[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Avril może i dotarłabydo celu, ale i tak byłaby to długa, męcząca podróż na maksymalnej prędkości, jaką gjgmógłby rozwinąć.Nagle Sallah przypomniała sobie, że na gigu były dwa hibernatory:ostateczność, z której sama nie chciałaby korzystać.Gdyby miała zostać zahibernowana,wolała wiedzieć, że ktoś na statku sprawdza odczyty na urządzeniu.Ostatecznie maszyny niebyły niezawodne.Dwa hibernatory.Kto miał być tym szczęściarzem, który poleci z Avril?Oczywiście, jeżeli istotnie planowała ucieczkę z Pernu.Ale dlaczego ktoś chciałby stąduciekać natychmiast po wylądowaniu, rozważała zdezorientowana Sallah.Zupełnie nowy,przepiękny świat, a Avril nawet nie poczeka, żeby wykorzystać swoją szansę.A może właśnie poczeka?Sallah kontynuowała badania przez całe trzy dni, po czym skopiowała wszystkie danei wymazała plik z pamięci.Zanim weszła na pokład wahadłowca, by powrócić na planetę,zaczęła rozumieć, dlaczego załodze potrzebne były trzy dni odpoczynku.Biednawypatroszona Yoko robiła przygnębiające wrażenie.Dwa mniejsze statki, Buenos Aires iBahrain, wywoływały pewnie klaustrofobię.Ale przeładunek zbliżał się już ku końcowi iwkrótce trzy statki kolonizacyjne zostaną na swej samotnej orbicie - puste.Od tej pory widaćje będzie jedynie o świcie i o zmroku, jako trzy świecące punkciki, odbijające promienieRukbat. Rozdział VPomimo milczącej dezaprobaty rodziców dla Seana Connella jako przyjaciela córki,Sorka znajdowała wiele powodów, by się z nim dalej widywać.Stwierdziła, że udało jej sięprzełamać jego nieufność.Co ciekawe, zauważyła także, że rodzina chłopca traktowała ichznajomość z identyczną niechęcią jak jej własna.To oczywiście dodawało smaku całejsprawie.Aączyła ich przede wszystkim fascynacja latającym stworzeniem i gniazdem pełnymjajek.Sorka obserwowała gniazdo razem z Seanem, nie tylko by udaremnić mu ewentualnezakusy na mieszkańców, ale także po to by nie przegapić wylęgu.Tego ranka - był akurat dzień wolny - Sorka przygotowała się na drugie czuwanie:przyniosła ze sobą kanapki.Zrobiła ich sporo, by móc się podzielić z Seanem.Leżeli nabrzuchach, ukryci w zaroślach pokrywających szczyt skały; w miejscu skąd gniazdo byłodobrze widoczne.Złote stworzonko wygrzewało się nad brzegiem morza, nie spuszczając zjajek roziskrzonych oczu.- Zupełnie jak jaszczurka - szepnął Sean.Jego oddech załaskotał Sorkę w ucho.- Ależ skąd - zaprotestowała Sorka, przypominając sobie ilustracje w książce zbajkami.- Raczej jak mały smok.Smoczek - powiedziała prawie napastliwie.Uważała, że Jaszczurka to bardzo niestosowne miano dla tak cudownej istoty.Ostrożnie strzepnęła dłonią kolejnego z wielonogich stworów, który w pośpiechuprzeciskał miedzy zdzbłami trawy swoje segmentowane ciało.Felicja Grant, nauczycielkabotaniki, nazwala robaka przedstawicielem rodziny krocionogów i cieszyła się na ich widok.Przedstawiła klasie ich cykl rozwojowy: dorosłe formy rodziły młode, które pozostawałyprzyczepione do rodzica, póki nie osiągnęły tych samych rozmiarów.Wtedy odpadały.Dwiedojrzewające młode formy siedziały często jedna za drugą.Sean leniwie budował zaporę z liści, by skierować krocionoga od siebie.- Węże zjadajom ich mnóstwo, a wherry zjadajom węże.- Wherry zjadają też inne wherry - stwierdziła Sorka z odrazą, przypominając sobiewidok padlinożerców przy pracy.Obudził ich cichy szczebiot; zdążyli się już zdrzemnąć w południowym upale.Złotysmoczek rozpościerał skrzydła.- Chroni je - odezwała się Sorka.- Nie.Wita. Sean w każdej dyskusji zwykł zajmować przeciwne stanowisko.Sorka przyzwyczaiłasię już, oczekiwała tego nawet.- Może jedno i drugie - zasugerowała tolerancyjnie.Sean tylko prychnął.- Założem się, że ten pełzacz zwiewał przed wężem.Sorka stłumiła dreszcz.Nie pozwoli Seanowi zobaczyć, jak bardzo brzydzi się śliskichstworzeń.- Miałeś rację.Ona je wita.- Otworzyła szeroko oczy.- Ona śpiewa!Sean uśmiechnął się, gdy świergot przybrał bardziej liryczny ton.Stworzenieprzechyliło głowę, tak że widzieli, jak wibruje mu gardło.Nagle powietrze ponad skałą stało się gęste od smoczków.Zaskoczony Sean chwyciłramię Sorki, równocześnie nakazując jej milczenie.Sorka zastygła z otwartymi ustami.I taknie mogłaby dobyć z siebie żadnego dzwięku; zachwycona, była w stanie się jedynieprzyglądać.Błękitne, brązowe i spiżowe smoczki wisiały w powietrzu, śpiewając w chórzerazem ze złotym.- Muszą być ich setki, Sean.- Stworzenia przemykały i zataczały koła w powietrzu,tak że wydawało się, iż jest ich pełno.- Tylko dwanaście jaszczurek - odparł Sean lekceważąco.- Nie, szesnaście.- Smoczków - poprawiła Sorka stanowczo.Sean zignorował jej słowa.- Zastanawiam się dlaczego.- Patrz! - Wskazała nową grupę smoczków, które pojawiły się nagle, niosąc wielkiekłęby ociekających wodą wodorostów.Zjawiało się ich coraz więcej, każdy miał coś wijącegosię w pysku.Stworzenia składały ciężar na wodorostach, które utworzyły nieregularny krągwokół gniazda.- Zupełnie jak zapora - mruknęła Sorka w podziwie.Inne smoczki albo możete same, które przyleciały po raz drugi, znosiły krotionogi i robaki, rzucając je lub grzebiąc wwodorostach.Nagle, widząc, jak pierwsze z jajek pęka i pokazuje się maleńka, wilgotna główka,Sorka i Sean przywarli do siebie, by stłumić podniecenie.Latające stworzenia nagleprzerwały polowanie i wydały z siebie złożony ćwierkot.- Widzisz, witają je! - Sean zdobył pewność, że od początku miał rację.- Nie! Chronią! - Sorka wskazała dwa płaskie pyski olbrzymich cętkowanych węży podrugiej stronie zarośli.Smoczki dostrzegły intruzów i natychmiast kilka rzuciło się na wystające głowy. Cztery bestyjki zmusiły gady do odwrotu w krzaki.Gałęzie gwałtownie zaszeleściły, po czymzwycięzcy wzbili się w powietrze, głośno świergocząc.W tym czasie pękły kolejne czteryskorupki.Dorosłe smoczki tworzyły żywy łańcuch, dostarczający pożywienie dla pierwszegopisklęcia, które opuściło jajko i niezgrabnie kręciło się dookoła, kwiląc żałośnie.Zapora zwodorostów nie pozwalała mu odejść od gniazda.Ruch skrzydeł i zachęcający świergotkierowały je do najbliższego ze smoczków, który przyniósł młodemu rzucającą się rybę.Odważniejszy z węży wyłonił się z piasku, gdzie się ukrył, i ruszył po skale w stronępisklęcia.Gad, zwijając ciało w pierścienie, uniósł głowę i otworzył szeroko żółwiowatąpaszczę, by chwycić ofiarę.Natychmiast zaatakowały go latające stworzenia.Pisklę,wykazując się rozwiniętym instynktem samozachowawczym, przetoczyło się przez zaporę iumknęło w stronę krzaka, pod którym ukryli się Sorka i Sean.- Idz sobie - syknął chłopiec przez zaciśnięte zęby.Machnął ręką w stronę kwilącegopisklaka, chcąc go odpędzić.Nie miał ochoty zostać zaatakowany przez dorosłe smoczki.- On umiera z głodu, Sean - powiedziała Sorka, szarpiąc torebkę z kanapkami.- Nieczujesz, jaki jest wygłodzony?- Tylko mu nie matkuj! - mruknął Sean, chociaż on także wyczuł błaganie w głosiemaleństwa.Widział jednak, jak smoczki rozszarpują ryby ostrymi pazurami.Wolałby nie byćich następną ofiarą.Zanim zdążył ją powstrzymać, Sorka rzuciła kawałek kanapki na skałę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •