[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pote mi siejus nie trefiło kiela cas.Telo na mnie tyk grzyhów; mało, nie duzo.I co się nie zrobiło: wyzdrowiał Smaś.Ale już zbójeckiego rze-miosła zaniechał.- Jesce mi nie tak to, co mi ta ten księzyk napedział, hoć fajnie semnom ugwarzeł, o piekle mi uradzieł telo, co jaze cud radość bełosłuhać, ani ta pokuta, co mi jom wsuł, a godnie ta tego beło wsute,do rozumu wjehało: jako to, cok ozdrowiał.Bo on mi ta, ten księzyk,gwarzi, gwarzi, jakie to ta diabły w tem piekle, jako duse warzomwe smole, jako klescami targajom, po klińcak włócom, a ja se myślałza ten cas: hej! selenie jako mie ta prógowało za zycia, to ja sie i tykdiabłów po śmierzci nie bars bojem.Nie wiem, cy som jest ciętse142Na skalnym Podhaluhłopy jako śpiscy hłopi, a przecie mie ci w rencak mieli, a wysełek.Ty ta górala, a jesce myśliwego i złodzieja, diabłami nie stras, boon dość diasków wse uświacy.Przydzie kurniawa we wirhak, zasujecie; z niedzwiedzie sie sprógu-jes; Luptacy abo hajduki cię przisied-nom: cy nie diabły? Ale jek se to meślał: jak mi Ty dopomozes, PanieBoze, co pozdrowieni, to jek Twój.I ono sie wej tak stało.Swistace, niedzwiedzie sadło nie zdołałonic, babskie, hłopskie cary, zamówienia, od-cynienia nic, a On, PanBóg, zdołał.Tagek se pedział, kie mi ta ten księzyk nakazował, jakoto Panu Bogu zbójectwo przemierzłe: pozdrowis mie, Panie Boze,jus tyz więcyl w Luptów nie pude.Nie bedem więcyl zbijał, kie sieTy w tym tak nie ciesys, ba Cie to wrodzi.Haj.Bedzies Ty se mnomdobry, tak tys i ja s Tobom.Ja wse taki beł: kiek beł s kim zły, to niedaj Boze! Jaze mi płomienie biegały po ręcak.Kiek zaś s kim bełdobry abo my udobrowali ze sobom, pojednali sie: to u mnie jednosłowo, tak jako i u Niego, hań w górze, nad obłoke.143Kazimierz Przerwa-TetmajerO BARTKU GRONIKOWSKIMRAUBSZYCUMiał Bartek Gronikowski z Bukowiny swoje dziesięcioro przy-kazania, hoć ik ta tak do znaku nie było dziesieńć.Ja jest twój las, cobyś po mnie hodzieł, ka ci sie fce.Nie bees wołałleśnego nadaremno, ba go zaras śrutem po kolanak.Pamiętaj, cobyś nigda przez dzwierza du domu nie prziseł.Nie poządaj ani scygła, ani wilgi, ani mysikrólika z cudzego lasa,ba jino to, co sie na plecy biere.Rabsicuj.ale tak, coby cie nie hycili.A oprócz tego wiele on miał porzekadeł - i tak:Na swoim nabij - na cudzym zabij.W cudzym lesie strzelić -w hałupie sie dzielić.Z hałupiny w worcek zarno - do hałupy z tęgom sarnom.Nie tego dzwierz, co go licy - jino tego, komu kwicy.Telo baba,co i dzwierz - jino, ka trza, dobrze mierz - i wiele podobnych.Inni strzelcy się też od niego tych przysłów uczyli i tak sława jegonie tylko jako myśliwego, ale i jako poety rosła.Bartek Gronikowski urodzony to był rabsic, czyli kłusownik.Nieduży, suchy, lekki, lotny jak ptak, gibki jak pstrąg, chytry jaklis, a zażarty do zwierzyny jak ryś.Nawet podobny on był do rysiaz ruchów kocich, bo kiedy choćby po gościńcu na jarmark szedł, totak lekko, jakby się bał stąpaniem co spłoszyć, a oczy, co mu bystrona wsze strony latały, widziały, zdawało się, w gąszcz leśny na trzy-sta sążni.Nic Bartek poza strzeleckom robotom nie chciał znać, chybaz musu.Wiosna, lato, jesień, zima - co tylko mógł czasu wolnego odgospodarstwa dopaść, było co strzału warte czy nie było - hybaj do144Na skalnym Podhalulasa z flintom! Czasem go i dwa.i trzy tygodnie baba w domu nieoglądała.Ale choć koziarz był tęgi, najlepiej on lubił po lesie gazdować zasarnami, za zającem, za lisem.- W turniak wesoło, ale widno - ma-wiał.Dopiero w las kiedy się zaszył - tam jego życie, uciecha.Każde zioło znał, każdy gatunek mchu, a lasy od Trsztyny naOrawie po Kiezmark na Spiżu, od Gewontu po Gorce nowotarskie.Już on tam nigdzie nie zginął.Taki węch miał do lasu jak wilk alboi pies.Wyplątał się wszędy.A las to był, las!Koło Nowego Targu, koło wsi rąbywali, ale popod Tatry chybatyle, co na opał w zimie po krajach.Popod Koszystą, popod Wo-łoszyn, popod Holice i Kołowy nikt go nie ruszał.Drzewa rosłyz drzew, smreki, jodły, buki, jawory, a pomiędzy tym maliny dzi-kie, głogi, jeżyny, plątowiska wybujałe, gęstwy, ostrokoły, siecii wiązadła roślinne, paści.w których się usidlić było można, zagrząśćw zbutwjelinie, w zdradnej spróchliznie, w zgniłych mokradłach,zdławić się w zwikłanych, ugibających się, a prężnych pręciach,gałęziach, konarach, choinach, które się uginały pod naciskiem,ale nie dały rozerwać, tylko chwytały w elastyczne sploty, wkręcaływ siebie i otaczały jak węże duszące.Tam było życie Bartka Gronikowskiego, tam jego uciecha!Darł się między drzewa olbrzymie, mchami orosłe, jak niedz-wiedz, przesuwał się popod gęstwiny jak lis, przesadzał kłody zwa-lone i leśne potoki jak jeleń, wietrzył lasem jak wilk, spinał się najodły jak żbik, a kołysał się na wierzchołku jak orzeł.Strasznie onto lubił: strzelbę wsunął popod kamień albo wepchnął w chuściaki,a sam i bez potrzeby na smreka albo na jodłe wlazł i dopiero sięstamtąd patrzał.Koło niego las, las i las.Wierchowce tylko drzewtu ostro strzelające, czarne, gęsto zbite smreki, tam rozłożyste, zie-lone buki i jawory, opłynęło go to w krąg jak morze.A ponad la-sami hale, upłazy jasne, szerokie i wierchy powyżej jeszcze strome,145Kazimierz Przerwa-Tetmajerwyniosłe ściany krzesanic urwistych - i wyżej jeszcze obłoki -i wyżej jeszcze niebo.Tak się na smreku albo na jodle czasemi pół dnia przekołysał Bartek Gronikowski, a czasem i pół nocy, jaksęp.Patrzał do światu i pływał se po lesie oczyma, ze lepi i łosośpłetwami nie potrefi.A las albo stał cicho, jak zaumarly, albo siękołysał i szumiał, a wtedy kołysał się z nim wraz w jedną i w drugąstronę Bartek Gronikowski na smreku albo na jodle, podawał się zawiatrem i odginał wstecz i okrążał go szum, i unosił, ze lepi wodaw Morskim Oku łososia na sobie nie huzia do słonka.A wiatr chodził kołami.Czasem po jednej stronie lasu było cicho,po drugiej się drzewa w półkrąg pochylały, jak kiebyś kosą zajon.I czasem las cicho stał, a z daleka leciał szum, coraz bliżej, aż ogarnąłdrzewa i popłynął po nich jak jastrząb piersią i skrzydłami nisko pokłosach, kiedy ptaki łowi.Kłosy się uginają, a on z szumem polata.Kiedy słońce jasno świeciło, że się zdawało, iż wiatr świecący leci,albo kiedy złota, radosna cisza leżała na przestrzeni, wówczas Bar-tek Gronikowski wdychał w siebie woń lasu, ostrą i rzezwą, i tak mubyło, jakoby płuca skrzideł dostajały.Tak byś pedział, ze ci hnetkiz ciała wylecom i na skrzidłak śmignom
[ Pobierz całość w formacie PDF ]