[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tylko parę sekund i wciągniesz mnie z powrotem.- Niby dlaczego?- Bo tam jest złoto.- Pieprzysz - parsknął Jilin, jednak z podejrzliwym błyskiem w oku wychylił się przezkrawędz.- Kurwa mać - stęknął, z zaskoczeniem unosząc wzrok.- Kurwa - powtórzył, szybkosię jednak opanował.- Nie potrzebuję cię do tego.- Oczywiście, że potrzebujesz.Sam nie dosięgniesz tego z góry.Komu ufasz na tyle, żedałbyś mu się opuścić?Przez twarz osiłka przemknął błysk zrozumienia.- A dlaczego ty mi ufasz?- Dlatego, że mam zamiar dać ci to złoto.Chcę tylko rzucić na nie okiem, potem ci jeoddam.- Jedyną cechą Jilina, na której można było polegać, była chciwość.Chwilę pózniej, trzymany za kostki, Shan zwisał głową w dół nad przepaścią.Ołówekwypadł mu z kieszeni i koziołkując, poleciał w otchłań.Zamknął oczy, gdy Jilin, rechocząc,potrząsnął nim w górę i w dół jak zabawką.Ale gdy je otworzył, zapalniczka była tuż przednim.W mgnieniu oka znalazł się znów na górze.Zapalniczkę wyprodukowano naZachodzie, ale ozdabiał ją wygrawerowany chiński ideogram długowieczności.Shan widywałjuż podobne: często rozdawano je jako upominki na zebraniach partyjnych.Chuchnął na nią ijego oddech osiadł mgiełką na gładkiej powierzchni.Nie było znać odcisków palców. - Dawaj - warknął Jilin, zerkając na strażników.Shan zacisnął dłoń.- Jasne.Ale coś za coś.Oczy Jilina zapłonęły wściekłością.Uniósł pięść.- Rozerwę cię na kawałki.- Zabrałeś coś, co było przy zwłokach.Wyciągnąłeś z dłoni.Chcę to dostać.Jilin sprawiał wrażenie, jakby się zastanawiał, czy zdąży pochwycić zapalniczkę, gdyzepchnie Shana w przepaść.Shan wycofał się poza zasięg jego rąk.- Nie sądzę, żeby to było coś cennego - powiedział.- Ale ta zapalniczka.- Zapalił ją.-Zobacz.Wiatroodporna.- Wyciągnął zapalniczkę ku osiłkowi, zwiększając ryzyko, żedostrzegą ją strażnicy.Jilin natychmiast sięgnął do kieszeni i wyciągnął nieduży zaśniedziały metalowykrążek.Rzucił go na dłoń Shana i chwycił zapalniczkę.Shan wciąż trzymał ją mocno.- Jeszcze jedno.Pytanie.Jilin warknął i obejrzał się za siebie na zbocze.Gdyby mógł, rozgniótłby Shana namiazgę, wiedział jednak, że najmniejsza szamotanina sprowadzi strażników.- Chcę od ciebie opinii specjalisty.- Specjalisty?- Od morderstw.Jilin o mało nie pękł z dumy.W jego życiu także były kluczowe momenty.Zwolniłuścisk.- Dlaczego tutaj? - zapytał Shan.- Dlaczego zabójca wywiózł ofiarę tak daleko zamiasto, a potem zostawił ciało na widoku?W oczach Jilina pojawił się niepokojąco tęskny błysk.- Dla publiczności.- Dla publiczności?- Ktoś kiedyś mówił mi o drzewie padającym w górach.Nie wydaje dzwięku, jeśli wpobliżu nie ma nikogo, kto mógłby go usłyszeć.Po co zabijać, jeśli nikt nie miałby tegozauważyć? Dobre morderstwo wymaga publiczności.- Większość morderców, jakich znam, działa skrycie.- Nie chodzi o świadków, tylko o tych, którzy je odkrywają.Bez publiczności nie możebyć wybaczenia - recytował starannie, jak wyuczoną na tamzingach lekcję.To prawda, uświadomił sobie Shan.Więzniowie odkryli ciało dlatego, że chciał tego morderca.Przez chwilę wpatrywał się w dzikie oczy Jilina.Wreszcie wypuścił zapalniczkę ispojrzał na metalowy krążek.Był wypukły, miał pięciocentymetrową średnicę.Niewielkieszczeliny w górnej i dolnej części wskazywały, że był przeznaczony do nasunięcia na jakąśtaśmę.Wzdłuż krawędzi biegł tekst zapisany nieczytelnym dla Shana starożytnym tybetańskimpismem.W środku widniała stylizowana głowa konia.Z pyska zwierzęcia sterczały kły.Ochronny pierścień otaczający Choje rozstąpił się, gdy Shan podszedł bliżej.Nie byłpewien, czy nie powinien zaczekać, aż lama zakończy medytację.Ale gdy tylko usiadł obok,Choje otworzył oczy.- Oni mają procedury na wypadek strajku, rinpocze - powiedział cicho Shan.- Z Pekinu.Spisane w książce.Strajkującym daje się szansę okazania skruchy i dobrowolnego przyjęciakary.Jeśli nie, morzy się wszystkich głodem.Kara dla przywódcy ma działać odstraszająco naresztę.Po tygodniu strajk więznia lao gai może zostać uznany za najcięższe przestępstwo.Jeśliokażą się pobłażliwi, dodadzą po prostu dziesięć lat do każdego wyroku.- Pekin zrobi, co musi zrobić - padła spodziewana odpowiedz - a my zrobimy, co należydo nas.Shan powoli przeniósł wzrok na mnichów.W ich oczach malował się nie strach, leczduma.Wskazał ręką stojących w dole strażników.- Wiesz, na co oni czekają.- To było stwierdzenie, nie pytanie.- Tamciprawdopodobnie są już w drodze.Tak blisko granicy nie zajmie im to wiele czasu.Choje wzruszył ramionami.- Tacy ludzie zawsze na coś czekają.Paru siedzących najbliżej mnichów roześmiało się cicho.Shan westchnął.- Człowiek, który tu zginął, miał w ręce to.- Upuścił medalion na dłoń Choje.- Myślę,że zdarł to z mordercy.Gdy wzrok lamy spoczął na krążku, w jego oczach pojawił się błysk rozpoznania,potem spojrzenie stwardniało.Przesunął palcem po napisach, pokiwał głową, po czym puściłmedalion w obieg.Wśród mnichów rozległo się kilka okrzyków podniecenia.Przekazywali gosobie z rąk do rąk, wodząc za nim zdumionym spojrzeniem.Między mordercą a jego ofiarą nie doszło do prawdziwej walki.Shan wiedział o tym.Doktor Sung miała pod tym względem rację [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •