[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Co się musi skończyć, kochanie? - spytał, udając, że nie wie o cochodzi.- Muszą się wreszcie skończyć te twoje romanse.Mam dosyć.Podniósł brwi do góry.- O czym ty mówisz? Jakie romanse?- Nie udawaj, że nie wiesz o co mi chodzi.Przestań się zgrywać.- Ależ ja się wcale nie zgrywam.Słowo ci daję.Jeżeli wierzyszplotkom.- To nie są żadne plotki.Wszyscy naokoło mówią o tym, żeromansujesz z Habnerową.Chyba nie zaprzeczysz.- Owszem zaprzeczę! - dołożył wszelkich starań, żeby to zabrzmiałoenergicznie i przekonywująco.- Zaprzeczę, bo to nieprawda.Komuśzależy na tym, żeby nas skłócić, a ty wierzysz każdemu, kto ci coś tamnagada. Przyjrzała mu się uważnie i zaczęła nerwowo bębnić palcami postoliku.- Już mnie więcej na te twoje kłamstwa nie nabierzesz i radzę ciuważaj, bo jak stracę cierpliwość.- To co? - Głos jego zabrzmiał wyzywająco - To co.? - powtórzył.- Wiem coś niecoś na twój temat.Orientujesz się chyba.Stanowczożądam, żeby natychmiast te wszystkie flirty i romanse się skończyły.Wprzeciwnym razie.- Ależ, Emilciu, dajże spokój.Dlaczegóż my się sprzeczamy.?- Ja się z tobą nie sprzeczam.Ja żądam.Nie mam zamiaru dłużej byćpośmiewiskiem wszystkich naszych znajomych.Najprzód taniewydarzona piosenkarka, teraz Habnerowa, nie mówiąc już o tejBułgarce.Dosyć! Rozumiesz, dosyć! A propos.Podobno mążHabnerowej siedzi.Lowert wzruszył ramionami.- Nic mnie to nie obchodzi.- Podejrzewają go, że zamordował dziewczynę.- A ty skąd masz takie wiadomości?- Dzwoniła do mnie Ziutka.Wiesz chyba, że jej brat jestadwokatem.Rozległo się pukanie do drzwi.Weszła Marcysia.- Proszę pana.przyszedł jakiś milicjant.Lowert wstał.- Milicjant? Jaki znowu milicjant? Czego chce?Dziewczyna wzruszył ramionami.- A skądże ja mogę wiedzieć.Nie do mnie przyszedł tylko dopaństwa, a czego chce nie powiedział.Oficer.- Poproś go tutaj.Wszedł Rosicki.Był opalony, radośnie uśmiechnięty.Robił wrażenie człowieka zadowolonego z siebie i z otaczającego goświata.Ukłonił się z nieco przesadną uprzejmością.- Dzień dobry państwu.- A, pan kapitan - rozpromienił się Lowert.- To miło, że pan nasodwiedził.Prosimy, niechże pan siada.Rosicki usiadł ostrożnie na filigranowym wyściełanym krzesełku,mającym zapewne imitować jakiś antyk. - Przepraszam, że państwa niepokoję o tak wczesnej porze, ale.- Cóż znowu - przerwał mu z ożywieniem Lowert.- Pora wcale niejest taka wczesna.Właśnie myśleliśmy o filiżance dobrej kawy.Napiłby się pan z nami?Rosicki energicznie potrząsnął głową.- Bardzo dziękuję, ale właśnie przed chwilą zaaplikowałem sobiesporą dawkę kofeiny.Na jakiś czas powinno mi to wystarczyć.- Wobec tego któregoś innego dnia musi pan do nas wpaść na kawę -uśmiechnęła się Lowertowa.- Podobno parzenie kawy to mojaspecjalność.Dostałam kiedyś przepis od jednej znajomej Włoszki.- Czy pan w dalszym ciągu zajmuje się sprawą tragicznej śmierci tejbiednej piosenkarki? - zapytał Lowert.Rosicki przelotnym spojrzeniem przesunął po eleganckim krawaciew szkocką, szaro czerwoną kratę.- Oczywiście, że się tym zajmuję.Sprawa nie jest, jak dotąd,wyjaśniona.Właśnie chciałbym państwa prosić o pewne dodatkoweszczegóły.- Sądziłem, że wszystko żeśmy już omówili - uśmiechnął sięLowert.- Ale jeżeli możemy w czymś panu pomóc, to bardzo chętnie.- Chodzi o drobiazgi bez większego znaczenia.Chcę mieć jednakmożliwie jak najpełniejszy materiał i dlatego.- Doskonale rozumiem - Lowert wyjął z kieszeni papierosy.- Zapalipan, kapitanie?- Bardzo chętnie, jeżeli oczywiście pani pozwoli.Lowertowa uśmiechnęła się.- Ależ, bardzo proszę.Mnie dym nie przeszkadza.Wprawdzie.- A więc słuchamy - przerwał pospiesznie Lowert.- O jakiewyjaśnienia panu chodzi?Rosicki poprawił się na krzesełku, które zaskrzypiało niepokojąco.- Chciałbym ustalić czy państwo razem przyjechali do Sopotu.Lowert z prawdziwą przyjemnością zaciągnął się głęboko dymem.- Nie bardzo rozumiem do czego panu może być potrzebna tawiadomość, ale to przecież żadna tajemnica.Ja przyjechałem tutajwcześniej, a moja żona chyba dopiero po tygodniu.Dokładnie niepamiętam.- A pani kiedy przyjechała? Poruszył nieznacznie ramionami.- Trudno mi sobie przypomnieć.Nie prowadzę pamiętnika.Ale.zaraz.zaraz.Przyjechałam chyba tego dnia z samego rana, kiedyzauważyliśmy podczas spaceru zwłoki tej dziewczyny w morzu.- To był wtorek, dwunastego.Lowert wyjął z kieszeni kalendarzyk.- Zgadza się.Moja żona przyjechała do Sopotu we wtorek ranodwunastego.Mam to zanotowane w moim terminarzu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •