[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dziwny, niespokojny ranek.Wstała wcześnie:pewniejsza siebie i bardziej opanowana teraz, gdy przyszedł tendzień, niż była wczoraj.Dziesiąta rano.Już jest ubrana.Ucałowałyśmy się,przyrzekłyśmy sobie nawzajem, że będziemy odważne.Wpadłam na chwilę do mego pokoju.Z zamętu innych myśliwynurza się wciąż dziwne przeczucie, że zdarzy się coś, coprzeszkodzi małżeństwu.Czyżby i on miał to uczucie? Widzę zokna, jak niespokojnie chodzi między powozami przed bramą.Jakże mogę wypisywać takie bzdury! Zlub odbędzie się napewno.Za pół godziny wyruszamy do kościoła.Jedenastagodzina.Już jest po wszystkim.Pobrali się.Trzecia godzina.Wyjechali! Azy przesłaniają mi oczy.nie mogę pisać więcej.( TU SI KOCCZY PIERWSZA EPOKA TEJ HISTORII )DRUGA EPOKAOPOWIEZ SPISYWANA W DALSZYM CIGUPRZEZ MARIANN HALCOMBEI11 czerwca r.Blackwater Park, HampshireMinęło sześć miesięcy, sześć długich miesięcy od czasu, gdypo raz ostatni widziałam Laurę.A ile dni mani jeszcze na nią czekać? Tylko jeden! Jutro,dwunastego, wracają do Anglii z podróży.Wprost nie mogęzdać sobie sprawy z własnego szczęścia, wprost nie mogęuwierzyć, że za dwadzieścia cztery godziny skończy się ostatnidzień rozłąki z Laurą.Całą zimę spędziła z mężem we Włoszech, a pózniej pojechalido Tyrolu.Wracają w towarzystwie hrabiego Fosco i jego żony,którzy zamierzają osiąść gdzieś niedaleko Londynu, atymczasem, nim wybiorą sobie rezydencję, mają spędzić letniemiesiące w Blackwater Park.Skoro Laura wraca, nie dbam o to,kto z nią przyjedzie.Sir Parsival może sobie zapełnić dom odpodłóg po sufity, jak mu się podoba, bylebym tylko mieszkałarazem z Laurą.A tymczasem oto ulokowałam się w Blackwater Park, starożytnej i interesującej siedzibie - jak usłużnie informujemnie historia tego hrabstwa - sir Parsivala Glyde, baroneta iprzyszłe miejsce zamieszkania (jak ośmielę się dorzucić nawłasny rachunek) zwykłej Marianny Halcombe, niezamężnej,siedzącej teraz w zacisznej małej bawialni, z filiżanką herbaty icałym swym ziemskim dobytkiem ustawionym wokół niej wtrzech kufrach i jednej torbie.Wyjechałam z Limmeridge wczoraj, otrzymawszy przemiłylist Laury z Paryża z ubiegłego dnia.Poprzednio niewiedziałam, czy mam ich spotkać w Londynie, czy wHampshire, ale ostatni list poinformował mnie, że sir Parsivalzamierza wylądować w Southampton i stamtąd przyjechaćbezpośrednio do swej wiejskiej siedziby.Sir Parsival wydał takwiele za granicą, że już nie dysponuje pieniędzmi, potrzebnymina pokrycie kosztów pobytu w Londynie przez resztę sezonu, ize względów ekonomicznych zdecydował lato i jesień spędzićspokojnie w Blackwater.Laura ma już zupełnie dość wrażeń izmian, i z radością wita zapowiedz spokojnego życia wwiejskim zaciszu, które zapewnia jej przezorność męża.A co domnie, w jej towarzystwie będę szczęśliwa wszędzie.Tak więc,na początek, wszyscy jesteśmy zadowoleni.Ostatnią noc przespałam w Londynie, a najrozmaitszesprawy i wizyty zatrzymały mnie tam tak długo, że doBlackwater przyjechałam już po zapadnięciu zmroku.Sądząc po moich dotychczasowych niejasnych wrażeniach,Blackwater jest krańcowym przeciwieństwem Limmeridge.Dwór stoi na kompletnej równinie i wydaje się (mnie,przybyłej z północy) zupełnie zamknięty, niemal zaduszonyprzez drzewa.Nie widziałam nikogo, prócz służącego, któryotworzył mi drzwi, i gospodyni, bardzo grzecznej osoby, którawprowadziła mnie do domu i przyniosła herbaty.Mam dlasiebie ładny mały buduar i sypialkę na końcu długiegokorytarza na pierwszym piętrze.Na drugim piętrze mieszkasłużba i jest kilka wolnych pokoi, a wszystkie pokoje,przeznaczone na dzienny użytek, znajdują się na parterze.Niewidziałam żadnego z nich i nie wiem nic o dworze, prócz tego,że jedno z jego skrzydeł liczy podobno pięćset lat, byłootoczone fosą, i że nazwa dworu pochodzi od czarnych wódjeziora w parku.Zegar na wieży, górującej nad środkową częścią domu, którązauważyłam wchodząc tu, wybił uroczyście, niemal upiorniegodzinę jedenastą.Jakiś wielki pies się zbudził, pewno od tegoodgłosu wyje i skowycze przerazliwie gdzieś za węgłem.Wkorytarzu pode mną słyszę czyjeś stąpanie i zasuwanieżelaznych sztab i zasuw przy drzwiach.Najwidoczniej służbaudaje się na spoczynek.Czy pójść za ich przykładem? Nie, niejestem jeszcze dość senna.Dość senna, co ja mówię? Wydajemi się, że chyba już nigdy w życiu nie zdołam zasnąć.Samamyśl o tym, że jutro ujrzę kochaną twarz i usłyszę dobrze znanygłos, utrzymuje mnie w stanie nieustającego podniecenia.Gdybym tylko mogła mieć przywileje mężczyzny, natychmiastzażądałabym najlepszego wierzchowca sir Parsivala,popędziłabym galopem nocą, na wschód, na spotkaniewschodzącego słońca, gnałabym godzinami bez przerwy ostrymgalopem, jak ów sławny rozbójnik pędził do Yorku.Ponieważjednak jestem tylko kobietą skazaną przez całe życia nawyczekiwanie, konwenanse i spódniczki, muszę liczyć się zopinią gospodyni i próbować się.uspokoić w jakiś łagodny,kobiecy sposób.O czytaniu nie ma mowy, nie potrafię skupić uwagi, naksiążce.Muszę spróbować, czy pisanie zdoła mnie zmęczyć iuśpić.Ostatnio bardzo zaniedbywałam swój dziennik.Co mogęsobie przypomnieć, stojąc na progu nowego życia, o ludziach io wydarzeniach, o zmianach, jakie zaszły w ciągu ostatnichsześciu miesięcy, w tym długim okresie dręczącej pustki oddnia ślubu Laury?Walter Hartright najżywiej tkwi w mej pamięci.Zjawia siępierwszy w mglistej procesji nieobecnych przyjaciół.Otrzymałam od niego, krótki list, pisany po wylądowaniuekspedycji w Hondurasie i utrzymany w weselszym, bardziejoptymistycznym nastroju niż którykolwiek z pisanychpoprzednio.W miesiąc czy może sześć tygodni pózniejczytałam artykuł amerykańskiego dziennikarza,przedstawiający moment odjazdu ekspedycji w głąb lądu.Widziano, jak członkowie wyprawy, każdy ze strzelbą naramieniu i z plecakiem, wkraczali w dziką puszczę dziewiczą.Apotem wszelki ślad po nich zaginął
[ Pobierz całość w formacie PDF ]