[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przypuszczam, \ewkrótce ju\ całkiem zapomną o tradycjach swojej kultury.Joanna spojrzała na ciągnące się a\ do podnó\a gór zielone pastwiska ogrodzoneparkanami i \ywopłotami.Ogarnęła wzrokiem okazałe stare eukaliptusy porastające tu iówdzie równinę oraz olbrzymie stada owiec. Trudno wyobrazić sobie, \e w tak pięknej scenerii rozegrała się tragedia szepnęła. Czy ludzie, którzy tu kiedyś \yli, rzucili klątwę na moją matkę, \eby spotkał ją podobnylos? zastanawiała się. Gdzie jest pana gospodarstwo, panie Westbrook? spytała. Na samym końcu tej drogi.Czy widzi pani zabudowania pomiędzy drzewami? Tak, widzę.Ni stąd, ni zowąd, stojący pomiędzy nimi Adam zawołał: Farma! Farma!Hugh i Joanna ze zdumienia otworzyli szeroko oczy. Adamie, wreszcie się odezwałeś! powiedziała Joanna, biorąc chłopca w ramiona. Typotrafisz mówić! Farma! powtórzył podekscytowany dzieciak. Farma! Nie wydał z siebie ani jednego dzwięku przez pięć dni, a teraz całkiemniespodziewanie. Hugh się roześmiał. śeby nakłonić chłopaka do mówienia, trzeba gobyło po prostu przywiezć do domu.Podwórze w Merindzie otaczały walące się zabudowania, przy których stawianiunajwyrazniej wykorzystano materiały, jakie w danej chwili znajdowały się pod ręką.Częśćbudynków powstała z okrąglaków i z desek, inne z kamienia.Wszystko wskazywało na to, \ezostały wzniesione w ró\nym czasie i bez \adnego planu.W obejściu panowała hałaśliwakrzątanina: jezdzcy pokrzykiwali i pogwizdywali na przestraszone owce, zaganiając je dozagród, a owczarki ujadały jak oszalałe, biegając tam i z powrotem.Gdy Hugh zatrzymał powóz, podjechał do niego mę\czyzna na koniu. Dzięki Bogu, \e wróciłeś, Hugh powiedział. Mamy powa\ne kłopoty. Zamilkł nawidok Joanny. To jest panna Drury, Bill przedstawił ją Hugh, wysiadając z powozu. Panna Druryzgodziła się zaopiekować chłopcem.A to jest Adam.O jakich kłopotach mówisz, Bill?Jezdziec jeszcze przez chwilę zatrzymał wzrok na Joannie. Stwierdziliśmy wszawicę w stadzie skopów. Przecie\ przed moim wyjazdem zwierzęta były czyste! Nie ma co do tego wątpliwości, Hugh.Owce mają charakterystyczne owrzodzenia izostała zaatakowana wełna. Kiedy to odkryliście? Jakieś pięć dni temu.Larry Sznurek uwa\a, \e wszy przeniosły się z merynosów, którekupiłeś w ubiegłym miesiącu w Nowej Południowej Walii, ale ja nie jestem tego pewien.Osobiście badałem te zwierzęta i mógłbym przysiąc, \e nie były zawszone.Zachodzę wgłowę, co się mogło stać przyczyną choroby.Hugh skinął na chłopaka, który podkuwał konie przed stajnią. Czy schorzenie bardzo się rozprzestrzenia? zapytał Billa. Nie potrafię tego jeszcze powiedzieć.Jeśli dopisze nam szczęście, skończy się naskopach. To i tak co najmniej jedna czwarta naszej strzy\y.A co z kotnymi owcami? Lany Sznurek i jego ludzie właśnie je badają.Hugh dosiadł konia, któregoprzyprowadził mu stajenny. Czy jest szansa na uratowanie wełny przed przybyciem postrzygaczy? Wątpię.Hugh zwrócił się do Joanny, która nadal siedziała z Adamem w powozie: To jest Bill Lovell, zarządca mojej farmy, panno Drury.Pani wybaczy, ale będę musiałpojechać razem z nim zbadać owce.Proszę wejść do domu i się rozgościć.Ka\ę ludziomprzynieść wasze baga\e.Jeśli macie ochotę coś zjeść, idzcie do kuchni.PingLi was nakarmi.Joanna zamierzała coś powiedzieć, ale Hugh ju\ zawrócił konia, puścił się galopem przedsiebie i zniknął w gęstwinie. No có\, Adamie rzekła, zsadzając chłopca na ziemię. Wygląda na to, \e. Owce! zawołał niespodziewanie dzieciak, wskazując zagrodę, gdzie kilku mę\czyznzmagało się z baranem. Tak, Adamie, to są owce przytaknęła.Pragnęła, by chłopiec mówił dalej. Ale terazlepiej nie przeszkadzajmy tym ludziom, zgoda? Chodzmy najpierw obejrzeć dom.Trzymając Adama za rękę, minęła podwórze i skierowała się do wskazanej przez Hughachaty.Gdy przechodziła obok stajni, młody mę\czyzna w skórzanym fartuchu przerwałpodkuwanie konia i jawnie otaksował ją wzrokiem.Równie\ inny stajenny spojrzał wjejstronę, na moment odwrócił oczy, lecz zaraz znowu się za nią obejrzał.Gdy podeszli doprymitywnej, zbudowanej z okrąglaków chałupy, Adam się o\ywił.Pociągnął Jaonnę za rękę. Rzeka! zawołał, wskazując w kierunku drzew za domem.Spojrzała w stronę lasu graniczącego z północnym krańcem obejścia gospodarskiego,gdzie przed chwilą zniknął Hugh z zarządcą, i dostrzegła połyskującą pomiędzy gałęziamiwodę. Mo\emy tam pójść, Adamie, jeśli chcesz rzekła uszczęśliwiona, \e chłopiecnieoczekiwanie przejawia oznaki radości.Ruszyli biegnącą za chatą ście\ką, minęli las i doszli do odległych drzew.Gdy przedarlisię przez gęstwinę, ich oczom ukazał się urzekający widok.Stali w miejscu rozgałęzienia się rzeki, której odnoga tworzyła du\e zakole.Otaczała ichsymfonia dzwięków: plusk wody, szelest chłodnego wiosennego wiatru poruszającegogałęziami akacji i eukaliptusów, bzykanie owadów.Joanna była oczarowana urodąotaczającej ją przyrody i nie mogła się oprzeć wra\eniu, \e znalazła się w raju.Majestatycznie wznoszące się stare drzewa gumowe tworzyły na nieruchomej taflipomarańczowo-białe odbicia.Akacje eksplodowały tysiącem jaskrawo\ółtych kwiatów.Aczarnobiały miodojad, poprą\kowany błyszczącymi niebieskimi piórkami, przysiadł nazwisającej nisko gałęzi i przekrzywiał łepek na boki. Jak tu cudownie! pomyślała Joanna.Przypomniała sobie plantację herbaty w Indiach, którą zwiedziła kiedyś z rodzicami.Tambudynek mieszkalny stał z dala od miejsc, gdzie wrzało od pracy na wysokim wzgórzu,wśród drzew i zielonej trawy.Szkoda, \e dom w Merindzie nie został zbudowany przy samejrzece, tylko obok hałaśliwego obejścia gospodarskiego.Usłyszała plusk, a chwilę pózniej Adam podbiegł na brzeg rzeki.Poło\ył się na ziemi izanurzył ręce w wodzie. Bądz ostro\ny! zawołała za nim Joanna, ale ku jej zdziwieniu chłopiec roześmiał sięgłośno. Dziobak! krzyknął, rozpryskując dłońmi wodę.Joanna przyglądała się Adamowi woszołomieniu, gdy\ śmiech go odmienił.Jego policzki nabrały lekkich rumieńców, a spodoczu zniknęły niedawne cienie. Dziobak powtórzył.Lustrzana tafla ponownie się poruszyła i wynurzyło się z niej dziwaczne stworzenie owyglądzie ni to bobra, ni to kaczki.Adam zapiszczał z uciechy i klasnął w dłonie. To zaczarowane miejsce pomyślała Joanna. Panno Drury! Co pani tutaj robi!Obejrzała się i zobaczyła Hugha.Patrzył na nią z wyrazem dezaprobaty na twarzy. Chcieliśmy zobaczyć rzekę wyjaśniła. Obawiam się, \e tu, przy billabongu, jest niebezpiecznie.Tym bardziej \e nie zna panidrogi powrotnej przez las. Przy billabongu? Tak.W ten sposób Aborygeni nazywają starorzecze. Och, rozumiem rzekła Joanna i zaraz dodała: Tu jest pięknie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]