[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. To Bem.Straszny z niego dupek odezwałsię Shay z tylnego siedzenia. Nie.Daj mi mineralną odrzekł Robin. Nie zarabiam na mineralnej powiedziałBem. To dolej do niej wódki i zamknij się odparował Robin. Nie zwrócę mu za chlanie nadąsał sięMurdock. Może zajmiemy się tym pózniej zauważyłem dyplomatycznie.Siedzieliśmy w irytującej ciszy, przerywanejtylko stłumionymi odgłosami baru.Za każdymrazem, kiedy Shay wiercił się na tylnym siedzeniu,paciorki na jego tunice brzęczały cicho.Alejąobojętnie krążyło kilka samochodów, jakbyoczadziałych od duchoty.Wyglądało to tak, jakbyświadomość, że po mieście grasuje morderca,wpłynęła na miejski tłum.To i fakt, że był środektygodnia. Hej, przystojniaku, ile ty masz lat?Sześćdziesiąt dwa? Trzy? odezwał się Robin. Ile? odezwał się szorstki głos. Mówiłem, że sześćdziesiąt dwa albo trzy odparł Robin. Nie o to mi chodziło zabrzmiałaodpowiedz. Wiem.Wy, trolle, jesteście tacy niecierpliwi.Gdzie zarobiłeś tę bliznę? Uderzyłeś się o most? to znowu Robin.Murdock właściwie zachichotał. Pierdolone wróżki, wydaje się wam, żejesteście lepsi od innych, co? prychnął troll.Apotem zachichotał. A chcesz zarobić własnąszramę? Co?A potem nastała długa cisza, z barem w tle. Poznałeś ten głos, Shay? zapytałem.Paciorki zabrzęczały na tylnym siedzeniu. Nie, tamten zdecydowanie nie był trollem.Co wy myślicie, że nie wiem, jak wygląda troll?Jak na zamówienie troll zaklął ponownie iodszedł. I jeszcze śmierdział jak roquefort zamruczał Robin. Tylko jeśli nie myją rąk powiedziałem,wiedząc, że i tak mnie nie słyszy.Płynęły godziny.W miarę jak pogłębiał sięwieczór, coraz więcej gości uderzało do Robina zcoraz mniej oryginalnymi tekstami.Zapomniałemjuż, jak toporne potrafią być próby podrywu.Jedyną rozrywką były sarkastyczne teksty Robina,odsyłającego niedoszłych klientów.Chłopakzdecydowanie wiedział, jak spławiaćabsztyfikantów.Był też całkiem sprawny wpodsyłaniu nam rysopisów bez wzbudzaniapodejrzeń.Większość natrętów była ludzmi.Raztylko trafił się elf, przypuszczalnie pragnący niecoosłabić animozje pomiędzy gatunkami. To jest nudne powiedział Shay. Zdaje się, zamartwiałeś się, że raczejniebezpieczne odparłem. Bo się martwię.Po prostu nie myślałem, żeniebezpieczeństwo potrafi być nudne. Tak się zastanawiam, Shay, skoro słyszałeśtamtego gościa tak wyraznie, to może dlatego, żemówił do ciebie.Zapadła długa cisza. Nie.Pamiętałbym chyba, nie? Zapamiętałemjego głos, bo stałem obok Gamelyna, kiedy sięumawiali.Coś w jego głosie sprawiło, że odwróciłem sięi spojrzałem na chłopaka.Siedział z głową opartąbokiem o szybę i patrzył gdzieś w przestrzeń zaoknem. Pamiętałbym wymamrotał ponownie, niewiadomo do mnie czy do siebie. Hej, zobaczcie, jaki czad. Murdockpokazał coś na ulicy.Wróżka kroczyła chodnikiem w pełnej chwale,jej olbrzymie skrzydła barwy babiego lata wznosiłysię za nią jak wielkie srebrne welony.Miała nasobie tradycyjną zieloną suknię dla klas niższych,kostium omalże groteskowy przy bijącym od niejmajestacie.Skłębione rude włosy tańczyły wokółjej głowy jakby były żywe, iluzję podtrzymywaływirujące wokół niej chochliki.Chochlikiuwielbiają efektowne wróżki.Shay pociągnął nosem z tylnego siedzenia. Proszę, nawiedza slumsy.Wróżka dotarła do wejścia Flitterbuga izatrzymała się.Kiedy wchodziła do środka, wodbitym świetle ulicy zobaczyłem jej twarz.Wprzypływie nagłej wściekłości poczułemoblewającą mnie falę gorąca.Keeva. Co ona, do diabła, sobie wyobraża? Szarpnąłem klamkę przy drzwiach.Przebiegłem przez ulicę, słysząc chórklaksonów.Ledwie dobiegłem do chodnika podrugiej stronie, a pojawienie się Keevy jużwywołało efekt.Wyglądała na agentkę Gildii albona kogoś, kto szuka kłopotów.Klienci dosłownieuciekali z baru.Przepchnąłem się do wejścia zbombardowała mnie muzyka i ludzki gwar.Przytłoczył mnie skoncentrowany odór esencjizabarwiony seksem, złością, desperacją i odrobinąrozbawienia.Większość ludzi przepychała się nazewnątrz.Zobaczyłem Keevę po przeciwnejstronie parkietu.Podszedłem i chwyciłem ją za ramię.Odwróciła się, gwałtownie wyrywając rękę, jejoczy rozjarzyły się białym blaskiem mocy.Mojaosobista tarcza wzbudziła się tak nagle, żepoczułem ostrze bólu orzące mi czoło.Powietrzeniemal trzaskało od nadmiaru energii, ludziezaczęli odsuwać się od nas w przerażeniu. Odpuść sobie, Keeva powiedziałem.Blask w jej oczach przygasł, kiedy mnierozpoznała, ale nadal lśniły z gniewu.Wyszarpnęłaramię. Nie dotykaj mnie.Widziałem w odległym kącie baru Robina wotoczeniu klientów wyglądających napoirytowanych.Stinkwort pojawił się nad Keevą zpodejrzliwym grymasem.Ze sposobu, w jakitrzymał ramiona, zrozumiałem, że ściska rękojeśćmiecza, który nosił okazjonalnie, osłoniętyurokiem.Miałem nadzieję, że jego umiejętnościdorównują determinacji. Co ty tu, do diabła, robisz? spytałem. Pracuję.Wynoś się, zanim wszystkopopsujesz syknęła. Bo co? Zepsuję ci przykrywkę? Mogłaś turównie dobrze wejść z włączonym kogutem nagłowie. Zjeżdżaj stąd albo cię oskarżę o utrudnianie.Przysunąłem się do niej tak, żeby nikt więcejnas nie słyszał. To ty utrudniasz.Mam tu robotę dozrobienia.Uniosła brwi, po czym rzuciła spojrzenie przezramię.Stinkwort wyszczerzył się do niej,odpowiedziała mu tym samym i znów patrzyła miw oczy. Pogadajmy. Pchnęła mnie iwymaszerowała przez drzwi.Stinkwort latał w pobliżu. Wszystko okay? Tak, dzięki za wsparcie. Spojrzałem nakoniec baru.Robin pochylał się, słuchając kogoś,kto stał obok. Jak tam leci? Ten Robin to niezły fiut.Od dziesięciuminut drażni się z tym starszym gościem.Spojrzałem na niemal pusty bar. Pilnuj drzwi, kiedy będę rozmawiał z Keevą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]