.- A to już zupełnie inna kwestia - kończy Acton.Nigdy nie miała go za mola książkowego.A mimo to znów tu jest, podłączony do biblioteki.Zwiatło sączące się z zestawu wizualizacyjnego tworzy smugi na jego policzkach.Wygląda na to, że ostatnio Acton spędza tu sporo czasu.Niemal tyle samo, co nazewnątrz.Przechodząc obok, Clarke zerka na ekran.Jest ciemny.- Chemia - rzuca Brander z drugiego końca mesy.Kobieta kieruje na niego swe spojrzenie.Brander wskazuje kciukiem nieświadomego niczego Actona.- To właśnie go interesuje.Dziwaczne pierdoły.Nudne jak cholera.To samo interesowało wcześniej Ballard.Clarke sięga po wolny zestaw od sąsiedniegoterminalu. - Oo, stąpasz po cienkim lodzie - ostrzega Brander.- Pan Acton nie lubi, kiedy ktoś czytamu przez ramię.W takim razie pan Acton zapewne włączył sobie tryb prywatny, a wtedy i tak nie będęmogła.Kobieta siada i wsuwa zestaw na głowę.Acton nie uruchomił ustawień prywatnych;Clarke bez problemu podłącza się do sygnału, z którego korzysta mężczyzna.Laserywytrawiają na jej siatkówce kolumny tekstu i wzory chemiczne.Serotonina.Acetylocholina.Moderacja neuropeptydów.Brander ma rację: to strasznie nudne.Ktoś jej dotyka.Kobieta nie zrywa gwałtownie zestawu wizualizacyjnego.Spokojnie zdejmuje go zgłowy.Tym razem nawet nie drgnęła.Nie da mu tej satysfakcji.Acton odwrócił się w jej stronę razem z krzesłem, zestaw wizualizacyjny dynda mu naszyi.Jego ręka spoczywa na jej kolanie.- Cieszę się, że mamy te same zainteresowania - mówi cicho.- Nie jest to wcale takiezaskakujące.Jest między nami pewien rodzaj.chemii.- To prawda - Clarke odwzajemnia jego spojrzenie, ukryta bezpiecznie za nakładkami.-Szkoda tylko, że reaguję alergicznie na pojebów.Mężczyzna uśmiecha się.- Oczywiście to nigdy nie miałoby racji bytu.Nie ten wiek.Wstaje i odwiesza zestaw namiejsce.- Jestem za młody, żeby być twoim ojcem.Przechodzi przez mesę i schodzi w dół podrabince.- Co za dupek - zauważa Brander.- To dopiero kawał chuja, w przeciwieństwie do Fischera.Dziwię się, że z nim niewdajesz się w bójki na okrągło.Brander wzrusza ramionami.- Nie ta dynamika.Acton po prostu jest dupkiem.Fischer był pieprzonym zbokiem.Nie wspominając już o tym, że nigdy się nie bronił.Zatrzymuje jednak tę uwagę dlasiebie.Zwięcące na szmaragdowo, koncentryczne kręgi.Stacja Beebe znajduje się w samymcentrum.Oprócz tego na wyświetlaczu porozrzucane są chaotyczne plamki słabszychświatełek: szczeliny i wychodnie poszarpanych skał, bezkresne, błotniste równiny,euklidesowe kontury ludzkiej maszynerii; wszystko to sprowadzono do jednego, wspólnegomianownika akustycznego. Jest tam też coś jeszcze, częściowo euklidesowego, częściowo darwinowskiego.Clarkeprzybliża obraz.Ludzkie ciało za bardzo przypomina wodę morską, by mogło odbijać się odniego echo radiolokacyjne, ale kości widać bez problemu.Maszyneria w środku jest jeszczewyrazniejsza.Krzyczy pod wpływem najsłabszego sygnału sonaru.Kobieta ustawia ostrośćwyświetlacza i pokazuje palcem półprzezroczysty, zielony szkielet z mechanizmem w klatcepiersiowej.- To on? - pyta Caraco.Clarke potrząsa głową.- Może jednak.Cała reszta jest.- To nie on.- Clarke dotyka przełącznika.Wyświetlacz ponownie pokazuje maksymalnymożliwy zasięg.- Jesteś pewna, że nie ma go w jego kajucie?- Wyszedł na zewnątrz siedem godzin temu.Od tamtej pory nie wrócił.- Może po prostu trzyma się blisko dna.Może jest za skałą.- Może.- W głosie Caraco pobrzmiewa powątpiewanie.Clarke odchyla się na krześle.Jej potylica dotyka tylnej ściany kabiny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •