[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy stara zrzęda poszła sobie, owinęłam się chustką, przesunęłamłóżko i przeciągnęłam piecyk w róg pokoju.Przekręciłam kolanko rurytak, żeby trafiła do wybitej dziury.Udało się, ale dym i tak walił dopokoju, bo dziura była za duża.Wzięłam nocnik Kasi, nakopałam nożemprzemarzniętej gliny.Chciałam rozrobić ją z wodą, ale wody już nie było.Poszłam do Kirgizów.Nie mogli zrozumieć, o co mi chodzi? Wiadro, zktórego nabrałam wczoraj wody do garnka, a które stało przy palenisku,zniknęło.Po długich, skomplikowanych wyjaśnieniach na migi Ruzurhazrozumiała, o co chodzi.Powiedziała mi, że po wodę trzeba iść do rzeki!Nie ma tu żadnej studni.Wzięłam wiadra i poszłam.Dobrze, że kupiłam jew Nowosybirsku.Do rzeki jest stąd około dwustu metrów.Prowadzi tamwydeptana ścieżka.Dochodzi się do skarpy, z której po śliskichkamieniach, tworzących stopnie, schodzi się do grobli.Z góry to zejściewygląda na łagodne, ale nie jest takie, kiedy trzeba nim iść.Kamienie sąwysokie i nierówne.Poślizgnąwszy się kilka razy, zeszłam wreszcie nadół.Woda przy brzegu wydała mi się zmącona, poszłam więc na koniecgrobli.Kręciło mi się w głowie od szumu rzeki, niosącej, co tylko napotkapo drodze.Pochyliłam się, zanurzając wiadro.Poczułam mocneszarpnięcie i gdybym nie puściła rączki naczynia, już bym leżała wwodzie.Zrobiło mi się gorąco.Patrzyłam, jak wiadro kotłuje się i zanurzacoraz głębiej.Potem nagle zazgrzytało na kamieniach, zawirowało,obróciło się do góry dnem i tyle je widziałam.Zostało mi jedno.Wróciłambliżej brzegu i zaczerpnęłam w miejscu osłoniętym groblą, w którym wodapłynęła spokojniej.Wejście po kamieniach razem z wodą okazało sięniemożliwe.Musiałam stawiać wiadro wyżej, a potem wspinałam sięostrożnie sama.W ten sposób kamień po kamieniu dotarłam na górę.Ręcegrabiały mi na rączce wiadra, ale jakoś doniosłam wodę do domku,wychlapując jednak połowę na ścieżkę, bo była nierówna, jak to w górach.Pomyślałam, że trzeba będzie oszczędzać wodę.Rozrobiłam trochę gliny,pomieszałam ją z kamykami i okleiłam tak, że rura do przewodukominowego była zatkana.Odcięłam w ten sposób drogę dymowi isadzom, ale już i tak pościel była poprószona.Wytrzepałam ją i rozpaliłamRS125w piecyku.Kasia tymczasem zaczęła już podchody do Ruzurhy.Dziewczynka przyglądała się ciekawie małej blond istotce".Sama byłasmagła i czarnooka, o gęstych lśniących włosach posplatanych w ciasnewarkoczyki.Miała ich tyle, ile lat - dwanaście, po sześć z każdej strony.Mówiła trochę po rosyjsku i jakoś porozumiały się, jak to dzieci.Dość, żezanim ugotowałam zalewajkę, Kasia już podjadła trochę prażonejkukurydzy.Kiedy izba ogrzała się i zupa dymiła na piecu, pojawiła sięnadąsana Orlińska.Patrzyła, jak karmię Kasię i wypijam sama co piątąłyżkę zalewajki.Odprowadzała każdy nasz ruch od miski do ust dzieckaczy moich wzrokiem głodnego psa.Rosło we mnie rozdrażnienie, alestłumiłam je w sobie.Jest przecież Boże Narodzenie.Wstałam,wygrzebałam drugą miseczkę z koszyka, nalałam zupy i podałam jej,mówiąc:- Niech się pani pożywi, ale musi pani sama dbać o siebie.Ja tego robićnie mogę.Nie odezwała się, wychłeptała łapczywie wodnistą zupę, parząc sobiewargi.Zagrzałam wodę, umyłam naczynia.Podałam Kasi szczoteczkę izaczęłyśmy szorować zęby.Bardzo tego przestrzegam.- Kasiu, masuj mocno dziąsła.Inaczej ząbki będą wypadać!Obejrzałam uważnie dziąsła dziecka.Były bardzo blade.Kiedyumyłyśmy się i ubrały, poszłyśmy na poszukiwanie Rudzińskich.Mieszkali nie opodal, paręset metrów od nas na prawo, bliżej wsi, trochędalej od rzeki.Zajmowali razem z rodziną Janickich cały domek.Onimieszkali w jednej izbie, Janiccy w drugiej, a przy palenisku w środkowejwymościł sobie posłanie Wołodia ze swoją harmonią.Jest nas tu więcniewiele, ale rodzina Janickich jest bardzo liczna.W swojej izbie stłoczenisą jak śledzie.Będzie ich niedługo mniej, bo Janicki pojedzie do Dżałal-Abadu, wstępuje do wojska.Zostanie matka, pięć córek i syn oraz dwieciotki! Córki są w wieku od dziesięciu do szesnastu lat.To bardzo prościludzie z jakiejś kresowej osady pod Nowogródkiem.- Wesołych Zwiąt, pani Zosiu - przywitała mnie Wandzia.-UczęWołodię kolęd.- Ten Wołodia to szczęściarz, taką ma śliczną nauczycielkę.- Prawda i ja tak dumaju - wyszczerzył się radośnie grajek.Rudzińskizdobył już gdzieś trzcinowe maty, pokryli nimi pół podłogi - klepiska iułożyli na tym pościel.RS126- Proszę siadać - zrobili mi miejsce przy sobie.Rudzińska odsunęła część pościeli i rozłożyła na macie płaskie jak macalepioszki.- Musimy się podzielić opłatkiem.- Spełnienia życzeń.- całujemy się, nie mówimy nic więcej.Mamy wszyscy jedno jedyne życzenie: wydobyć się z tego kraju nędzy igrozy.- Wśród nocnej ciszy - intonuje Wandzia, a Wołodia już przygrywa.Zachwilę pieśń płynie coraz głośniej i głośniej, a po niej następne.Dzieci dosłownie się przekrzykują.Każde chce się wykazaćznajomością kolęd.- Pasterze śpiewają, bydlęta kwękają, cuda, cuda ogłaszają -wykrzykujeochryple Jasio.- Nie kwękają" tylko klękają", cymbale jeden - mówi Wojtek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]