[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A więc był w niewoli.W Kujbyszewie, przy sztabie Andersa, robiłamstarania, żeby go odnalezć przez Czerwony Krzyż.Zmartwiłaś mnie tąnowiną.Ciągle miałam nadzieję, że został gdzieś bliżej domu.ale jeślijest tutaj, łatwiej wszystko zrozumie.Nie będzie mnie winić za wszystko.Może nie będzie.Ale ja sama zawsze będę sobie wyrzucać, że mogłamwięcej zrobić dla ocalenia moich dzieci.Kiedy teraz o tym myślę, wydajemi się, że mogłam.- Anula.Przecież na pewno robiłaś wszystko, co potrafiłaś!- Tak mi się zdawało wówczas.Teraz jednak gryzę się, że powinnamczuwać bez tchu, być bardziej przewidująca.Bo ja wiem? Przecież innizdołali jakoś ochronić swoje dzieci.- Anula, przestań! Wiesz doskonale, że to los szczęścia, to ślepeprzypadki decydowały o tym, kto przetrwa.Teraz też ludzie umierają.Przestań się obwiniać!!!Zamilkła.Czekałam cierpliwie, aż podejmie na nowo opowieść.- Kiedy się odnajdziemy, jeśli Bóg da, z Witkiem, nie wiem, jak zdołamspojrzeć mu w oczy.Spotkanie ze mną tylko przysporzy mu cierpienia.Będzie myślał to, co ja: czemu wszyscy jego bliscy umarli, a ja żyję?- Na pewno nie będzie tak myślał, co ty Anula.- Zosiu, to była straszna podróż.Ludzie tak cierpieli.Włosyprzymarzały nam do ścian wagonów, wyrywaliśmy je kępkami, chcąc siępodnieść rano.Tuliłam dzieci do siebie, chuchałam na nie.Parę nocy niezmrużyłam oka.Czuwałam nad nimi, ale którejś nocy sen mnie zmorzył.Przespałam wiele godzin.Kiedy się obudziłam, Marynka nie żyła.Niewiem, jak się to stało? Gdybym wtedy nie zasnęła.Nie mogłam w touwierzyć.Rozcierałam jej lodowate ciałko.Trzymałam je wciąż wramionach.Po dwóch dniach otworzyli wagon i wydarli mi ją.Zimną isztywną jak sopel lodu wyrzucili na peron.Moją córeczkę.Jak kawałeklodu.Zmarszczka między brwiami Anuli przydała jej łagodnej niegdyś twarzysurowego wyrazu.- Nie wiem, jak dojechaliśmy na miejsce, bo dopiero gdy już byliśmy zakręgiem polarnym nad Peczorą, zaczęłam mieć przebłyski świadomości.Andzia pracowała w gospodarstwie rybnym.Całe dnie pochylona nadRS 176przeręblą wyjmowała czerpakiem ryby lub podawała im karmę.Wieczorami wyła z bólu, kiedy rozcieraliśmy jej zmarznięte ręce i nogi.Teściowa doiła krowy w kołchozie i sprzątała obory, dopóki nie odmroziłanóg.Wiesz, tam były białe noce.Wokół lasy, tundry i oblodzone rozlewiska.Tylko tuż nad rzeką kawałki uprawnej ziemi.Kiedy tylko wróciłam dozdrowia, mnie wygnali do pracy.U ujścia Usy do Peczory byłaprzetwórnia ryb.Teść beczkował tam śledzie dowiezione z połowówmorskich.Od czasu do czasu udawało mu się kilka wynieść, w ogólekradliśmy tyle ryb, ile się dało.Kazio chodził do szkoły w kołchozie, alebardzo jej nie lubił i w końcu zaczął pracować przy liczeniu beczek.Jak ci już mówiłam, teściowa odmroziła sobie nogi i zabrano ją doszpitala w Peczorze.Długo nie było o niej wieści, wreszcie teść wystarałsię o przepustkę i pojechał tam.Kiedy wrócił, nie rozmawiał z nami przezkilka dni.Amputowano jej nogi do kolan, ale i tak za pózno.Gangrenatoczyła je dalej, zastał ją nieprzytomną.Umarła przy nim i pochowali jągdzieś za miastem, z dala od nas.Pamiętasz Zosiu, był w Iszkołdzi taki jeden człowiek, którego nazywanoGłupi Franio.Schludny, spokojny.Czasami jednak, przy złej pogodzie,otwierał okno i krzyczał.Wykrzykiwał okropnym głosem jakieśinwektywy pod adresem rządu, przeciw władzom miasteczka.Lżył ich takprzez parę godzin bez wytchnienia, po czym zamykał okno i zmieniał sięznowu w schludnego, poczciwego człowieka.Otóż coś podobnego stałosię z teściem po śmierci żony.Chodził normalnie do pracy, dośćsensownie rozmawiał z nami i potem nagle, nie wiedzieć skądprzychodziły te ataki.Prowadził wówczas sam ze sobą głośne, namiętnespory naukowe - był raz Sokratesem, raz Heraklitem.Skandował odyHoracjusza.Nieraz nie mogliśmy przez niego zmrużyć oka, bo czynił toprzez całą noc.A rano szedł do pracy jak gdyby nigdy nic.Mimo że byłobdarty, przepasany sznurkiem, z nogami owiniętymi w szmaty, biła odniego jakaś dostojność i uduchowienie.Mówię ci, taki był niezwykły z tą swoją rozwianą, siwą, lwią głową, żebaby w kołchozie szeptały z namaszczeniem  swiatoj starik", zwłaszcza żeczęsto mówił do siebie po łacinie.Ostatnio Zdzisio zaczął się go bać.Wiesz, jaki był Zdzisio.Zawsze ruchliwy i pełen niesamowitychpomysłów, rozjaśniał nam ponure dni.Ileż on miał wigoru i fantazji! I jegonie potrafiłam upilnować.RS 177Było to następnej zimy, pracowaliśmy wszyscy, łącznie z Kaziem, któryliczył beczki, a Zdzisio pozostawał pod opieką pewnej starszej kobiety,która nie mogła chodzić do pracy.Uciekł jej i wyruszył nam na spotkanie.Mnie i Andzi.Nie dotarł do nas, bo poślizgnął się i wpadł do przerębli.Zrobiło się straszne zamieszanie, podbiegłyśmy tam z Andzią i możeszsobie wyobrazić, co przeżyłam, kiedy okazało się, że to moje dzieckowyłowili po pół godzinie.Nawet nie było tam głęboko.Mniej niż metr.Zamilkła.Nie miałam odwagi spojrzeć na nią.Zamknęłam oczy, byłamwściekła, że łzy tak banalnie płyną mi i płyną.- Wtedy - mówiła dalej Anula - wszystko we mnie umarło.Gdyby nieAndzia i Kazio, pewnie nawet po amnestii nie chciałabym nigdzie jechać.Zobojętniałam na wszystko.W Uchcie czekaliśmy trzy tygodnie na transport.Andzia pracowała wpunkcie Pomocy Polakom.Dzięki temu mieliśmy mały pokoik obokdworca, przy rosyjskiej rodzinie.Wtedy zaczęła mnie namawiać, żebymposłała Kazia do junaków, bo miała tam być szkoła i w ogóle jakaśżywność oraz opieka.Dojechaliśmy potem do Czelabińska i tam teść nagle umarł na serce.Dlatego nie wsiedliśmy do pociągu, który odjechał w tym czasie.Andziabyła całkiem załamana, ja od dłuższego już czasu otępiała, a Kazio zostałpraktycznie bez opieki.Tyle już przeszedł, taki się zrobił rozsądny, żemimo iż miał niepełne dziesięć lat, stał się naszym opiekunem.To ondopilnował następnego transportu i pojechaliśmy do Kujbyszewa.Byłotam dowództwo organizującej się armii.Andzia zaciągnęła się do PSK.Pracowała w służbach sanitarnych, potem  w drodze do Kirgizji -zaraziła się tyfusem i zmarła.Ale wtedy nie byłyśmy już razem i o jejśmierci dowiedziałam się przypadkiem dużo pózniej.Kazio i ja zostaliśmy w Kujbyszewie dość długo.Przyjeżdżało tam dużosamotnych, osieroconych dzieci i one sprawiły, że poczułam się potrzebna.Jestem już, Zosiu, zupełnie kimś innym.Nie ma tamtej Anuli - tak jak niema moich dzieci.Muszę wierzyć, że jestem inną osobą, tylko wtedy mogękomuś się przydać.Bo przecież ja, jako ja, nie mam prawa żyć.Nie pośmierci Marynki i Zdzisia.Kazio pisze do mnie.Przyjedzie tu za tydzień, kiedy będzie nasodwiedzał Anders.Anula opowiadała mi to wszystko głosem bezbarwnym, beznamiętnym,zupełnie jakby to jej nie dotyczyło.Straszliwa historia moich bliskichRS 178pogrążyła mnie w ogromnym smutku.Odczuwałam też coś w rodzajupoczucia winy, że ze mną los obszedł się łaskawiej, i bałam się, że Anulateż tak myśli i ma do mnie o to żal.Byłyśmy sobie bliskie, a jednakwyrosła między nami jakaś ściana.Czułam, że coś nie pozwala namzbliżyć się do siebie do końca.A najgorsze było to, że nie wiedziałam, comam jej na to wszystko powiedzieć.Płakałam tylko bezsilnie, a onapatrzyła na moje łzy jakby z niesmakiem. Ty nie wiesz, Zosiu, co to rozpacz, ty i tak tego nie zrozumiesz,przecież Kasia żyje.Wyobraz sobie przez chwilę, że Kasi już nie ma.Przez jedną maleńką chwilę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •