[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dla nie​go był to zupełnie obcy świat.Po przedstawieniu Giulia zaprosiła ich do baru, który słynął z tego, że odwiedzany był przez rozmaitych artystów-dziwaków, a potem przez co najmniej godzinę nie dopuściła do głosu, opowiadając, jak wielkie znaczenie miała dlaniej rola sy​re​ny, która stra​ciła swój ogon, aby zdo​być mężczyznę swo​je​go życia.Lorenzo pomyślał wtedy, że ta dziewczyna to z pewnością nieodpowiednie towarzystwo dla A gnese.Od tamtegowieczoru nie pałali do siebie wielką sympatią.Zresztą Giulia też go specjalnie nie polubiła.Zawsze kiedy dzwoniłdoA gnese, a ona akurat odebrała telefon, nie potrafiła ukryć niechęci.Lorenzo miał dziwne przeczucie, że Giulia mieszasię za bar​dzo w ich spra​wy, ma​ni​pu​lując A gne​se.• • •Nie spodziewał się aż tak złego obrotu sprawy.A mandine, jak dotąd chyba największa wielbicielka jego talentu,na​gle podała w wątpli​wość sens ich dal​szej współpra​cy.Przyczyna ich biznesowego rozstania tkwić miaław tym, że obiekt jego fotograficznych aspiracji przesunął sięz po​szu​ki​wań ide​al​nej for​my w stronę bar​dziej kon​kret​nych treści społecz​nych.Rzeczywiście, Lorenzo zapuszczał się coraz częściejz aparatem fotograficznym na obrzeża miasta.Trochęniespodziewanie z najnowszej sesji wyszedł reportaż, w którym przeplatały się portrety imigrantów i bezdomnych,romskie obozy, bieda, brak nadziei.W jego wizji obrazy te idealnie kontrastowały ze światem, w którymfunkcjonował, przede wszystkim z entuzjastycznym nadejściem nowego millenium.Trudno było ukryć, że to, copo​ka​zu​je, to bar​dzo kry​tycz​ne spoj​rze​nie na rze​czy​wi​stość.— To jest obrzy​dli​we — rzekła A man​di​ne, na​wet nie próbując się wy​si​lić na grzecz​ność.Stali, przyglądając się jego zdjęciom rozłożonymna szklanym blacie stołu, w jej ekskluzywnym mieszkaniu-lofcie,w którym nic nie mogło zakłócić har​mo​nii me​ta​licz​nej, sza​rej podłogi i ogrom​nych okien z wi​do​kiem​na całe mia​sto.Lo​ren​zo mil​czał.Wy​czu​wał niechęć, której nie po​tra​fił zro​zu​mieć.— W ja​kim sen​sie obrzy​dli​we? — za​py​tał po chwi​liz roz​bra​jającą szcze​rością.— Nic w sobie nie mają.A ni nie są wystarczająco tragiczne, ani ciekawe.Nawet nie wiem, gdzie mogłabymtopo​ka​zać.— Może w Paryżu?— Mamy na​sze ban​lieue, nie po​trze​bu​je​my tych me​dio​lańskich.Lo​ren​zo zno​wu za​milkł.A mandine była znana ze swojej stanowczości, ale nigdy wcześniej nie była dla niego tak nieuprzejma.Domyślał się,że chodzi o coś więcej niż tylko nieudane zdjęcia.Zapewne chodziło o to, że już z sobą nie sypiali.Do niedawnaspędzał przynajmniej jedną noc w tygodniu z A mandine.Ostatnimi czasy to się jednak zmieniło i kobieta sprawiaławrażenie za​zdro​snej.— Nic w tych zdjęciach nie ma — atakowała dalej, jakby uznała, że jeszcze zbyt mało go upokorzyła.—Za​cho​wu​jesz się, jak​byś miał wy​rzu​ty su​mie​nia, że je​steś od nich bo​gat​szy.— Bzdura! Chciałem po prostu pokazać coś innego niż tylko ładne, nagie ciało.Inaczej fotografowanie traci dlamnie sens… Prze​sta​je być sztuką.— Mam wrażenie, że spędzasz za dużo czasu z niewłaściwymi osobami — wykrzyknęła wreszcie, nie mogąc dłużejukryć roz​cza​ro​wa​nia.Lo​ren​zo już te​raz był pe​wien, że ma do nie​go pre​ten​sje o to, że prze​stał ją ad​o​ro​wać.— Co chcesz przez to po​wie​dzieć?— Two​ja nowa dziew​czy​na wbi​ja ci do głowy ta​kie dziw​ne po​mysły?— A leż Va​nes​sa nie jest moją dziew​czyną.— Śpicie razem, pracujecie razem, razem przychodzicie na wystawy.I nadal chcesz mi wmówić, że to nie jesttwo​ja dziew​czy​na? Masz bar​dzo cie​kawą wizję związku.— Vanessa nie jest moją dziewczyną, a ty nie masz żadnego prawa komentować moich osobistych relacji.To jestmoje życie.— Życie, ja​kie w tej chwi​li pro​wa​dzisz, to moja zasługa.Nie za​po​mi​naj o tym.I nie prze​ce​niaj swo​ich umiejętności.— To jest szan​taż, A man​di​ne.— Prze​cież ja ni​cze​go od cie​bie nie żądam.Daję ci tyl​ko do​bre rady.Lo​ren​zo po​czuł się jak w pułapce.Miał wrażenie,że za​czy​na się dusić.A mandine była bardzo wpływową osobą.Gdyby sięod niego odwróciła, straciłby zapewne wielu klientówi wielepo​ten​cjal​nych zle​ceń.Złapał się nad tym, że przez chwilę za​sta​na​wiał się,co zro​biłaby na jego miej​scu A gne​se.Pomijając fakt, że ona nigdy nie wplątałaby sięw tego rodzaju sytuację.I na pewno nie pozwoliłaby się takpo​trak​to​wać.— Do​brze.W ta​kim ra​zie to ko​niec na​szej współpra​cy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •