[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ukazuje nam j¹ zachwyt nasz - Prawis³ê - lechickiej ziemi pracownicê olbrzymi¹.Puszcze niezbrodzone, pierwobory dla siebie samych rosn¹ce nad jej brzegami b³êkitniej¹w oddali, zieleniej¹ w pobli¿u.Rni¹ nad jej urwiskami samotne Swiête dêby i samotne Swiêtelipy, wszczepione olbrzymimi korzeniami w ¿wiry i gliny, przez tajemnicze si³y lodowcówuzgarniane, w szczyty i zbocza gór Radiowa, Oksywia, Bia³orzeki i Dêbogórza.Jak za dni naszych mewy bia³oczelne nad jej szerokim wodnym przestworem rytmem rwa-nym, w sposób niewys³owienie uroczy, miotaj¹ skrzyd³a d³ugie i wydaj¹ krzyk swój bojowy -ongi tak samo.Jak za dni naszych, tak samo drzewiej i zaw¿dy zagony ³ososi id¹ w przedwioSnia zgodnymii wiecznie nowymi pochody w górê jej pop³awów, z morza szumnego a¿ do podnó¿a gór ta-rzañskich, sk¹d jej zimne, przeczyste xród³a bij¹.Jak za dni naszych, skoro na Ma³ym Morzu i przy brzegach wysokich lody stopniej¹, a po³u-dniowy wiatr gor¹cym tchem powieje, tak samo ongi hufce ³ososi ci¹gnê³y z lodowato zim-nych okrêgów polarnego oceanu ku s³odkowodym b³awej zatoki toniom.Jak za dni naszych, tak samo wtedy pêdzi³a je w górê tajna potêga mi³osnej rozkoszy z mo-drych mórz w blade Wis³y rozlewisko.Jak za dni naszych, tak samo drzewiej i zaw¿dy zastêpy ich sz³y uszykowane wed³ug od-wiecznego porz¹dku,Ci¹gnê³a i ci¹gnie zawsze na przedzie najwiêksza srebrno³uska i bezplamista samica o wiel-kich uzêbionych szczêkach i koSciach paszczy naje¿onych ostrymi kielcami.Za przodownic¹ p³ynê³y i p³yn¹ jedna za drug¹ w odstêpach jak gdyby na cztery stopy cz³o-wiecze wymierzonych samice mniejszego wymiaru i m³odsze.Za samicami p³ynê³y i p³yn¹ samce w odstêpach jakby na cztery stopy cz³owiecze odmie-rzonych.Za samcami p³ynê³y i p³yn¹ m³ode w szyku porz¹dnym, przypominaj¹cym co do kszta³tuklucz dzikich gêsi, gdy lec¹ z pó³nocy w po³udnie.Skoro piêkna panowa³a pogoda, p³ynê³y wierzchem wiSlanego wartu z szumem, który ³udziucho, jak gdyby nadejScia burzy.Skoro nad krajem przelatywa³y wichry, pochód grona ³ososi zapada³ na dno i w ciemnicywodnej ci¹gn¹³ w górê po trzy mile na godzinê.Wówczas w ³o¿ysku starej Wis³y nie przera¿a³ ich tak jeszcze wysmuk³y napastnik i zdrajca.Z czasem nauczy³y siê czujnoSci, bojaxni i lêku wobec jego z³owieszczej postaci - wszyst-kich kszta³tów i kolorów, które z nim s¹ z³¹czone - barw bia³ych, czerwonych, jaskrawych -oraz ostro¿noSci wobec wszelkich nieznanych ha³asów i dxwiêków.168Skoro przebieg³y napastnik pocz¹³ stawiaæ jazy u brzegów, a w warcie rzeki drygawice, w któ-rych niejeden ród wêdrowny wygin¹³, przodownica nauczy³a siê poznawaæ wrogie sid³a i z³o-wieszcze zasadzki.Napotkawszy je w swojej drodze, rzuca³a siê w skok, niemal w lot, i mknê³a jak b³yskawica.Za ni¹ tym¿e szlakiem niewidnym, niemal lotem, szy³ wszystek szyk szybuj¹cy nad prze-szkod¹.Je¿eli zaS zasadzka nie by³a do przebycia lub przerwania, przodownica w k³¹b zwija³a swecia³o i przeskakiwa³a pu³apki.Zgina³a siê jak sprê¿yna przybli¿aj¹c wid³owat¹ p³etwê ogona a¿ do wystaj¹cej szczêki swejpaszczy, nagle rozprê¿a³a zwiniête ko³o swego d³ugiego kad³uba, z ca³¹ potêg¹ uderza³a bo-kiem o wodê i odbiwszy siê od jej powierzchni na piêæ i szeSæ stóp w górê, przeskakiwa³azaporê.Za jej rozkazuj¹cym przyk³adem czyni³y to samo wszystkie osobniki zagonu, aby za chwilêustawiæ siê znowu w dawny agmen i z ogniem nies³abn¹cym gnaæ w swoj¹ stronê.Skoro zasie dosiêg³y wód bystrych, zimnych a nieskalanych, przelewaj¹cych siê ponad dnem¿wirowatym Bia³ego i Czarnego Dunajca, przodownica w towarzystwie kilku samców obie-ra³a miejsce na tar³o.Zwróciwszy siê g³ow¹ w stronê polotu wód bystrych, tar³a siê brzuchem o chropawe dno rze-ki, a¿eby ze siebie ikrê wycisn¹æ, która siê w ma³ym zag³êbieniu dennym gromadzi.O to miejsce, o prawo i mo¿noSæ polania ikry swym mleczem, samce wiod¹ miêdzy sob¹ bi-twy zawziête.M³ode ³ososie sk³adaj¹ wczeSniej sw¹ ikrê, tote¿ wczeSniej wyhodowuje siê ich brzuchatepotomstwo.WczeSniej wykarmiaj¹ siê m³ode rody, w³asnym ¿Ã³³tkiem pas¹c i kszta³tuj¹c organy, sercei nerwy.M³ode, wysmuk³e ³ososie, z g³ow¹ spiczast¹ i grzbietem prêgowanym brunatno, w listopadziewracaj¹ do morza.Stare tr¹ siê znacznie póxniej i do morza wracaj¹ a¿ w grudniu.Bêd¹c ze swojej natury istotami s³odkowodnymi, ci wieczni wiSlni oryle, zapêdzeni na s³onyocean, po którym góry lodowe ¿egluj¹ a niezmierzony wieloryb gejzery ze siebie wyrzuca -wracaj¹ niezmiennie do dawnej ojczyzny ich rodu.A w drodze swej ku wy¿ynom skalistym nie po¿ywiaj¹ siê niczym, lecz ³akn¹, schn¹ i nisz-czej¹.Staj¹ siê jako strza³y, które w upodobaniu niepojêtym lec¹ do miejsca zarania swojego gatunku.Znana im jest jakaS postaæ furii mi³osnej, sza³u z têsknoty do Swiêtego xród³a, które wypia-stowa³o ich rodzaj w swej przezroczystej g³êbinie.W g³odzie i szaleñstwie poprzez wieki zamierzch³e i czasy id¹ce drgaj¹ w WiSle rzece te¿ywotwórcze struny.Po tych zboczach, pagórkach, polanach i piaskach, przyniesionych przez wody p³yn¹ce, prze-biega³a szybka stopa cz³owieka, od znu¿enia bezsilna.Mogi³a jego tu i tam le¿y na wzgórzu.Rozlega³ siê nad szerok¹ wod¹ p³yn¹c¹ i budzi³ ³oskot echa w puszczy nad morzem jegokrzyk wydany w poScigu i w g³odzie.169£uk nagiêty jego d³oni¹ bolesn¹ miota³ upierzone strza³y w piêkne bia³e piersi morskiej mewy.Zabija³ czajki, rybitwy, nury, burzyki, kormorany, kuligi i perkozy - str¹ca³ z niebios dzikie gêsi,kaczki i piêkne kie³pie, wolne ³abêdzie, gdy w po³udniowe krainy z krain pó³nocy lecia³y.Kamienny m³ot cz³owieka uderza³ w furii we w³ochat¹ pierS zwierzêc¹.Jak¿e brzmia³o imiê mi³osne, którym przyzywa³ z oddali towarzyszkê?.Jak brzmia³o s³owo pieszczoty, wycmokane w stronê kolebki z wikliny?Jakie nazwy nosi³y przedmioty i suma ich, widok tej ziemi - prawa i z³udy, których istnienianauczy³o go uczucie g³odu i uczucie honoru?Si³a jego i zastêpuj¹ce si³ê oszustwo przewali³o siê poprzez si³ê niedxwiedzia i tura, wilkai ³osia.O potomne mewy, o bezpamiêtne ptaki, które z wy¿yny swojej tyle widzicie!Czy, takie same jak my ¿ywi¹c uczucie bolesnej a niewytrzebionej mi³oSci swego potomstwai gatunku, macie i inne nasze uczucia, przes¹dy i przywary?Pamiêtacie ka¿da z osobna jako ród, jako zbiorowisko, a¿ do najdrobniejszego szczegó³u, a¿do najl¿ejszego porozumienia, co czyni³ praojciec i pramatka przed niezliczonymi wiekami.Macie jakoweS niez³omne prawa rz¹dz¹ce pañstwem skrzydlatym.Lecz czy macie jakiekolwiek wspomnienia? Tyle widzia³yScie siedz¹c na swym dziedzictwieprzez wieki, na rewie miêdzy Kuxnic¹ i Rew¹, odk¹d siê z wód wychynê³a! Mo¿e podajeciew swej mowie, w swym zbiorowym rozgwarze, w zgie³kliwym swym obmowisku, w wynu-rzeniach krzykliwych i nachalnych jakoweS swoje klechdy i dzieje.Mo¿e porozumiewacie siê swoim sposobem, tak jak ludzie swoim, o chytrych sposobach szu-brawstwa, o sztukach czyhaj¹cych morderców, o nienasyconym ³aknieniu i nienasyconym pra-gnieniu wSród wiekuiScie tych samych odg³osów morza Slisko i chrapliwie bij¹cego o nagiete brzegi.Mo¿e wydajecie jedynie g³osy bezmySlne jak drwal rozszczepiaj¹cy zrosty pniaka,które siê nie poddaj¹ roz³¹czeniu, jak rataj m³Ã³c¹cy grub¹ Sció³kê snopów na klepisku, któraz k³osów nie chce ziarna wydawaæ.A mo¿e widzicie coS wiêcej ni¿ my, ludzie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]