[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.No właśnie.W końcu był w stanie ująć istotę problemu.Uniosła dłoń w kierunku jego policzka.— Nie zasługujesz? A od kiedy to w miłości można na coś zasłużyć?— To prawda — zgodził się.Czuł, że serce zaczyna mu walić jak młotem na widok samochodu stojącego tak spokojnie przychodniku, który zdawał się przytłaczać dom i mieszkających w nim ludzi.Zdał sobie sprawę, że jest o krok od zranienia jej, trzymając się tak kurczowo swoichprzyzwyczajeń.Nie, nigdy nie uwierzyłby, że będzie jeździł czerwonym kabrioletem, za nic w świecie, aleT L Rwiedział, że za wszelką cenę musi zacząć w to wierzyć — i to natychmiast.Poczuł, jak na twarz wypływa mu uśmiech, i wiedział, że nie będzie mógł powstrzymać śmiechu,który w nim wzbiera.— Poczekaj, aż Dooley go zobaczy! — zawołał, gdy wychodzili na ulicę.Rozdział trzeciDO BIEGU GOTOWI, START!— Timothy!W ostatnich dniach żona wołała go nieustannie.Ze szczytu schodów, z głębin suteren, z odległychzakamarków nowego garażu.Wszędzie słychać było tylko Timothy i Timothy.— Tak? — zawołał donośnie z salonu.— Czy naprawdę potrzebny jest nam ten żeliwny rondel?! — krzyknęła z holu, gdzie gwałtownejredukcji ulegały rzeczy, które miały zostać zapakowane do samochodu.— Jak inaczej będę mógł przyrządzić pieczeń wieprzową? — zawołał w odpowiedzi.— Nie wydaje mi się, żeby ludzie nad morzem jadali pieczeń wieprzową! — wyjaśniła.Nie cierpiał krzyków.Cynthia zjawiła się w salonie.Włosy przewiązała bandaną, na sobie miała szorty i T-shirt.Wyglądała jak uczennica dwunastej klasy w szkole w Mitford.Dlaczego jego żona wygląda corazmłodziej, podczas gdy on robił się coraz starszy? To nie jest sprawiedliwe.— Wydaje mi się — przekonywała, ocierając pot z czoła — że ludzie mieszkający nad morzemjedzą skorpenę albo pieczonego na grillu tuńczyka, albo.— Wzruszyła ramionami.— No wiesz.Niezadowolony wziął od niej ciężkie naczynie.— Zostaw — odparł, niosąc rondel do kuchni.— I czy naprawdę myślisz — huknęła z salonu — że potrzebujemy te gumowce, w których plewiszogródek?!Wrócił do salonu.— Co mówiłaś?— Te ogromne zielone buty.Te gumowce.— Co z nimi?— Przecież nad morzem nie będzie błota! Westchnął.— Poza tym nie możemy niczego załadować na dach.— uśmiechnęła się, huśtając się w przód i wtył jak dziecko — ponieważ dach będziemy mieć opuszczony.— Wyrzuć buty.— I kuchenkę turystyczną.Na co będzie nam potrzebna kuchenka turystyczna? Nie będziemyT L Rprzecież biwakować.Jak tak dalej pójdzie, ani się obejrzy, a ruszą w drogę zaopatrzeni zaledwie w jedną zmianę bieliznyi pudełko akwareli.Poza tym planował, że może jednej nocy przyrządzą kolację na plaży, pod gwiazdami,na kocu.Zarumienił się na samą myśl.— Bierzemy kuchenkę — zdecydował.Szybko zrobił ostatni przegląd całego domu, ponownie wysuwając szuflady w kuchni, sprawdzającdłonią górne półki w salonie, zaglądając do szafek na lekarstwa.Każdy kąt wymieciony.Ich lokatorka wprowadza się jutro, przywożąc ze sobą — jak to określiła — „kilka sprzętów",fortepian i kota, i nie chciał, żeby przywitały ją jakieś jego śmieci.Od kiedy wprowadził się po ojcuBellwetherze w Alabamie, zawsze pamiętał o tym, żeby wysprzątać każdy dom, który opuszczał.Ojciec Bellwether zostawił po sobie forda z 1956 roku na cegłach, kilka toreb pełnych starychkoszul i swetrów, zestaw połamanych kijów do golfa, trzy dywany pogryzione przez psy, przeróżne sprzętykuchenne, kilka drzwi bez klamek, bogatą kolekcję kryminałów w miękkich okładkach i innych trudnychdo zidentyfikowania śmieci.Ponieważ ojciec Tim postanowił nie skarżyć się radzie parafialnej, która gopowołała, użył łopaty i wynajętej ciężarówki, żeby uprzątnąć dom, a w tym czasie firma zajmująca sięprzeprowadzkami wnosiła jego rzeczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]