[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pewne było jedno: miała coś w sobie, coś& Nie potrafił tego uchwycić, ale fascynowałago.Podobały mu się jej oczy.Sposób, w jaki na niego patrzyła.A raczej, w jaki na niego nie pa-trzyła.Nie był próżny, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że większość kobiet uważa go zaatrakcyjnego, a jego wygląd tak zaprzątał ich uwagę, że nie dało się z nimi sensownie porozma-wiać.Albo nie umiały wydusić z siebie słowa, albo otwarcie flirtowały.Niekiedy, od święta byłoto całkiem fajne, ale on w gruncie rzeczy  dzięki matce  darzył kobiety ogromnym szacunkiem,szczerze lubił te cudowne istoty i czasem chciał z nimi tylko rozmawiać.Lily, zdawało się, zupełnie nie zwracała uwagi na to, że jest atrakcyjny.W jej oczach byłpo prostu człowiekiem, i to mu się podobało. A gdzie pani zostawiła dziś swojego psa? Ach, on wcale nie jest mój, należy do  przerwała, szukając właściwego określenia przyjaciela  dokończyła półgębkiem.Ku jej uldze nie wypytywał dalej. Często pan tu bywa?  zapytała, a on ucieszył się z jej rozmowności. Tak często, jak mogę.Ta okolica ma w sobie coś, co mnie magicznie przyciąga. A jak długo zostanie pan tym razem?Wzruszył ramionami. Jeszcze nie wiem. Abi mówiła, że dużo pan podróżuje po dalekich krajach.Uśmiechnął się.Zabawne, jak precyzyjnie dobierała słowa. Podróżuję po dalekich krajach  powtórzył i zdumiał się, kiedy w lot załapała, o co muchodzi, i roześmiała się. Brzmi lepiej niż  włóczy się po świecie , prawda?Tym razem to on się roześmiał.Kiedy ona kupowała chleb, mleko, jajka i szynkę, którą tak lubili Liam i Dylan, onprzeglądał czasopisma i badał, co porabia konkurencja.Stanęła do kasy, a on sam wziął pierwszyz brzegu magazyn ilustrowany i dużą tabliczkę czekolady dla Abi.Lily zrobiła wielkie oczy, widząc trzymany przez niego magazyn. Są tam pana zdjęcia?Potrząsnął głową. Nie w tym wydaniu. Ale bywało, że tak?Potwierdził. Częściej?Znów przytaknął, uśmiechając się skromnie. Jestem pod wrażeniem.  Ach, to nic wielkiego.Wyszedł za nią ze sklepu.Przystanęli na moment, mrugając, aż ich oczy przywykną do ostrego światła.Nathanz westchnieniem wciągnął świeże morskie powietrze, które obudziło w nim wspomnienieszczęśliwego dzieciństwa. Podoba się tu pani?  zapytał, kiedy ponownie ruszyli w kierunku szlaku.Nie potrafił sobie wyobrazić, żeby komuś mogło się tu nie podobać.Widział, że kobietachciałaby potwierdzić, ale w głębi duszy czuje coś wręcz przeciwnego. Może mi pani spokojnie powiedzieć.Nikt nie skaże pani na wygnanie za przyznanie się,że się tu pani nie podoba. Zrednio. Uważa pani, że to jest średnie?Potoczył ręką dookoła aż po horyzont, gdzie lodowobłękitne niebo usiane delikatnymi,szarymi chmurkami zlewało się ze wzburzonym morzem. Nie, to jest spektakularne.Ale ja nie mówię o krajobrazie.I wtedy zrozumiał. Fakt, że człowiek ma ładny widok, niekoniecznie oznacza, że czuje się dobrze w pu-stym pokoju, prawda?Odpowiedziała najbardziej tęsknym uśmiechem, jaki kiedykolwiek widział.A potem jak-by zatrzasnęły się w niej jakieś drzwi.Resztę drogi pokonali w milczeniu.Kiedy dotarli do Domu Róż, Lily przywołała na twarz oficjalny uśmiech i otwierającfurtkę, powiedziała zdawkowo: No, to jestem na miejscu.Bez słowa, nie oglądając się, weszła do domu.Wiedział, że jej zachowanie nie wynika z nieuprzejmości, tylko stąd, że trafił ją w czułypunkt, na co zareagowała wycofaniem się.Lily Bonner była niczym egzotyczna ryba, piękna, mieniąca się intensywnymi barwamiryba, której miejsce było na rafie koralowej na Oceanie Indyjskim, ale jakimś cudem zabłąkałasię do zimnego Atlantyku, gdzie jej kolory stopniowo blakły, a ona sama walczyła o przetrwaniewśród okoni.Zaskoczony tym niedorzecznym porównaniem pokręcił głową i roześmiał się na głos, wy-obrażając sobie, co powiedziałaby matka, gdyby usłyszała, że porównał jej przyjaciółkę do oko-nia. 20Następnego dnia Liam był umówiony na wizytę w szpitalu u fizjoterapeuty.Lily liczyłana to, że nie będzie miał nic przeciwko temu, żeby pojechała z nim.Chciała usłyszeć, co o jegopostępach powiedzą specjaliści.Była pewna, że wersja Dylana byłaby podkolorowana jego opty-mizmem.Ale kiedy się wyszykowała, obaj mężczyzni, dawno gotowi do wyjazdu, oznajmili, żejadą bez niej. Zjemy śniadanie po drodze  wyjaśnił Dylan. Ale Reef pewnie chętnie dotrzyma ci to-warzystwa. Jedno jajko czy dwa, Reef?Lily próbowała zatuszować rozczarowanie. Sądząc po tym, ile zżera ten pies, zaplanowałbym raczej tuzin lub dwa  zażartowałLiam, z wysiłkiem wyjeżdżając z pokoju. Dyl, wez no mi pomóż.Przecież muszę oszczędzaćsiły na pózniej, na katownię. Katownię? Mmm, tych  fizjotrupeutów osobiście szkolił Torquemada. Pojechać z wami? %7łeby było jeszcze więcej świadków mojego rytualnego poniżenia? Nie, dzięki.Pozatym całkiem dobrze sobie radzę.Jak brzmi nasze motto, Dylan?Popatrzyli po sobie i wyrecytowali jednogłośnie: Co cię nie zabije, to cię wzmocni. Pa, Lily. Tak, na razie, Lil.I odjechali.W półtorej godziny udało się jej przygotować śniadanie, zjeść i sprzątnąć.Właśnie brałarękawice ogrodowe, oglądając je dokładnie i rozważając, czy je założyć i zająć się wreszcie ogro-dem różanym, kiedy ciszę przerwał przenikliwy dzwonek.Lily słyszała go po raz pierwszy i dopiero po chwili pełnej konsternacji wpadła na to, żez zamyślenia wyrwał ją dzwonek do drzwi.Upłynęła kolejna chwila, zanim pojęła, żemężczyzną, który stoi w drzwiach i wydaje jej się skądś znajomy, jest Duncan Corday. Witam  rzekł z uśmiechem, błyskając białymi zębami.Lily zmierzyła go nieufnym wzrokiem i odwzajemniła uśmiech uprzejmiej, niż chciała, naco gość pojaśniał jeszcze bardziej. Przyszedłem do Liama.O ile przyjmuje gości [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •