[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A zatem pozwoli pani, że wyjaśnię.- Mówił cicho i beznamiętnie.-Powinienem zmierzać teraz do Hiszpanii, żeby przyłączyć się do swojegoregimentu.Zamiast tego dostałem hrabstwo, o które nie prosiłem, zamek,którego nie chcę, i mam kuzyna, który usiłuje doprowadzić mnie doobłędu albo zrujnować, albo jedno i drugie.Ale pani ojciec dał mi szansę,żeby wznieść się ponad to, ruszyć dalej.Jedyne, co muszę zrobić, tozebrać dwa tuziny miejscowych mężczyzn, wy- posażyć ich, uzbroić i wyszkolić tak, żeby stworzyli sprawny oddział.Dosyć łatwe zadanie i miesiąc, by je wykonać.Niemal obrazliwie proste.- Podniósł palec.- Ale jest pewien szkopuł, nieprawdaż? W okolicy niema mężczyzn.W każdym razie prawdziwych mężczyzn.Tylko starepanny, ciasteczka i poezja.- Są mężczyzni.Jeśli potrzebuje pan pomocy, żeby ich zgromadzić,wystarczy poprosić.- Och, jestem pewien - parsknął gniewnie.-  Proszę zapytać pannyFinch".Wie pani, ile razy to słyszałem dzisiejszego przedpołudnia?Pokręciła głową.- Więcej, niż chciałoby mi się liczyć.- Zaczął ją okrążać wolnymi,ciężkimi krokami.Kiedy zapytałem braci Bright, czy są tu jakieś kraw-cowe, które uszyłyby mundury.odpowiedzieli:  Proszę zapytać pannyFinch".Kiedy zapytałem kowala, gdzie znalezć murarzy, żeby wykonalipewne prace tu, w zamku.Cóż, okazało się, że panna Finch także i tobędzie wiedziała - Krążył dalej.- Gdzie znajdę księgi parafialne, żebydotrzeć do spisu wszystkich rodzin? Cóż, wasz wymuskany proboszczpowiada:  Panna Finch badała dane na temat narodzin, trzeba się zwrócićdo niej".Proszę.Zapytać.Panny.Finch.Nie ma od pani ucieczki.To tak,jakby cała wieś grała nieustająco w jakąś dziecięcą grę.Susanna wyprostowała się, kiedy obszedł ją w koło i stanął przed nią -odrobinę za blisko.Wyraz jego oczu mówił, że zamierza podejść jeszczebliżej.Nie, nie możesz, rozkazywała mu w duchu.Nie możesz posunąćsię o dwa kroki naprzód.Posunął się tak czy inaczej.- Staram się być pomocna - powiedziała.- Nie ma w tym nic złego.I tonaturalne, że wieśniacy okazują mi pewien szacunek przez wzgląd namego ojca.Jest miejscowym dżentelmenem, liczy się tu.- Pani ojciec jest miejscowym dżentelmenem, liczy się tu? - Podniósłbrodę.- No, cóż.Przypadkiem jestem miejscowym lordem.- Och - powiedziała, uśmiechając się z ulgą.- Teraz rozumiem.Pańskaduma została zraniona.To pana problem.Tak, rozumiem, jakie to musibyć rozczarowanie, otrzymać tytuł i mieć tak niewielkie wpływy wśródmiejscowej ludności.Ale jestem pewna, że z czasem wieśniacy.Pokręcił głową. - Moja duma nie została zraniona, na Boga.I nie, nie jestem roz-czarowany.Nic mnie nie prześladuje, nie czuję rozgoryczenia, nie bojęsię niczego.Niech pani przestanie przypisywać mi te wszystkie emocje,jak zwiewne różowe wstążeczki.Nie jestem jedną z pani delikatnychstarych panien, panno Finch.Nie chodzi o moje cenne uczucia.Mamzadanie do wykonania, a pani - wbił jej palec w ramię - mi przeszkadza.- Lordzie Rycliff - odezwała się ostrożnie.- Dotyka mnie pan.- Owszem, tak.I nawet nie zapytałem.Widzi pani, nie zamierzampytać panny Finch o cokolwiek.Zamierzam kazać jej trzymać się z da-leka.- Nacisnął mocniej palcem.- Pani jest moim problemem, pannoFinch.Nie jest pani cierniem, rzepem czy jakimś delikatnym kwiatusz-kiem.Jest pani beczką prochu i za każdym razem, kiedy się do siebiezbliżamy, sypią się iskry.- Ja.Nie wiem, co pan ma na myśli.- Och, tak.Wie pani.- Dotknął palcami koronkowego brzegu jejrękawa, a potem przesunął je pieszczotliwie wzdłuż jej ramienia.Nie zdołała stłumić dreszczu przyjemności.Jęknął głucho.- Widzi pani? Jest pani pełna namiętności.Może pani myśleć, że touczucie dobrze ukryte i bezpieczne.Schowane przed wszystkimi, nawetprzed panią.Może żałosne stworzenia, które w tej wsi uchodzą zamężczyzn, są zbyt onieśmielone pani nowoczesnymi poglądami, żeby tozauważyć.Ale mnie wystarczy jedno spojrzenie i wiem wszystko.Widzętę ciemną, gotową wybuchnąć moc, którą powstrzymuje tylko kawałekwstążki i koronki.- Zniżył głos, sunąc wzrokiem w dół jej ciała.- Jestemskończonym durniem, dotykając pani, ale nie mogę nad sobą zapanować.Muskał krawędz długiej do łokcia rękawiczki, dotykając miejsca,gdzie satyna spotykała się ze skórą.Czuła to w całym ciele; zjeżyły jej sięwłoski na karku.Myślała o jego dłoniach, wciąż pobrudzonych prochem.Takich groznych.Jego pieszczoty wstrząsały nią, sprawiały, że sięzmieniała.I czuła się tylko odrobinę brudna.- Czy teraz rozumiesz? - spytał, nie przejmując się już konwenansamii nie ustając w śmiałej pieszczocie.- To niebezpieczne.Wyjdziesznatychmiast, jeśli wiesz, co dla ciebie dobre. Wyjść? Nie mogła się ruszyć.Jej ciało było tak zajęte reagowaniem nato, co robił, że nie znajdowało czasu na słuchanie poleceń.Oddychałapośpiesznie.W jej piersi narastał dziwny ból.Serce tłukło jej się dziko wpiersi, krew pulsowała w tym samym rytmie u szczytu ud.- Wiem, co pan.co robisz.- Podniosła brodę.- Usiłujesz po prostuprzejąć kontrolę nad tą rozmową.Powiedziałam, że cierpisz, i uraziłamtwoją dumę.Po co przyznawać się do uczuć, skoro dużo bardziej pomęsku jest być chamskim i grubiańskim? Jeśli masz nadzieję mnieodepchnąć, to ci się nie uda.- Nie? - Wsunął jej palec pod brodę.- Raz już się udało.Opuścił głowęi musnął wargami jej usta.Iskry.Mogłaby przysiąc, że je widziała, lśniące i pomarańczowe.Czuła ich ukłucia na skórze.- A to? - zapytał.Kolejny pocałunek.- Albo może to.Przesuwał usta, drażniąc ją serią krótkich pocałunków.Pocałunkimiały znaczenie, krył się w nich rozkaz i siła.Były jak słowa.poniemiecku albo holendersku.Jeden z tych języków naprawdę powinnapoznać, ale nigdy nie zadała sobie trudu, żeby się go nauczyć.A terazstała bezradna, nie wiedząc, jak odpowiedzieć.Czy to były oskarżenia?Ostrzeżenia? Rozpaczliwe błaganie o coś więcej?Czegokolwiek by dotyczył ich spór, wiedziała jedno.Nie mogłapozwolić mu wygrać.Wyciągnęła się i wycisnęła na jego ustach własne,drobne pocałunki.Zebrała w dłoniach jego koszulę, jakby chciała wbićrozum do głowy temu niemożliwemu mężczyznie.Albo może po prostu,żeby się nie przewrócić, kiedy zaczynało jej się mącić w głowie odnadmiaru wrażeń.Radość sprawiła, że serce trzepotało jej w piersi jakptak.Pocałunki się skończyły, spojrzała mu w oczy, raczej zadowolona zsiebie, że nie dała się całkiem oszołomić.Pomimo gwałtownegopomieszania zmysłów udawała opanowaną i obytą.Jakby coś takiegozdarzało jej się regularnie, na co dzień.Jakby często tak stała twarz przytwarzy z ogromnym, męskim, nieogolonym typem w pomieszczeniupełnym materiałów wybuchowych, czując jak zabójcze iskry pożądaniafruwają wokół i między nimi.A jej piersi regularnie ocierały się o twardąścianę mięśni, powodując napięcie w sutkach.Spodziewana, zwyczajnareakcja. - No? - powiedział.- Zrozumiałaś, co mam na myśli? Odchodzisz?- Przykro mi cię rozczarować - odparła, oddychając ciężko [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •