[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Swoją radość wyraził biegając tam i z powrotem jak wariat; kręcił sięw kółko, żeby chwycić się za ogon, tarzał w błocie, pełzał, podskakiwał,słowem, wyprawiał wszystkie brewerie świadczące o euforii psa.W końcu podbiegł jak najbliżej fosy, uniósł pysk i trzy razy szczeknąłdonośnie: to ja, to ja, popatrz tutaj! Pipeau rozległ się głos z okienka.Pies odpowiedział krótkim szczeknięciem. Uwaga! zawołał głos, jak gdyby nie przejmując się tym, że możebyć słyszany przez straże.Ponowne szczeknięcie wyraznie mówiące: Jestem gotów! Czego chcesz?W tym momencie dyżurni strażnicy podeszli do bramy.Ta dziwnarozmowa psa z więzniem wydała się im czymś podejrzanym.Jednocześnie z okienka wypadł jakiś biały przedmiot, który przele-ciał ponad fosą i spadł o dwadzieścia kroków od psa.Była to kartkapapieru zwinięta w kulkę i obciążona kamykiem.Straże rzuciły się, lecz Pipeau, szybszy od błyskawicy, już dosięgnąłkulki i chwycił ją do pyska, po czym uciekł co sił w nogach na ulicę Sa-int-Antoine. Stój! Stój! krzyczeli strażnicy pędząc za psem.W kilka sekund pies zniknął na horyzoncie.Wtedy strażnicy spiesz-nie wrócili do twierdzy, żeby zameldować komendantowi o tym niesa-mowitym wydarzeniu.134 Któryś z więzniów koresponduje ze światem, przesyła listy! A jegoposłańcem jest pies!Tym więzniem był Pardaillan.Co zaś do Pipeau, to kiedy znalazł się poza zasięgiem straży, przy-stanął ciężko dysząc, wypuścił kulkę papieru, którą dotąd trzymał wpysku, i spokojnie wrócił pod Bastylię.Jakiś przechodzień zauważył to, podniósł kulkę, starannie ją rozwi-nął i obejrzał papier po obu stronach.Nie było na nim jednak ani jed-nego słowa, ani jednego znaku.więc wyrzucił kartkę.która wpadłado strumyka.XIXBASTYLIAKiedy kawaler de Pardaillan usłyszał, jak zatrzasnęły się drzwi, kiedyzrozumiał, że są one nie do pokonania padł prawie nieprzytomny napłyty podłogi.Wróciwszy do siebie, użył całej siły woli, żeby odzyskać równowagęducha i poskromić kipiącą w nim wściekłość.Dopiero wtedy zlustrowałwzrokiem celę.Było to dość obszerne pomieszczenie z podłogą ułożoną z dużychpłyt.Jedynie w samym rogu płyty musiały popękać, bo zastąpiono jekostką.Mury i obniżony sufit były z ciosowego kamienia, sczerniałego podwpływem czasu, ale wcale nie wilgotne, gdyż karcer znajdował się nagórnych piętrach wieży.Wąskie okienko, umieszczone dość wysoko, przepuszczało bardzomało światła i powietrza.Ale stając na drewnianym stołku jedynymmeblu w celi z łatwością sięgało się do niego.Wiązka słomy, dzban pełen wody, a na nim położony bochenekchleba dopełniały wyposażenia celi.Na korytarzu rozlegały się wolne, dzwięczne kroki straży.Pardaillan rzucił się na dość czystą słomę, która miała mu służyć za135łóżko.Leżała na niej dziurawa, postrzępiona derka.Na korzyść naszegobohatera należy stwierdzić, że w tej okropnej chwili gdyż doskonalewiedział, że z Bastylii wychodzi się tylko nogami do przodu wszystkie jego myśli biegły ku Loizie.Fakt aresztowania był tym bar-dziej gorzki, że nie pozwolił mu biec na ratunek sąsiadeczce. To mnie wzywała rozpamiętywał. W niebezpieczeństwie po-myślała najpierw o mnie.A ja siedzę w więzieniu!Dalej snuł niewesołe myśli: Kocham ją, ale co z tego? Czy ją kiedyśzobaczę? Czy z Bastylii się wychodzi?Cóż to mogło być za niebezpieczeństwo tak wielkie, że aż wołała napomoc człowieka, którego widziała tylko przelotnie?Potem Pardaillan pomyślał o księciu Andegaweńskim.Zapewne toon z kompanami przyszedł tam z samego rana.A może w ogóle nie od-chodzili?Z niezmierną rozpaczą powtarzał sobie, że gdyby spędził noc na uli-cy, jak przez chwilę zamierzał, nie tylko znalazłby się na miejscu, żebybronić Loizy, ale nie zostałby aresztowany.Myśląc intensywnie o okrutnej ironii losu, który wyrwał go ze światażywych akurat w chwili, kiedy mógł zdobyć szczęście, zadał sobie pyta-nie, dlaczego go aresztowano.Błąkało się w nim niejasne podejrzenie, że cios zadała mu KatarzynaMedycejska.Ale wydawała się taka dobra, taka szczera, wyznaczyła muspotkanie w Luwrze w sposób tak naturalny, że odsuwał to podejrzenieod siebie.Więc kto? Może to przez ten spisek, który wykryłem? Albo książę de Guise?Ale nie, jak mógł się dowiedzieć?Na szósty dzień nie wytrzymał i postanowił, że musi przynajmniejwiedzieć, o jaką zbrodnię go oskarżono.Kiedy strażnik wszedł wieczorem do jego celi, Pardaillan po razpierwszy odezwał się do niego: Przyjacielu powiedział łagodnym głosem.Strażnik spojrzał na niego zezem. Mam zabronione rozmawiać z więzniami. Słówko, jedno słówko! Dlaczego tu jestem?Strażnik szedł już do drzwi.Odwrócił się do więznia i wyczytał z jegobladej i zmienionej twarzy taką rozpacz, że zapewne odczuł wzruszenie.136 Słuchaj powiedział mniej surowym tonem. Mówię po razostatni, nie wolno mi rozmawiać z więzniami.Jeżeli będziesz się upie-rał, złożę raport gubernatorowi.Wtedy sprowadzą cię na dół do lochu. Niech więc to się stanie! ryknął Jan. Ale ja chcę wiedzieć!Chcę, słyszysz? Mów więc, nędzniku, bo przysięgam, że cię uduszę!Skoczył w stronę strażnika.Ale ten spodziewał się zapewne napaści, gdyż błyskawicznie znalazłsię na korytarzu i zatrzasnął drzwi.Pardaillan rzucił się na nie, ale na-wet nie drgnęły.Przez całą noc i następny dzień robił tyle hałasu, takwrzeszczał i walił w drzwi, że strażnik nie odważył się wejść do celi.Jedynie zawiadomiony gubernator, wziąwszy z sobą z pół tuzina do-brze uzbrojonych żołnierzy jako eskortę, udał się do celi wariata. Pan gubernator idzie! krzyknął strażnik przez drzwi. Nareszcie się dowiem mruknął Jan.Drzwi odemknięto, żołnierze skrzyżowali halabardy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]