[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Już przedtem Nicolasomówił z Brianem i Randżanem dalszą taktykę postępowania.Zawszelką cenę musieli przeszkodzić tamtym trzem w dotarciu doobozowiska i powiadomieniu bandy o odrzuceniu warunku uwolnieniazakładników.Gdyby się to nie powiodło, Aidan byłby zgubiony.Popędzili więc konie i dopiero gdy zbliżyli się do ściganych naodległość kilkunastu metrów, tamci zwrócili na nich uwagę.Upłynęłajednak jeszcze długa chwila, zanim przyszło im do głowy, żenadjeżdżający mogą stanowić dla nich zagrożenie.Początkowowyglądali na zdezorientowanych, wkrótce jednak na ich twarzachodmalował się niepokój.Nim zdążyli sięgnąć po broń, Randżan,Nicolas i Brian dobyli pistoletów i wycelowali w nich.Tamci zastygliw pół ruchu, następnie unieśli ręce w górę i powoli zwrócili dłonie nazewnątrz, aby pokazać, że są nieuzbrojeni.Brian zeskoczył z konia.- Na ziemię - rozkazał.Mężczyzni wykonali polecenie.Nicolas zsiadł również i przejął ichkonie.W pewnej chwili dostrzegł kątem oka jakiś podejrzany ruch ijednocześnie jeden z mężczyzn jęknął i osunął się na ziemię.W jegoprawym ramieniu tkwił aż po rękojeść sztylet Randżana.Nie zsiadającz konia, Randżan odwiódł kurek pistoletu, podczas gdy Brian zdjąłprzytroczoną do siodła linę i stanął za plecami pojmanych, aby związaćim ręce. -U nas się nie obłowicie  pouczył go jeden z jeńców. To naszteren!Randżan mlasnął tylko językiem i zachował milczenie.Kiedy Brianzwiązał również ręce mężczyzny leżącego na ziemi, Randżan Khanzsiadł z konia i wyciągnął tamtemu sztylet z ramienia.Z rany chlusnęłakrew, mężczyzna jęknął głośno z bólu.- Nie sądziłem nawet, kapitan sahib, że tak nam ułatwią sprawę - rzekłRandżan, zwracając się do Nicolasa.Podszedł do Briana, pomógł muumieścić jeńców twarzą w dół na grzbietach koni i każdemu z nichwetknął knebel w usta.- A jeśli to nie jest obozowisko ich kompanów i tylko chcieli tuodpocząć? - zapytał Briana Nicolas.- Widziałeś przez całą drogę, aby choć raz zrobili postój w pobliżuobozu zwykłych wędrowców? Przecież ci ludzie napadają i mordują,muszą więc liczyć się z tym, że ktoś ich może rozpoznać.Pół godziny pózniej znalezli się w pobliżu obozowiska.Randżanbezceremonialnie zrzucił jeńców z koni, z dobytym pistoletem kazałim przykucnąć w pobliskiej niszy skalnej, związał im nogi i sprawdziłkneble.- Mamy teraz przynajmniej wierzchowca dla Aidana, to oszczędzinam trudu przy wyborze koni z ich obozowiska - powiedział, chowającz powrotem pistolet.Powiedli konie nieco dalej i spętane pozostawili wmiejscu osłoniętym przez skały.Krocząc ostrożnie wąską ścieżką, zbliżyli się do obozu bandytów ileżąc na brzuchu, sięgnęli wzrokiem przez suche gałęzie krzewów wdół.Obóz był większy, niż sądzili, mieścił około pięćdziesięciumężczyzn i co najmniej trzydzieści namiotów.Na prawo od niegodostrzegli obszerne ogrodzenie z końmi.- Co pan o tym myśli, kapitan sahib} - zapytał Randżan.- Co to za namiot, po prawej? - zastanowił się Nicolas.- Ten, przedktórym siedzi dwóch strażników?- To nie muszą być wcale strażnicy - odparł Brian. Spójrz, tamdalej, przed innym namiotem też siedzi dwóch.Przecież jeśli Aidansiedzi gdzieś związany, nie muszą go pilnować.- Może warto zapytać tych tutaj? - Nicolas wskazał ruchem głowy wstronę, gdzie zostawili jeńców. - Prędzej umrą, niż coś powiedzą, sir - odparł Randżan.- Dobrzeznam takich typów.- Możemy przecież spróbować.- Tak.I zaryzykować, że zdradzą nas ich krzyki! - sprzeciwił sięBrian.- Więc co teraz robić?- Czekać.- Randżan wskazał na duży namiot pośrodku obozu.-Pewnie należy do ich herszta.- Tylko że to nam teraz nic nie da.- Brian markotnie zmarszczyłczoło.- W jakimś momencie będą musieli przynieść Aidanowi coś dojedzenia - powiedział Nicolas i podczołgał się jeszcze kawałek doprzodu.- Nie uzgodniliśmy jeszcze, co mamy robić - zauważył Randżan.- Tu się nie ma nad czym zastanawiać - odparł Brian.- Gdy tylkozorientujemy się, gdzie on jest, zakradniemy się tam i go uwolnimy.- Ach, jakież to proste!  mruknął Randżan z kpiącym uśmieszkiem.Wycofali się, wstali i wrócili do koni.- Nie powiedziałem, że to będzie proste - odparł Brian zapalczywymtonem - ale musimy zacząć działać.- To zbyt ryzykowne.Sam widziałeś, ilu ich się tam kręci zaoponował Randżan.- W nocy większość z nich będzie spała.- Mówisz tak, jakbyś nie wiedział, że mamy do czynienia zniebezpieczną bandą.- Nie mamy wyboru, to jedyne rozwiązanie.- Zawsze jest jakieś inne rozwiązanie, trzeba tylko wpaść na właściwypomysł.- Sądzę - zabrał głos Nicolas - że podporucznik Casey ma słuszność.Powinniśmy zaryzykować.- Wspaniale - mruknął Randżan.- Nigdy jeszcze nie słyszałem czegośrównie głupiego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •