[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na kuchni, w sieniach, kucharz w białym fartuchu i dwóch kuchtów wspencerkach gotowali, smażyli, krzątali się i pracowali już, choć ledwie byładziewiąta.W pokojach od ulicy, przybranych starannie, powybijanych dywanami,wykadzonych, ozdobionych mnóstwem fraszek niepotrzebnych, bez którychwszakże kobiety dobrego wychowania obejść się nie mogą; — zapach żydomwłaściwy ustąpił przed wytwornym kadzidłem, sprzęty miejscowe tak zręczniepoprzykrywano, pozastawiano, że choć żydowskie, uchodziły.Widać było ztego wszystkiego, że "jakaś wielka pani" według definicji żydowskiej, przybyłado powiatowego miasteczka, zapewne w nadziei zabaw, które młodzieżprzygotowała korzystając ze zjazdu.Dwór tej wielkiej pani, zajmował drogonajętą drugą domu połowę, i w domu całym nikt więcej prócz przekradającychsię po cichu gospodarzy, zepchniętych gdzieś do kąta, nie wstąpił już za próg.O dziewiątej rano otwarte już były okiennice i służące latały jedna po drugiej zaherbatą, po wodę, po kaszkę, po dywan, po Jana i Pawła — dla pani, i do panisiedzącej w głównym pokoju na kanapie ostawionej poduszkami,poduszeczkami, ze stołeczkiem pod nogami.Stół przed nią obwieszonywzorzystą serwetą, zarzucony był mnóstwem gracików przeznaczonych nazaspokojenie tysiąca potrzeb mogących się przytrafić.Każda flaszeczkąpostawiona była na pewien obmyślony przypadek, każde pudełeczko często razw rok nie otwierane czekało jakiejś szczególnej niedyspozycji, na którejuleczenie służyło; były chusteczki na różne chłodu rodzaje, wonie na wszelkieusposobienia, posiłki na różne ckliwości i t.d.Pani w białym tyftykowym szlafroczku, ściągniętym sznurem jedwabnym, wświeżym czepeczku, w popielatych jasnych rękawiczkach na malutkichraczkach, z książką, której nie czytała, rozparta dumała w milczeniu.Był to typznajomy kobiety trzydziestoletniej, mającej więcej niż lat trzydzieści; aleskutkiem usilnych starań, pielęgnowania, dozoru, nie dającej uciec piękności,która by się już innej mniej bacznej wymknąć potrafiła.Bardzo szczęśliwiepiękność tej pani utrzymała się świeżo i w całym dawnym blasku.Lata jej niezniszczyły, strapienia nie zostawiły na niej śladu; zaledwie usilny badaczzbliżanie się lat niemiłych zwiędnienia, byłby dostrzegł na twarzy pełnej jeszczemłodocianego wdzięku, w niedostrzeżonych zarysach ukrytych z nadzwyczajnąsztuką.Miała lat trzydzieści kilka, ale twarz, ale oczy zadawały kłamstwometryceBiała jak kość słoniowa, z lekkim a nie kupionym rumieńcem, z ząbkami jakperełki równemi i błyszczącemi w uśmiechu, z ogromnym kruczej czarnościwarkoczem; wydawała się jeszcze młodziuchną mężatką.Przecież dwadzieściakilka lat temu jak szła do ołtarza! Piękne czarne oczy pokryte długą rzęsą, którąpoeta jakiś przyrównał do skrzydła jaskółki, błyszczały życiem, choć wyraz ichjak całej twarzy zdradzał chorobliwe usposobienie do tęsknoty, do smutku choćby bez przyczyny.Przy rumieńcu zdrowia, przy pozorach dostatku i szczęścia,widać było w tej kobiecie wieczne niezadowolnienie ze wszystkiego, ciągłąpotrzebę utyskiwania nad losem.Zdawała się szukać powodów tylko doużalenia, do opłakiwania nieszczęść, które rozdrażniona tworzyła wyobraźnia.Ta chorobliwa skłonność nie tylko, że nie ujmowała jej wdzięku, ale może jąmilszą jeszcze i ponętniejszą czyniła, dodając jakiegoś uroku nieopisanego.Byłajak dziecię pieszczotliwe, któremu z tem do twarzy.Wprawdzie tak pięknej kobiecie nie mogło z czemkolwiek bądź być niepięknie,nic jej zeszpecić by nie potrafiło Twarz ze wszystkiemi składającemi ją rysy,kibić, nóżkę, rękę, miała zadziwiającej doskonałości kształtów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •