[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Balwierz wkrótce odjedzie - powiedział jej któregoś ranka, kiedy mu pomagałaprzynieść drwa do paleniska.- Nie mógłbym zostać w Exmouth i zamieszkać z tobą?Spojrzenie jej pięknych oczu stwardniało, lecz nie odwróciła wzroku.- Nie dam rady cię utrzymać.Sama, żeby wyżyć, muszę być po trosze szwaczką, potrosze ladacznicą.Gdybym miała jeszcze ciebie, musiałabym być na skinienie każdego chłopa.Z naręcza, które niosła, spadła jedna szczapa.Editha zaczekała, aż Rob ją podniesie,potem odwróciła się i weszła do domu.Odtąd odwiedzała ich rzadziej i ledwie się do Roba odzywała.Na koniec w ogóleprzestała przychodzić.Balwierzowi widać dość zależało na tych przyjemnościach, bo stał siębardziej gderliwy.- Dureń! - krzyczał, gdy Robowi znowu rozsypały się piłeczki.- Teraz wez tylko trzy, alerzucaj wysoko, jakbyś żonglował wszystkimi.Kiedy trzecią masz w górze, klaśnij w ręce.Rob posłuchał i po klaśnięciu zdążył złapać trzy piłeczki.- Widzisz? - powiedział Balwierz zadowolony.- W tym czasie, kiedy klaszczesz,mógłbyś wyrzucić pozostałe dwie piłeczki.Rob spróbował, zderzyły się jednak w powietrzu i znowu rozsypały.Balwierz klął, apiłeczki toczyły się na wszystkie strony.Pewnego dnia raptem się okazało, że do wiosny zostało już tylko parę tygodni.Którejś nocy Balwierz, sądząc, że Rob śpi, podszedł i otulił go niedzwiedzią skórą, by mubyło ciepło i przytulnie, postał nad posłaniem długą chwilę, patrząc na niego, potemwestchnął i odszedł.Rano przyniósł z wozu bat.- Nie myślisz o tym, co robisz - oświadczył.Rob nie widział, żeby Balwierz uderzyłkiedy konia, ale teraz gdy upuścił piłeczki, bat świsnął i ciął go po nogach.Zabolało strasznie.Rob krzyknął i wybuchnął płaczem.- Podnieś piłeczki.Pozbierał je i wyrzucił w górę, efekt był jednak równie żałosny, toteż rzemień znówtrzepnął go po nogach.Dawno temu ojciec bijał Roba, i to z wielu powodów, ale nigdy batem.Raz za razem chłopiec zbierał piłki i próbował żonglować, lecz nie potrafił, a wtedy batciął go po nogach, aż krzyczał.- Podnieś piłki.- Panie Balwierzu, proszę!.Balwierz twarz miał zawziętą.- To dla twego dobra.Rusz głową.Pomyśl! Mimo że dzień był zimny.Balwierz sięspocił.Ból zmusił Roba do zastanowienia się nad tym, co robi, ale wstrząsały nimniepohamowane łkania i czuł się tak, jakby mięśnie nie należały do niego.%7łonglował gorzejniż kiedykolwiek.Stał wstrząsany szlochem, łzy ciekły mu po twarzy i smarki wpadały doust, kiedy Balwierz go bił.Jestem Rzymianinem, powtarzał sobie.Jak dorosnę, odnajdę tegoczłowieka i zabiję.Balwierz bił go, aż krew przesiąkła przez nogawki nowych spodni uszytych przez Edithę.Potem rzucił bat i wielkimi krokami wyszedł.Tego wieczora pózno wrócił do domu i pijany padł na łóżko.Rano, kiedy się obudził,oczy miał łagodne, ale ściągnął wargi spoglądając na nogi Roba.Zagrzał wody i szmatąodmoczył zaschłą krew, po czym wydobył garnek z niedzwiedzim sadłem.- Wetrzyj je dobrze - polecił.Zwiadomość, że zaprzepaścił szansę, bolała Roba bardziej niż rozcięcia i siniaki nanogach.Balwierz przejrzał swoje mapy.- Ruszam w Wielki Czwartek i zabiorę cię do Bristolu.To ruchliwy port, może znajdziesztam jakieś zajęcie.- Tak, panie Balwierzu - rzekł Rob cichutko.Balwierzowi wiele czasu zajęło przyszykowanie śniadania, a gdy było gotowe, obficie nałożył mu owsianki, grzanek z seremi jajek na boczku.- Jedz, jedz - burknął.Usiadł i przyglądał się, jak Rob wmusza w siebie jedzenie.- Przykro mi - powiedział.- Sam zaznałem jako dzieciak włóczęgi i wiem, jak ciężkiepotrafi być życie.Przez cały poranek odezwał się do niego już tylko raz.- Możesz zatrzymać to ubranie - powiedział.Kolorowe piłeczki znalazły się w sakwie i Rob już nie ćwiczył.Do Wielkiego Czwartkupozostawało prawie dwa tygodnie, gdy Balwierz, nadal wymagający od niego ciężkiej pracy,zagonił go do szorowania pełnych drzazg podłóg w obu izbach.W domu co roku na wiosnęmama myła ściany i Rob zrobił to teraz.Tu nie było tyle dymu co u mamy, za to ściany nigdychyba nie były myte, toteż gdy tego dokonał, różnica była widoczna.Po południu jak za sprawą czarów wyjrzało słońce, malując migotliwe morze błękitem iłagodząc słone morskie powietrze.Po raz pierwszy Rob zdołał pojąć, dlaczego ktokolwiekchce mieszkać w Ennouth.W lesie za domem spod skorupy wilgotnych liści wyszły małezielone kiełki.Nazrywał pełen garnek pędów paproci i ugotowali tę nowalijkę z boczkiem.Rybacy wypływali już w spokojniejsze z każdym dniem morze, toteż Balwierz spotkał kiedyśpowracającą łódz i kupił ogromnego dorsza i kilka rybich łbów.Zasadził Roba do krojeniasolonej słoniny i powoli ją zesmażył na patelni, aż stała się chrupka.Potem ugotował zupę,mieszając mięso z rybą, pokrojoną rzepą, wytopionym tłuszczem, tłustym mlekiem i odrobinątymianku.Zjedli ją w milczeniu z chrupkim ciepłym chlebem, obaj świadomi, że już wkrótceRob nie będzie tak dobrze jadał.Część zawieszonej jesienią pod pułapem baraniny zzieleniała, więc Balwierz wykroiłzepsute kawałki i wyniósł do lasu.Z baryłki z jabłkami mocno śmierdziało, jedynie częśćowoców się przechowała.Rob przechylił baryłkę, wysypał renety, przebrał je i odłożył na bokzdrowe.Były twarde i krągłe.Przypomniawszy sobie, jak Balwierz go uczył miękkiego chwytu dając do żonglowaniajabłka, podrzucił teraz trzy: hop, hop, hop.Wszystkie złapał.Podrzucił je znowu, wysoko, klaszcząc w ręce, zanim opadły.Wziął jeszcze dwa jabłka, wyrzucił w górę wszystkie pięć.Uderzyły o siebie, po czymwylądowały na podłodze zmiażdżone.Rob zamarł, nie wiedząc, gdzie jest Balwierz.Byłpewien, że znów dostanie baty, jeśli Balwierz odkryje, że marnuje jedzenie.Ale nie usłyszałprotestu z drugiej izby.Zaczął wkładać zdrowe jabłka z powrotem do baryłki.Nie był to próżny wysiłek,powiedział sobie, wygląda na to, że lepiej wylicza czas.Wybrał jeszcze pięć jabłekodpowiedniej wielkości i puścił je w ruch.Tym razem prawie mu się udało, zawiodły go tylkonerwy i owoce stuknęły o podłogę jak strącone z drzewa jesienną wichurą.Pozbierał jabłka i znowu jął żonglować.Biegał za nimi po całej izbie, toteż zamiastgładko i pięknie, wyszło to nierówno, ale wszystkie jabłka wzlatywały i spadały mu do rąk, iśmigały z powrotem w górę, w dół.Jeszcze raz, i jeszcze!- O mamo - powiedział drżącym głosem, choć wiele lat pózniej miał się zastanawiać, czyw ogóle przyłożyła do tego ręki.Hop, hop, hop, hop hop!- Panie Balwierzu - powiedział głośno, bojąc się zawołać.Drzwi się otworzyły i w tejżechwili jabłka rozsypały się po podłodze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •