[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Między skibami zbierałysię kałuże krwi.Sir John nieświadomie postawił stopę na hełmie rannego Francuza rad, żeznalazł solidne oparcie dla prawej nogi.Ciężar jego ciała wgniótł przyłbicę tamtego w błoto,które przedostało się do wnętrza hełmu przez szczeliny i powoli go udusiło.Człowiek tenutopił się w błocie, krztusząc się i rozpaczliwie próbując zaczerpnąć tchu, podczas gdyCornewaille urągał Francuzom, prowokując ich, by ruszyli na niego.Wreszcie sam na nichnatarł, spragniony dalszej walki. Zabić ich! wrzasnął. Zabić!Poczuł nagły przypływ energii i w pojedynkę natarł na francuską linię, czyniąc w niejwyrwę, w którą mogli wedrzeć się jego ludzie, rąbiąc i dzgając z szybkością godną zwycięzcywszystkich rycerskich turniejów w całym chrześcijańskim świecie.Kaleczył ludzi szydłemswego topora, wbijając je w fartuchy chroniące pachwiny francuskich zbrojnych, a kiedyzwijali się z bólu, walił obuchem lub toporem w ich hełmy i zostawiał ich postępującym zanim ludziom, by zadawali powalonym już nieprzyjaciołom ciosy miłosierdzia.Sam teżotrzymywał uderzenia w swój pancerz, lecz były one zbyt słabe, aż do chwili, gdy jakiśFrancuz zdołał wykonać potężny zamach dwuręcznym toporem, a wówczas Cornewaille'aocaliło jedynie to, że nagle pękła rękojeść broni napastnika.Sir John wrzasnął szyderczo izamachnął się własnym toporem, mierząc w nogi tamtego, i przebił jego nakolannik,druzgocąc kolano.Francuz upadł, usiłując jeszcze dzgnąć wroga złamaną rękojeścią, lecz sirJohn uderzył obuchem w jego hełm z taką siłą, że zdruzgotał stal, a przez szczeliny wprzyłbicy trysnęła krwawa papka.Cornewaille i jego ludzie wyrąbali już głęboką wyrwę wstłoczonych szeregach Francuzów, zabijając kolejnych nieprzyjaciół, aby pozostali musielipotykać się o ich ciała.W tym czasie na lewo od sir Johna, który nawet tego nie zauważył, poległ książęYorku.Francuzi zaatakowali najpierw angielską awangardę.Stu ludzi padło już trupem wzażartej walce, nim sztandar Oriflamme dotarł do przybocznej straży Henryka, zaś na czelenacierających Francuzów znajdował się Ghillebert, pan de Lanferelle, który kątem okaspostrzegł tylko, że Anglicy po jego lewej stronie cofnęli się nieco, kiedy uderzyły w nichszeregi Francuzów.Lecz książę Yorku i jego ludzie nie ruszyli się z miejsca, dzgając tylkogrotami swych kopii, i Lanferelle uchylił się, pozwalając ostrzu ześliznąć się po jegonapierśniku, po czym wraził własne drzewce wprost w odsłoniętą twarz jakiegoś rycerza. Lanferelle! krzyczał przy tym. Lanferelle!Chciał, by Anglicy wiedzieli, z kim mają do czynienia.Odparował własną kopią ciospiki jakiegoś Anglika, po czym zdjął z ramienia maczugę i zaczął rąbać nią dokoła siebie.Niebył to czas ani miejsce na subtelne i pełne wdzięku ruchy rodem z rycerskiego turnieju ani nademonstrowanie szermierczych umiejętności.Tutaj należało rąbać i ciąć, ranić i zabijać, abynapełnić nieprzyjaciół trwogą, więc Lanferelle powalił na ziemię człowieka w barwachksięcia Yorku swą nabijaną kolcami maczugą, po czym wyciągnął ociekającą krwią głowicę zresztek roztrzaskanego hełmu i czaszki i pchnął nią kolejnego zbrojnego, odrzucając go w tył.Teraz wreszcie wyraznie widział samego księcia, nieco na prawo, lecz najpierw musiałjeszcze zabić człowieka po swojej lewej stronie.Dokonał tego jednym ciosem swej ciężkiejmaczugi, tak potężnym, że bolesny dreszcz przeszedł mu wzdłuż całego ramienia. Poddaj się! krzyknął do księcia, który opuścił właśnie przyłbicę, a teraz wodpowiedzi zaatakował Francuza mieczem.Ostrze szczęknęło o płytowy pancerzLanferelle'a, który zahaczył głowicę maczugi o ramię tamtego i szarpnął tak mocno, żewysoki książę poleciał przed siebie, stracił równowagę i padł jak długi na ziemię. On jest mój! krzyknął Francuz. Ten łajdak jest mój! powtórzył i w tej właśniechwili ogarnęło go bitewne uniesienie, tryumf wojownika, który górował nad przeciwnikiem.Stanął nad powalonym księciem, postawiwszy stopę na jego plecach, i zabijałkażdego, kto usiłował przyjść mu z pomocą.Po obu jego stronach zajęło miejsce czterechjego ludzi z dwuręcznymi toporami, urągając nacierającym Anglikom i zabijając ich bezlitości. Chcę mieć ten sztandar! krzyknął Lanferelle.Pomyślał, że chorągiew księciabyłaby mile widzianą ozdobą głównej sali jego zamku, gdzie mogłaby zwisać z poczerniałychod dymu belek pod galerią dla muzykantów, podczas gdy sam książę, jako jego jeniec, byłbyzmuszony spoglądać na nią każdego dnia. Chodz tu i zgiń! krzyknął na chorążego, leczangielscy zbrojni odepchnęli tamtego do tyłu, gdzie był bezpieczny, i rzucili się na Francuza.Lanferelle parował ich ciosy, odgryzając się zawzięcie i licząc, że sam ciężar jego maczugiwytrąci z równowagi nieprzyjaciół.Cały czas pokrzykiwał przy tym na swoich ludzi zdrugiego szeregu, by osłaniali go z tyłu.Musieli także dbać o to, by nie wpadły na niegokolejne szeregi Francuzów, więc grozili bronią swym rodakom, zapewniając swemu panudosyć miejsca, by mógł powalić maczugą każdego, kto ośmielił się z nim zmierzyć.Czterejjego ludzie dwuręcznymi toporami siekli nieprzyjacielską linię, która była tak wątła, żeLanferelle sądził, iż zdoła ją przerwać i wyprowadzić masy francuskich zbrojnych na tyłyangielskiego centrum.Czemu nie miałby wziąć do niewoli nie tylko księcia Yorku, lecz isamego króla? Naprzód! wrzasnął. Naprzód!Lecz kiedy próbował ruszyć do natarcia, sam omal nie potknął się o ciała, które leżaływ poprzek nóg księcia Yorku.Usiłował kopniakami usunąć je sobie z drogi, lecz nagle kopiajakiegoś Anglika uderzyła z mocą w jego napierśnik, odrzucając go w tył
[ Pobierz całość w formacie PDF ]