[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wielu dzielnychmężczyzn znalazło zatrudnienie w rybołówstwie, a tkalnie potrzebująsiły roboczej setek kobiet.W zamian otrzymują godziwą płacę, apostęp w ten sposób przestaje być udziałem wyłączne nielicznych.Ciludzie nie będą nigdy tacy jak ty i ja.Nie posiadają nic, są niczym, aich nazwiska są jak dym na wietrze.Ale dzięki krokom, które podjąłrząd we współpracy z właścicielami ziemskimi oraz książętami,dobrobyt stał się teraz osiągalny dla wszystkich.Czy wiedziałaś, żewiększość bachorów, które dorastały na odległych farmach, nie potrafipisać ani czytać? Najbliższa pomoc medyczna jest oddalona o całe dniedrogi i z tego powodu wielu ludzi umierało.Wszystko to ulegniezmianie, Mary, dzięki postępowi.Jego słowa przebrzmiały, a Mary siedziała teraz przy stole wmilczeniu.Nie wiedziała, co powinna odpowiedzieć, i wstydziła się, żetak szybko i bez namysłu wydała osąd.Być może to, co przeżyła w Jed-burghu, zakłóciło trzezwość jej oceny i być może jej własne położenieprzyczyniło się do tego, że jej los wydał się bliższy wypędzonym zojczyzny mieszkańcom regionu Hihglands, niż było w rzeczywistości.Być może Malcolm jednak miał rację.Być może dla tych ludzi zwyżyn rzeczywiście było lepiej, gdy osiedlali się na wybrzeżu.Było znimi tak jak z dziećmi, które nie wiedzą, co jest dla niech dobre.A wich imieniu muszą decydować rodzice.Jako pan tej ziemi, którą onizamieszkiwali, Malcolm podjął decyzję w imieniu tych ludzi.Zapewnenie była to dla niego łatwa decyzja, a Mary wstydziła się teraz, żepochopnie oskarżyła go o chciwość i żądzę zysku. - Proszę cię - odezwała się i opuściła przy tym z pokorą głowę - byśmi wybaczył moje zuchwałe i niezbyt przemyślane słowa.Obawiam się, żebędę musiała jeszcze wiele się nauczyć o mojej nowej ojczyznie.- Z wielką ochotą pomogę ci w tym - odparł Malcolm ześmiechem.- Pójdz więc ze mną, Mary.Pragnę ci pokazać wszystko, conależy do moich włości.1- Wciąż żadnych konkretnych rezultatów?Głos Waltera Scotta zabrzmiał dobitnie.Z rękoma skrzyżowanymina plecach chodził po swoim gabinecie tam i z powrotem.Quenti-nowinasunęło się porównanie wuja z dzikim zwierzęciem, które zamkniętow klatce.- Od bitego tygodnia tropi pan tych podpalaczy i mordercówi wszystkim, co jest mi pan w stanie powiedzieć, jest to, że wciąż niema konkretnych rezultatów?Charles Dellard stał pośrodku pokoju.Jego mundur leżał jakzwykle idealnie, a czarne buty do jazdy konnej lśniły bez zarzutu.Ostre rysy twarz inspektora straciły jednak odrobinę swej pewności.- Proszę o wybaczenie, sir - odezwał się cicho.- W dochodzeniunie poczyniliśmy niestety spodziewanego postępu.- Nie? - Scott podszedł do swego gościa, wysuwając do przodużuchwę, tak iż Quentin poczuł lęk, że jego wuj może nawet posunąć siędo rękoczynów.- Sądziłem, że był pan zaledwie o krok od schwytanialudzi, którzy kryją się za tymi napadami?- Być może - wyznał Dellard, zgrzytając zębami - była to pomyłka.- Pomyłka! - Scott parsknął teraz niczym rozwścieczony byk.Quentin rzadko widział swego wuja tak bardzo rozjuszonego.- Ta pomyłka, szanowny inspektorze, sprawiła, że moja rodzinai dom znalazły się w prawdziwym niebezpieczeństwie.Tamtej nocywszyscy czuliśmy potworny strach.A gdyby ten młody człowiek, którytu stoi - Scott wskazał na Quentina - nie okazał tyle odwagi i brawury,być może stałoby się coś jeszcze gorszego. - Wiem, sir.I proszę pana, by przyjął pan ode mnie słowa przeprosin.- Pańskie przeprosiny, z całym szacunkiem, w żadnym wypadkunie zmniejszają zagrożenia, inspektorze.%7łądam, aby wykonał panswoją misję i pojmał bandytów, którzy dokonali napadu na mojedomostwo i mu zagrozili.- Nic innego nie czynię, sir.Niestety, straciliśmy ślad, którympodążałem ja i moi ludzie.Czasami takie rzeczy się zdarzają.- Być może jednak z tej przyczyny, iż podążał pan fałszywymtropem - zarzucił mu z goryczą sir Walter.- Wielokrotniewskazywałem panu na poszlaki, na które natrafił mój siostrzeniec orazja, ale pan odrzucił wszelką pomoc.Tam, na zewnątrz - wskazał dużeokno, które ukazywało widok na drugi brzeg rzeki - znajduje sięniezbity, wypalony w ziemi dowód, że nasze przypuszczenia przez całyczas były słuszne.Napady, jakie miały miejsce w ostatnich tygodniach,są ze sobą powiązane, Dellard, czy to się panu podoba czy nie.Inspektor skinął głową z namysłem, podszedł do okna i wyjrzał przeznie.Chociaż od napadu upłynął prawie cały tydzień, wciąż jeszcze dobrzebyło widać miejsce, w którym na trawie przybrzeżnej skarpy zostałwypalony znak.Auk podobny do półksiężyca przecięty pionowąkreską.Scott stanął obok niego, z najwyższym tylko trudem panując nadwściekłością i rozczarowaniem.- Moja małżonka od tamtej nocy nie może dojść do siebie, Dellard.Gnębią ją koszmary, wciąż widzi zamaskowanych jezdzców w czarnychpelerynach, którzy nastają na jej życie.Trzeba koniecznie położyć temukres.Rozumie pan?- Czegóż pan ode mnie oczekuje? Nie jestem przecież lekarzem.Nie jestem w stanie przedsięwziąć niczego, co odegnałoby koszmarypańskiej małżonki.- Nie, ale z pewnością może pan zlikwidować ich przyczynę.Radził mi pan, abym pozostał w Abbotsford, ja zaś posłuchałempańskiej rady, Dellard.A jednak sprawy przybrały jeszcze gorszy obrót,ponieważ dopiero wtedy skusiłem moich wrogów.Ta tchórzliwa bandazbójców napadła na mnie tutaj, w moich własnych murach.I nie manikogo, kto mógłby chronić moich bliskich.- Zdaję sobie z tego sprawę, sir, i jest mi z tego powodu przykro.Miałem. - Prosiłem pana o to, by kilku pańskich ludzi odesłał pan do ochrony Abbotsford, jednak odmówił pan spełnienia tej prośby [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •