[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był na korytarzu.Szedł naprzód jak we śnie, a za nim korytarz znikał w otchłani.Nie małańcuchów, nie ma ran.Złudzenie.To było złudzenie.Rozgniewany Kane wyczuwał zawód i  przez chwilę  pełen lęku podziw.Potem chełpliwąradość i głód.%7łarłoczny, nienasycony głód. Yslsl!Zmiech, głęboki śmiech.Jakiś kształt zbliżył się do niego.To dziewczyna.Naga zbliżała się do niego, tańcząc, a jejdługie włosy podobne do światła gwiazd wirowały wokół smukłej sylwetki.Jej twarz była piękna iokrutna niczym twarz bogini.  Biedny Kane  zaśpiewała jak dziecko. Biedny Kane, całkiem oszalał. Kim jesteś?  zapytał Kane. Kim jesteś?  zadrwiła dziewczyna. Nie wiesz? Nie wiesz? Yslsl? Biedny Kane.Biedny, obłąkany Kane.Yslsl? Chcesz Yslsla? Czy ty jesteś Yslsl? Być może JA jestem.Być może TY jesteś.Chcesz Yslsla? Tak, do diabła! Gdzie jest Yslsl?Dziewczyna zaśmiała się i zrobiła piruet.Jej włosy jak światło gwiazd przypominały wirującąnową gwiazdę. Biedny Kane, biedny Kane.Jest całkiem obłąkany.W jego mózgu jest Yslsl.Pożywia się twoim cierpieniem.Jesteś teraz szalony.Biedny Kane.DLACZEGO NIE UMIERASZ?Kane chciał ją schwytać.Odskoczyła, ale złapał jej nadgarstek.Wirując, przybliżyła się doniego i ugryzła w rękę.Przeszył go nieznośny ból.Kane jęknął i wypuścił ją.Dziewczyna znikła w wirze światła iśmiechu.Kane ściskał ugryzioną rękę, spodziewając się ujrzeć krew.Był tam tylko fioletowo-zielonysiniec, opuchlizna, która rosła na jego oczach.Zadrżał z bólu, gdy opuchlizna nabrzmiała jak jakiśokropny grzyb  a potem pękła.Z cuchnącej narośli nie pociekła krew.Pająki.Maleńkie, czarno-zielone pająki wypełzły z jegociała.Pająki błyszczące jasno jak odłamki szkła.Czuł, jak ich ostre jak igły szczękoczułkiprzegryzają jego skórę.Pełzły po jego ramieniu jak wąż z błyszczącej, czarnej chityny.Kane wrzasnął i próbował zrzucić je z ręki.Pająki wisiały mocno uczepione i gryzły popalcach.Płonące igły przeszywały jego zatrute jadem ciało.Pająki kąsały, pełzając po nim.Każdeukąszenie zmieniało się w fioletowo-zieloną opuchliznę, która rosła i pękała.Wypadały z niejnastępne pająki.Pająki wspinały się i kąsały, pełzły teraz ku jego twarzy.COFNIJ SI O KROK, KANE.NIE! Za nim ziała otchłań.TO ZAUDZENIE!Pająki znikły.Ręka i ramię były całe.Kane wzdrygnął się i ruszył przed siebie.Zmiech.Demoniczny śmiech.W mgle przed nim widać było przykucniętego demona z kozlimi rogami i twarzą ropuchy.Nadęta smocza ropucha, której ciało pokryte łuskami całkowicie blokowało przejście.Jej śmiechdudnił ogłuszająco w korytarzu, a jej paszcza rozwierała się jeszcze szerzej  niemożliwie szeroko.Niewiarygodnie długi, lepki język zbliżał się do Kane'a jak wąż.Kane odsunął się z odrazą.Nie! Nie mogę się cofnąć!Czując, że stoi na krawędzi przepaści, Kane wyprostował się, w chwili, gdy język demonasięgnął po niego.Ziejąca ropusza paszcza potwora wypełniała teraz cały korytarz.Pożółkłe kłysterczały z sufitu i podłogi jak przegniłe stalaktyty i stalagmity.Z paszczy ział cuchnący oddech, którypowodował mdłości.Kane zachwiał się.To wcale nie był korytarz.Stał na obrzydliwym języku demona i spoglądał w głąb jegoolbrzymiej, ohydnej paszczy.Tunel przed nim był gardłem potwora.Wchodził wprost w ociekająceśliną szczęki ogromnej bestii.Z przerażeniem i odrazą zatrzymał się.UCIEKAJ! WRACAJ!Nie! Yslsl, to kolejne złudzenie!WRACAJ! ZOSTANIESZ PO%7łARTY!Złudzenie! Kane pozostawił w tyle ruchomą krawędz otchłani.Wszedł po oślizłym języku przez ociekająceśliną szczęki do ziejącego przełyku, gdzie ślepe robactwo wiło się po jego nagich stopach.Paszczazaczęła się zamykać.Kane poczuł, że leci w głąb przełyku demona. Złudzenie!  ryknął Kane.Zaczął biec przed siebie na oślep po spadającym na niegoplugastwie.Był w korytarzu, a za nim bezlitośnie posuwała się nicość. Oczywiście, że to złudzenie, Kane.Jesteś obłąkany.Orted Ak-Ceddi uśmiechał się do niego złośliwie. Jesteś obłąkany, Kane  nie rozumiesztego? Kompletnie szalony, szalony! To wszystko złudzenie  ty też.Kane rzucił się na niego.Prorok stał z lekceważącym uśmiechem.Potężne dłonie Kane'azacisnęły się na grubym karku Orteda.To nie był Orted.To była dziewczyna o twarzy wykrzywionej strachem.Znał ją  to Lyuba,którą kiedyś kochał.Lyuba, która obróciła się w proch wieki temu.która zginęła z jego ręki. Kane! Przestań!  jęknęła Lyuba, wijąc się w jego uścisku.Jednak jego dłonie nie chciały się rozluznić.Zaciskały się bezlitośnie z własnej woli.Kaneusiłował oderwać ręce, lecz morderczy uścisk tężał powoli.Piękna twarz Lyuby posiniała ohydnie.Oczy wyszły jej na wierzch.Z ust wysuwał się coraz dłuższy język.Był to język węża.Kane ściskał za gardło węża [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •