[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ponieważ jednak i strona polska znajdowałasię w podobnej sytuacji, król Jagiełło po porozumieniu z Radą zapewnił posłów,że i jemu mocno leży na sercu uniknięcie wojny, wobec czego jak najgoręcejpopiera ich usiłowania, a dla potwierdzenia tego pragnienia zgadza się daćjeszcze posłom owe dziesięć dni na dalsze negocjacje i wstrzymać się z krokamiwojennymi do czwartego lipca.Gara i Zcibor, zadowoleni z pomyślnego wypełnienia swojej misji, jeszcze tegosamego dnia ruszyli spiesznie do wielkiego mistrza, by dowiedział się szybko ozawartej ugodzie.Równie zadowoleni byli król Władysław i jego doradcy,pochłonięci ostatnimi przygotowaniami wojennymi, które teraz mogli czynić bezobawy, że zakłóci je krzyżacki najazd.Trzy dni postoju w Wolborzu wypełniły nieustanne narady, bo spraw dorozważenia i rozstrzygnięcia było co niemiara.Wreszcie, uporawszy się znajpilniejszymi z nich, król zarządził zwinięcie obozu.Wojska miały udać siępod Czerwińsk ku przeprawie przez Wisłę, gdzie czekał już most spoczywającyna połączonych ze sobą i zamocowanych kotwicami krypach.Strzegły go na obubrzegach oddziały zbrojnych księcia Ziemowita z Płocka.Dwudziestego siódmego czerwca, jeszcze przed świtem, obóz zaszumiałgwarem ostatnich przygotowań do wymarszu.Gaszono ognie, zwijano namioty i przy wtórze nawoływań i klątw zaprzęgano i siodłano konie.Kiedy zaś słońcestrzeliło spoza horyzontu pierwszymi promieniami, chorągwie zaczęły opuszczaćobóz, a wozy podążyły sznurami ku drodze.Król również był już w siodle i w otoczeniu dostojników przyglądał sięwymarszowi wojska.Coraz dłuższe stawało się cielsko węża, które tworzyły ciągnące chorągwie,coraz więcej pustego miejsca zostawało na łąkach stratowanych kopytami koni,zdeptanych ludzkimi stopami, pociętych koleinami wozów.Pozostały na nichodpadki jadła, niedopalone kawałki drzewa, resztki słomy i siana i setki szarychplam po wygasłych ogniskach.W kolumnie marszowej nie widać było jednak porządku zwykłego wojska.Rzucało się w oczy, że brakło ręki, która by pokierowała tym wielkim tworem izaprowadziła ład w jego wieloczłonowym cielsku.Konni gońcy ganiali bokiemdrogi, a pomiędzy chorągwie wtłoczyły się tu i ówdzie sznury wozówwyprzedzane przez podążające rysią oddziały rycerskie.Król przyglądał się temu ze zmarszczoną brwią, kiedy zaś ruszyły wreszcie wozyz bombardami i artyleria do nich, zwrócił się do stojącego przy jego bokumarszałka Zbigniewa: Porządku tu brak.Tabory winny wychodzić wprzódy, a bombardy nawetprzed nimi, bo najwolniej ciągną. To pierwszy dzień wspólnego marszu, miłościwy panie  odparł Zbigniew.Porządek zaprowadzi się pózniej, mamy z tym czas, bo nieprzyjaciel jeszczedaleko. Blisko czy daleko, trzeba to zmienić  mruknął król, ruszając z miejsca.Jak przejdziemy Wisłę, pierwsza ma ruszać straż przednia, a za nią, jeszczeprzed świtem, wozy.Chorągwie niech idą w spory czas po taborach. Królprzynaglił konia, a w ślad za władcą cały jego orszak ruszył kłusem, bo czołomaszerujących wojsk już dawno zniknęło z oczu, choć jeszcze sporo chorągwi iwozów oczekiwało swojej kolei na miejscu postoju.Ogrom sił zebranych wjednym miejscu stwarzał już teraz poważne trudności z zaprowadzeniem w nich ładu, a po przybyciu wojsk wielkopolskich,mazowieckich, a zwłaszcza litewskich, trudności te będą wręcz ogromne.Myślał o tym król, jadąc na czele swojego orszaku.Z LUBOCHNI RUSZONO DO Wysokiniec, a na trzeci dzień marszu, a więc wsobotę dwudziestego dziewiątego czerwca, wojska rozłożyły się obozem nadstawem Sejnice.Dzień był parny niezmiernie, toteż rycerze z ulgą zsiadali z koni, które trzebabyło pilnować, by rozgrzane upałem nie pognały od razu do wody.Gorące mimowieczornej pory powietrze stało nieruchomo, niezakłócone najmniejszympodmuchem wiatru.Słońce schylało się ku zachodowi, jakby uciekając przedogromną, ciemną chmurą, która zaciągnęła już pół nieba i od czasu do czasułyskała gdzieś nad mrocznym horyzontem cichą błyskawicą.Czarny, nie zważając na nadciągającą burzę, zrzucił ubranie i skoczywszy dostawu, z rozkoszą rzezwił się kąpielą po spiekocie dnia.Potem ruszył donamiotu, gdzie Włodek i Jurga szykowali już wieczerzę.Ledwie jednak zdążył jązjeść, kiedy w wejściu ukazała się okrągła twarz młodego wikarego. Ksiądz Andrzej was wzywa  oznajmił ten bez wstępów. Macie przyjśćzaraz! Czekaj!  Czarny zerwał się, widząc, że księżulo odchodzi. Zaprowadziszmnie do niego, bo w tym gąszczu namiotów trudno go będzie odszukać! Stoi nieopodal królewskiego, a nad tym powiewa proporzec, ale chodzcie,pójdziemy razem. Młody ksiądz zatrzymał się, czekając, aż Czarny naciągniekubrak i założy pas.Ksiądz Andrzej zajmował namiot sam.Nie był to jednak przywilej, a nieodzownywarunek umożliwiający odbywanie poufnych rozmów.Toteż i przy wejściu, i odtyłu namiotu miał straż, która nikogo nie dopuszczała w pobliże [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •